Translate

czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział 3


Rozdział III

Pamiętam. Pamiętam to doskonale. Te czasy, gdy byłyśmy jeszcze małe i niczym nie musiałyśmy się przejmować. Zawsze była przy nas mama. Zawsze gotowa nas obronić. Tyle razy o tym mówiła. Teraz widzę, że to nie była obietnica. Nie mogła nią być...

- Mamo.. Obiecasz mi coś? – Zapytała cicho mała, może sześcioletnia dziewczynka. Kobieta spojrzała na nią. Na twarzy małej malowało się niewypowiedziane cierpienie. Dziewczynka miała kocie uszka i ogonek, poruszający się nerwowo.
- Oczywiście skarbie... Co takiego? – Spytała, gładząc ja jedną ręką po głowie. Drugą przyciskała do piersi kolejnego maluszka. Czteroletnia dziewczynka.
-  Nie zostawiaj nas jak tata. – Szepnęła znów tamta, poczuła jak dłoń kobiety sztywnieje na jej główce. Zacisnęła powieki i dłonie w piąstki.
- Nie zostawię Was, skarbie. Nigdy...
Dziewczynka spojrzała w jej stronę. Wysoka, z długimi, kasztanowymi włosami. Piękne oczy, ukazywały niezwykłe wręcz pokłady inteligencji, ale i humoru. Ubrana była w długą, jasną sukienkę. Tępo patrzyła w dal. Zupełnie jakby na kogoś czekała, wypatrywała go. Brwi ściągnięte ku sobie nadawały jej srogiego wyglądu. Uśmiechnęła się pięknie, spoglądając na córeczkę.
- Już zawsze będziemy razem... Chii...

- Chii... Chii.... – Słyszałam dalej, ale to nie był już jej głos. Mimo to i tak doskonale go znałam, więc czemu nie mogłam rozpoznać? W czym tkwi problem? I po chwili znów. Ktoś inny. Wiele osób...
- Rosalio, chyba zemdlała...
- Może trzeba jej zrobić usta-usta?
- Onee-chan!!! ToT
- Może powinniśmy zabrać ją do pielęgniarki?
Rosa.. Ona i jej głupie pomysły.. Żadna pielęgniarka mi nie pomoże. Chyba, że jakaś umie cofnąć czas. Wtedy byłoby wspaniale. Podniosłam powoli powieki. Pierwszym co zobaczyłam była zatroskana buźka Ayaki, zaraz obok Rosa. Trochę dalej dwaj nowi koledzy. Sen... to tylko sen. Odetchnęłam z ulgą. Widziałam jak do oczu Ayaki nabiegają powoli łzy. Otarłam je delikatnie.
- Hej.. przecież żyję... – Uśmiechnęłam się słabo. Rozwarła powieki., po czym powiedziała cicho. Tak cichutko, że chyba tylko ja to usłyszałam.
- Co widziałaś? – Spojrzałam na nią zaskoczona. Wiedziała? Ale... Mniejsza.
- Nie wiem o co Ci chodzi..
- Doskonale wiesz o czym mówię... Nie rób ze mnie głupiej. Nie kolejny raz!
Spojrzałam na nią zaskoczona. Czemu znowu zaczyna ten sam temat... Czemu znowu zaczyna ten temat. Czemu znów zaczyna ten temat, czemu znowu musi to robić? Moje oczy momentalnie się zeszkliły. O nie.. tylko nie teraz. Zacisnęłam powieki. Położyłam dłoń na jej ramieniu. Jedną, drugą. Spojrzałam jej w oczy.
- Uspokój się Kruczku... – Powiedziałam spokojnie. Spojrzała na mnie. Chyba nie rozumiała do czego zmierzam. – To tylko jedno, nic nie znaczące wspomnienie. Mówiłam. Nic.

Nie wiem
Ja nie mam recepty na szczęście
Nie wiem
Ni licencji na inteligencję
Wszystkie pytania bez odpowiedzi znam
i wszystkie pytania,
te na które każda odpowiedź jest zła

Nie wiem
Ja nie mam recepty na szczęście
Nie wiem
Ni licencji na inteligencję
Nie mam lekarstwa na strach
A na optymizm rzadko mnie stać
Nie ogarniam siebie sam

... Przerwałam jej. Sama zaczęłam śpiewać. Czemu? Nie dla oklasków, albo czegoś takiego. Czułam, że musiałam...

Ciało i rozum w permanentnej niezgodzie
Ciało i rozum w permanentnej niezgodzie
Wiecznie przeciwko sobie
Wiecznie jak armie wrogie
Wiecznie przeciwko sobie
Wiecznie

Spojrzałam na nią, po czym uśmiechnęłam się lekko. Ayaki jednak mnie zna. Aż za dobrze wie, co siedzi mi w głowie. Na moje nieszczęście, albo i szczęście. Dzięki temu mogę być pewna, że nie zrobię żadnego głupstwa. Nie pozwoli mi. Teraz też doskonale wiedziała, co widziałam. Jestem tego pewna...

Minęło jeszcze kilka godzin. Słońce górowało nad miasteczkiem jak... nie wiem. Po prostu górowało. Siedziałam z Ayaki w domu. Ja w kuchni robiłam nam coś do jedzenia, ona siedziała w salonie. Chyba oglądała telewizję. Na zabawę z Chibo było za cicho. Wyjęłam z wielkiej, srebrzystej lodówki sos, pierś kurczaka. Znalazłam garnek i paczkę ryżu. Nalałam wody. Wstawiłam na ogień. Dziś na obiad ryż z sosem słodko-kwaśnym. Do kuchni weszła cicho kotka cioci. Przeszła pod stołem, wskoczyła na parapet, spoglądając z góry na swoją miskę. Podeszłam do niej, podrapałam za uszkiem. Czarne kocisko, z białymi łapkami i pyszczkiem. Na szyi miała delikatną, (o zgrozo!) różową wstążeczkę. Z kokardką. Reene. Ukochana kotka wszystkich w domu. Nawet mama ją lubiła. Odkąd tylko pamiętam, lgnęła do mnie. Nawet teraz, gdy tylko byłam w domu, chodziła za mną krok w krok. Koty trzymają się razem, tak? Jakoś nigdy mnie to nie przekonywało. Koty, kruki, lisy... nawet jeśli te zwierzęta mogą trzymać się razem, My nie umiemy. Ja, Ayaki, nasz ojciec i kilka innych osób, które miałyśmy nieszczęście spotkać. Zawsze kończyło się to mniejszą, bądź większą potyczką. Westchnęłam cicho, gładząc kotkę po główce. A może powinnam powiedzieć Rosie i innym na co się narażają. Bo to, co robimy chyba jest trochę nie fair. My możemy się obronić. Oni nie. My możemy walczyć. Oni nie. Ale jedno nas łączy. Wszyscy możemy zginąć. Nie kim się jest. Człowiekiem... Łowcą... Czy też Youkai. Wszyscy jesteśmy śmiertelni. Czy nam się to podoba, czy też nie. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero stukanie do drzwi. Gdy zajrzałam do salonu, Ayaki spojrzała na mnie wymownie.  Nasz salon. Duży, jasny pokój. Na środku kanapa obita skórą, na niej czerwone i czarne poduszki.  Na ciemnych panelach puchaty dywan w kratę, między nim, a kanapą niski stolik z dębowego drewna. Dalej kino domowe z telewizorem 42 cale. Nad nim półeczka ze zdjęciami, a na ścianie po lewej kominek z czerwonej, lekko przybrudzonej już cegły. Duże okna z jasnymi zasłonami, na których pięknie komponowały się szarawe, czarne i czerwone, półprzeźroczyste kwiaty.  Na parapetach orchidee chyba w każdym kolorze. Całości dopełniała stara komoda, także z dębowego drewna. Na niej kosz świeżo ściętych kwiatów. Czerwonych i fioletowych. Tworzyły niezwykle piękną kompozycję. Komoda i stoliczek chyba ciocia kupiła jako komplet. Takie same, delikatne zdobienia, dokładnie ten sam kolor... Znowu pukanie. Z cichym westchnieniem podeszłam do drzwi, uchyliłam je lekko i wystawiłam głowę.
- Nie zamawiałam pizzy, nie chcemy żadnej prenumeraty i nikogo nie ma w domu, więc jeśli łaska... – Uniosłam wzrok, złote tęczówki, biała czupryna. Roześmiane usta. Po chwili, już bardziej ogarniając sytuację, wyprostowałam się. – Nie mogłaś zadzwonić, że przyjdziecie, Rosa? – Zapytałam z wyrzutem, przeglądając się jej. Była sama, Aż dziwne. – A gdzie reszta?
- Lysio poszedł pomóc dla Leo. – Uśmiechnęła się ładnie,  wchodząc do środka. – Ale spokojnie, Leo ma twój adres, niedługo też zajrzą...
Rozejrzała się dookoła, pomachała mej siostrze, gdy tylko ją dostrzegła. Ayaki tylko uśmiechnęła się lekko. Coś kombinuje, jak nic. Chyba, że znów jestem przewrażliwiona... Chyba tak. Westchnęłam, rozmasowując skronie. Brak snu źle mi robi. Bardzo źle. Z cichym westchnieniem zaprowadziłam Rosalie do kuchni. Woda zaczęła się już gotować. Wyjęłam z szafki jeszcze trzy opakowania ryżu.
- Rozumiem, że zostaniecie na obiad, tak? – Uśmiechnęłam się ładnie do Rosalii. Biała doskonale wie, że dobrze gotuje. A ja doskonale wiem, że ona lubi moją kuchnie. Ostatnio udaje mi się nawet dogodzić dla Ayaki jeśli chodzi o posiłki, a to już nie lada wyczyn. Brawo ja! Spojrzałam znów na Rosę. – Halooo.. Kuchnia do Rosalii... – Pomachałam jej dłońmi przed oczami. Zamrugała nerwowo. Chyba coś bardzo ją zastanawiało. Coś. A konkretnie mój bandaż. Ech.. Co za kobieta. – Ile będzie osób?
- W- Wybacz, zamyśliła się trochę. – Powiedziała szybko. Tak. Zauważyłam. Znów pomyślała chwilę, policzyła coś w myślach, po czym zaczęła wymieniać, licząc na palcach. – Ja, Leo, Lysio, może zjawi się z nimi Kastiel, ale nie jestem pewna...
- Czyli jakby co sześć osób. – Spojrzała na mnie, teraz to ja zaczęłam liczyć na palcach. – Ja, ty, Aki, Leo, Lys, Kas. 
Zaczęłam kroić kurczaka, Rosa siadła do stołu w części jadalnej, oddzielonej od kuchni właściwej małą armią kuchennych wysepek. Układały się w literę „u”. Ale nie taką zwykłą, tylko super-u. Na podłodze panele w kolorze klonowego drewna, cała kuchnia w neutralnych, beżowych barwach. Z kilkoma mocniejszymi, kolorowymi dodatkami. W różnych odcieniach zieleni. Zielona firanka z naszytymi różnokolorowymi kwiatami, za szybą widok na ogród. Część jadalna również utrzymana była w podobnej tonacji kolorystycznej. Tam także królowały neutralne beże, również zielone dodatki. Z tą różnicą, że ciemniejsze. Na ścianach masa zdjęć oprawionych w różna ramki. Z dzieciństwa cioci i mamy, nasze wspólne, jej koleżanek, zwierzaków. Albo po prostu jakieś ładne krajobrazy.  Rosa siedziała na jednym z krzeseł, przyglądała się, jak kończę kroić kurczaka i jak kawałki lądują na, rozgrzanej już, patelni. Gotował się ryż, kurczak skwierczał cicho na patelni. Został tylko sos. I poczekać na chłopców. 

Stół nakryty, talerze rozłożone. Siedzimy już grzecznie przy stole. No.. Prawie wszyscy siedzą grzecznie. Zgadnijcie, kto zamiast miło uśmiechać się do nowych znajomych za szkoły drze się na nich i bluzga na wszystko, co tylko się rusza. Jeśli powiem, ze ta „mała” zmora ma metr siedemdziesiąt i ogólnie jest ciemna chyba zrozumiecie, prawda? Bez konieczności wymieniania jej imienia. Tak. Ayaki siedziała naburmuszona. Widocznie nie podobała się jej obecność kilku panów w naszym domu. Ona nigdy nie lubiła facetów i zawsze trzymała ich na dystans. Ale to dłuższa historia.
Nie minęło dużo czasu, a Ayaki zniknęła w kuchni. Przechodząc koło mnie mamrotała coś o braku napoi. Może jakby łaskawie ruszyła dupsko chwilę temu i nam pomogła, na stole stałoby wszystko? Ale nie.. Księżniczka jest zbyt leniwa, żeby pomóc. Kolejna chwilka. I ponownie wynurzyła się zza drzwiczek lodówki. Jej usta wykrzywiały się w dość dziwnym uśmiechu… Czyżby znowu coś planowała? Przechodząc koło Rosalii, potknęła się na prostej drodze. I, cóż za ironia, cały napój wylądowała na włosach Rosalii. Spojrzałam na nią gniewnie. Ma szczęście, że wzrokiem nie można zabijać. Leżałaby już martwa.
- C- Co do?! – Krzyknęła białowłosa czując zimny napój. Jej włosy zabarwiły lekko na czerwonawy kolor. Dookoła dało się odczuć już nie tylko napiętą atmosferę naszego spotkania, ale też woń słodkich wiśni. Kastiel zaśmiał się cicho, dławiąc kurczakiem. Leo spojrzał zaskoczony najpierw na swą dziewczynę, po chwili, wbił gniewne spojrzenie w Ayaki. Śmiałą się.
- Ayaki… - Wysyczałam, wstając. Czułam jak po plecach zaczynają mi krążyć ciarki. Nie teraz. Jeszcze nie. Ayaki chyba to zrozumiała, bo cofnęła się o krok. Czyżby moje oczy zaczęły zmieniać kolor?
- Siostrzyczko. – Zaczęła przesłodzonym tonem. – Może poszłabyś szybko po ręcznik? – Ostrożnie dobierała słowa. Cholera. Czyli jednak. Moje oczy musiały zacząć robić się złote. Inaczej już dawno poleciałaby po niego sama. Zrobiłam, jak powiedziała. Z łazienki słyszałam jeszcze tylko jej kolejne słowa. Ona dostanie po łbie. Dostanie, jak nic. Oby tylko wcześniej go nie straciła… - Przepraszam Was, że tak wyszło… Ciebie też przepraszam, Rosalio.. – Głos przepełniony ironią i ten wredny uśmieszek. W tym momencie wróciłam do jadalni z puchatym, białym ręcznikiem w dłoniach. Podałam go Rosie, sama podeszłam do Ayaki, trzasnęłam ją po głowie. Cofnęła się, trzymając za głowę.
- Chyba się zapominasz, szczeniaku… - Wysyczałam. Rozwarła powieki. – Jak masz zamiar traktować tak moich znajomych, to wiedz, że zaczynasz ze mną wojnę… - Teraz to uśmiechnęłam się chytrze, naśladując jej ironiczny ton, dodałam. – Chcesz tego, siostrzyczko?
- Chierii, spokojnie… - Usłyszałam głos Leo. Przeszły mnie ciarki. Momentalnie cała zesztywniałam. Odwróciłam się w ich stronę Rosalia uśmiechała się tryumfalnie, owijając włosy ręcznikiem. Doskonale wiedziałam, o co chodzi. Ale nie było czasu na wyjaśnienia, ani nic takiego. Coś z hukiem uderzyło w szybę. Ayaki spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
- Co to było? – Zapytała Ayaki, wypowiadając na głos, to co dręczyła większą część grupy, podnosząc delikatnie głos. Spojrzałam znów za okno. Mignął tam tylko fragment puchatego ogona. Zmarszczyłam brwi, przenosząc wzrok na siostrę.
- Mam złe przeczucia. – Westchnęłam, idąc do okna. – Zostań z nimi a ja sprawdzę. Chyba, że chcesz się zrehabilitować i mi pomóc..
Nie czekałam na odpowiedź. Otworzyłam okno i wyskoczyłam do ogrodu. Usłyszałam za sobą trzask. Czyli poszła za mną. Nie musiałyśmy długo czekać, żeby dostrzec pierwszego z nich.
- Co tu robią lisy?! – Oburzyła się Ayaki. Zmarszczyłam brwi, łapiąc ją za głowę. Jeden z rudych zwierzaków zauważył nas. Z cichym warkotem rzucił się w naszą stronę.
- Nie są zwykłe… - Powiedziałam, ciągnąc ją za sobą. – Musimy je stąd odciągnąć… Chodź!
Ruszyłyśmy.
- Inami? – Zapukała cicho Ayaki, zrównując się ze mną. Była delikatnie mówiąc zaskoczona. – To lisy bogini Inami?
- Opętane lisy bogini Inari. – Sprostowałam, uśmiechając się krzywo. – Zgadnij, od kogo…
Nie miała czasu odpowiedzieć. Kolejny rzucił się w naszą stronę. Ayaki odepchnęła mnie. Zatrzymałam się na drzewie. Ich fioletowe oczy płonęły rządzą krwi i mordu. Takie same jak te nasze. I naszego ojca. Spojrzałam na Ayaki kątem oka. Też przyglądała się im z zaciętą miną. Już wie. Czyli nasz kochany ojczulek nadal nas szuka. Jak słodko... Westchnęłam ciężko. Kolejne pytanie.. czemu Youkai zawsze muszą być takie... takie... mściwe i pamiętliwe? Nie. To chyba nie do końca to. Ale mniejsza. To nie czas, by teraz o tym myśleć. Jesteśmy my dwie. Kot i Kruk. I mamy przeciwko sobie całe stado rządnych krwi lisich, podrzędnych Youkai. Wykrzywiłam usta w uśmiechu, prostując się.
- To co z nimi zrobimy, Ayaki? – Zapytałam cicho. Mimo to byłam pewna, że mnie słyszy. Zerknęła na mnie.
- Jak to co? – Prychnęła odurzona, łamiąc kostki w palcach. Znów przeszły mnie ciarki. Ona też musiała to czuć.... – Przepędźmy je... żadne podrzędne Youkai nie mają prawa wałęsać się po naszym terenie...
I ruszyła. Ja za nią. Może i jest wrednym dzieciakiem, ale bez niej mogłabym mieć niemały problem. Znikąd pojawiły się piękne, czarne pióra. Część lisów zatrzymała się. Ja nie. Zaczęła... U jej ramion pojawiły się wielkie, kruczoczarne skrzydła. Ayaki „Hanakaze” Natsume. Karasu Tengu. Tym właśnie była moja kochana siostrzyczka. A ja? Chierii „Haineko” Natsume. Niestety miałam mniej szczęścia - matka natura postanowiła upodobnić mnie do naszego kochanego i chorego ojczulka... Jestem jednym z kocich Youkai. Dziwne? Nie. Pod warunkiem, że ma się ojca Youkai. My jesteśmy mieszankami ich i ludzi. Ale my tu gadu, gadu, a Lisy same się nie przegonią. Głęboki wdech i pozwól instynktowi wziąć górę. Tak to było? Poczułam jak ciarki się nasilają. Po kilku sekundach wszystkie dźwięki się wyostrzyły. Na mej głowie pojawiła się para kocich uszu i do tego jeszcze ogon. W obu przypadkach czarne na końcach. Paznokcie zmieniły się w czarne pazury, u Ayaki zastąpiły je szpony. Koniec tego dobrego... zaczynamy zabawę... Szybkość i zwinność Youkai to świetna sprawa. Nawet jako mieszańce pod tym względem nie odstajemy od reszty. Lisy widząc nas we „właściwych” formach położyły uszy po sobie. Bały się. Czułam to aż za dobrze. Uśmiechnęłam się szeroko, pokazując kły. Zacznijmy zabawę. Nawet jeśli oznacza to kłopoty w postaci naszego ojca. Powoli ruszyłam w stronę pierwszego z Lisów. Pozostałe, widząc to zaczęły szukać drogi ucieczki. Jednak, gdy już taką znajdowały, zaraz zjawiał się tam czarny anioł zniszczenia. Miały wybór... Wpaść w pazury obłąkanego kota... albo narazić się kruczemu Tengu. Oba teoretycznie kończące się śmiercią. A praktycznie nie mogłyśmy ich zabić. Nie tylko ze względu na Inari lecz bardziej przez inny, gorszy problem. To nadal są Youkai. Nie zabijamy swoich. Nie lubimy tego. Uniosłam wzrok ku górze. Ayaki siedziała na jednaj z gałęzi i obserwowała uciekające w popłochu Lisy. Tylko jeden kulił się pod drzewem. Nie miał fioletowych oczu. Jego pozostały złoto-pomarańczowe. Nie był opętany. Drobne, szarawo-rude ciałko dygotało z przerażenia, a wielkie oczy patrzyły błagalnym wzrokiem. Przygryzłam lekko wargę. Nie mogę go tak zostawić.. Tym bardziej na pastwę ludzi. Podeszłam do niego, siadłam po turecku przed liskiem. Wyciągnęłam ku niemu dłoń. To chyba nie był dobry ruch. Ugryzł mnie, po czym w ostrzegawczym geście zawarczał, szczerząc kiełki. Był jeszcze dość młody. Wzięłam go na ręce, lekko się uśmiechając. Chyba będę miała nowego pupilka. Przynajmniej na jakiś czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz