Translate

wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział 2

Rozdział II

- Chi.. Chierii! – Powiedziała zszokowana moim widokiem Rosalia. Zrobiła niepewny krok do przodu, kolejny i jeszcze jeden. Jej rozdziawiona buzia wywołała uśmiech na mej twarzy. Po chwili jej głos stał się bardziej pewny. Wierzyła już.  – Chierii! To naprawdę ty!
- Cześć, Rosa... – Powiedziałam cicho. Objęłam ja, gdy ta rzuciła mi się na szyję. Stałyśmy tak przez chwile, a gdy białowłosa uzmysłowiła sobie, że tuli zupełnie nieznaną nikomu tu osobę i to w dodatku na środku dziedzińca... Cóż. Odsunęła mnie od siebie na odległość wyciągniętych ramion. Nie minęła chwile, gdy zaczęła mną mocno trząść, zadając dziesiątki, nie.. Setki. Nie! Tysiące pytań. Ja mam problemy z zapamiętaniem jakiegoś durnego wierszyka, a ona wymaga jeszcze spamiętania jej pytań. Zapamiętałam może z trzy. A i tak nie jestem pewna, czy w poprawnej wersji.
- Też się cieszę na twój widok. – Powiedziałam jej, schylając się po kapelusz. Od dzikiego trząchania mną wylądował na brukowanym podłożu dziedzińca. Otrzepałam go, wcisnęłam ponownie na głowę. – Tak więc po kolei, te co spamiętałam... – Westchnęłam, drapiąc się po głowie, a z ust Rosy wydobyła się piękna ,dla mych uszu melodia. Zwykły śmiech starej, dobrej przyjaciółki. Śmieszne? Nie dla mnie. Serio zdążyłam się stęsknić. Bardziej, niż mi się zdawało. I zaczęłam mówić z uśmiechem...
 – Przeniosłam się tu do szkoły, będę z Tobą w klasie... od poniedziałku. Razem z Ayaki. Pamiętasz, moją młodszą siostrę, nie? Mieszkamy u cioci Annie, zaraz poszukam adresu i ci dam. Dalej...
- Czemu tu jesteś? – Pomogła mi kolejnym pytaniem. Zamilkłam, myśląc, co powiedzieć. Prawdy nie mogłam. Zaczęła dziwnie mi się przyglądać.
- Nie wywalili mnie, jeśli o to Ci chodzi, Rosa-chan! Ha ha ha... – Zaśmiałam się zakłopotana z głupiutkim uśmieszkiem na twarzy. W tej chwili Rosa zaczęła intensywnie wpatrywać się w arafatkę. Tak wyglądałoby to dla kogoś stojącego kilka metrów od nas. Ja wiedziałam, że tak nie jest. Patrzyła na bandaż. Uniosła dłoń i poluzowała ją, po czym zmarszczyła brwi. Prędko ją poprawiłam, przełykając ciężko ślinę. Oho... Zaraz się zacznie. Rosalia zaczęła prawić mi kolejne kazanie „Dlaczego przemoc jest be i że powinnam bardziej na siebie uważać”, ale nie mogłam się skupić na tym, co mówi. Kątem oka zauważyłam, ze ktoś nam się przygląda. Dwójka młodych panów. Zapewne uczniów tej szkoły. Jednym był kolega z wczoraj. Ten od notatnika i marynarki, oj no wiecie... ten z heterochronią. Przyglądał mi się. Chyba próbował łączyć fakty. „Tą” mnie i osobę, którą widział wczoraj w parku. A może to już wie i zastanawia się, czy mam jego notatnik. Jego kolega, jak mniemam, był zupełnie inny. Krwistoczerwone włosy, sięgające mu do karku, twarde spojrzenie. Oczy miał koloru mlecznej czekolady. Hm.. zrobiłam się głodna. Nie jadłam śniadania. Ale nieważne! Nadal się nam przyglądali. Oni, bez skrępowania, ja ukradkiem, spod kapelusza. Znajomek kolegi od notatnika ubrany był na ciemno. Ciemne spodnie, ciemna kurteczka. Heee... mam w domu podobną, tylko nabijaną ćwiekami. Do tego czerwona koszulka z logiem jakiegoś zespołu, kurna, znam go! Ale nazwa mi wyleciała, kurna, jak to było... słuchałam ich wczoraj rano... No kurna...! Chwila, chwila, mam! No tak, przecież to Winged Skull! Byłam ostatnio na ich koncercie. Nie powiem, dobry był... Ale jeszcze coś. Łańcuch. Z prawej strony.  Notatnikowy Chłoptaś i Pan Buntownik byli niemal równego wzrostu. Jasnowłosy tylko troszkę górował nad kolegą. Chociaż może tylko mi się zdaje, przez jego włosy.
- Rosa... – Przerwałam jej wywód. Spojrzała na mnie zaskoczona, a ja uniosłam paluszka i wskazałam ową dwójkę. – Kto to? I czemu tak się gapią, zamiast podejść?
Rosa spojrzała za siebie, po czym z uśmiecham pokazała im cztery palce. Oni tylko powiedzieli coś do siebie, po czym odwrócili się i odeszli. Mam wrażenie, że, cokolwiek im Rosalia pokazała, buntownikowi nie spodobał się ten fakt.
- Twoi nowi koledzy z klasy... – Powiedziała z uśmiechem. Spojrzałam na nią, odchylając kapelusz do tyłu. – Co jak co, ale pamięć zawsze miałaś dobrą... Nie poznajesz Lysia? Leo byłby zawiedziony...
- Poznaję, poznaję... – Westchnęłam, ziewając. – Już wczoraj go spotkałam, jak wyszłam z Ayaki i Chibo... – Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Wiesz.. mój adres się nie zmienił... – Burknęła niezadowolona, bardziej do siebie, niż do mnie, po czym dodała głośniej. – Jak to go widziałaś?
- Wyszłam wieczorem z siostrą WYPROWADZIĆ PSA ciotki. – Odpowiedziałam jej, specjalnie akcentując dwa kluczowe słowa. A wiadomo, co by sobie pomyślała? Spojrzała na mnie lekko zaskoczona. – Nasza wyprawa zakończyła się w parku niedaleko szkoły, bo Chibo nie chciał iść dalej. Lys mnie nie poznał.
Co prawda, to ja nie chciałam iść dalej, ale nie musi wiedzieć. Zmierzyła mnie wzrokiem od czubka kapelusza do samych trampek, wzięła się pod boki.
- Nie dziw się chłopakowi. Jak widział Cię ostatni raz, mięliśmy po 10 lat. – Powiedziała, po czym wymierzyła we mnie palca. – A ty, Chierii Haineko Natsume bardzo się od tamtego czasu zmieniłaś... gdybym nie miała z Tobą kontaktu cały ten czas, też bym Cię nie poznała.
- Leo nie miał, a poznał... – Wystawiłam jej język. Spojrzała na mnie oczyma wielkimi niczym talerze. Zaśmiałam się. – Byłam u niego jakiś miesiąc temu. Na zakupach i hm.. powiedzmy, że wybadać trochę teren.
Nadal patrzyła na mnie lekko zaskoczona. Zaczęła nagle szperać w torebce. Wyjęła niewielką maskotkę. Małego, brązowego kotka, z czarnymi plamkami na grzbiecie. Wszystkie układały się w serduszka, albo kwiatuszki. Miał wielkie, wrzosowe oczy i złotą kokardę u szyi. Uśmiechnęłam się na jego widok.
- O, czyli Ci go dał... – Uśmiechnęłam się do niej. – Pamiętam, że bardzo Ci się spodobał, gdy byłaś ostatnio w Tokio. Ja nie mogłam się z Tobą zobaczyć, ale poprosiłam Leo, żeby go przekazał... i nie mówił od kogo...
Rosalia uśmiechnęła się, po czym schowała go znów do torby, śmiejąc się cicho. Pamiętam. Zadzwoniła następnego dnia, ale dowiedziałam się dopiero, gdy wróciłam do Japonii. Pisała też, że Leo robi sobie z niej żarty. Że dostała taka samą maskotkę, jak ta w której się zakochała na naszych zakupach i że Leo robi sobie z niej żarty. Wtedy też się zaśmiałam. Spojrzałam na nią. Wydawała się szczęśliwa i usilnie nad czymś myślała. Też spojrzałam w stronę ogrodu. Piękny ogród z tysiącem kwiatów, drzew, jakichś ozdobnych krzewów. Cudo po prostu. Ayaki byłaby w raju... Złapała mnie za nadgarstek, pociągnęła za sobą.
- Zjesz z nami lunch... – Powiedziała mi. Jak ja lubię, gdy stawia mnie przed faktem dokonanym... (Sarkazm.) Po prostu to uwielbiam! (Jeszcze większy sarkazm.). Po chwili zerknęła na mnie. – Załóżmy się...
- O co? – Zaświeciły mi się oczy. Kochałam zakłady. Nieważne jakie, nieważne, że mogłam przegrać... Kocham je!
- Ile zajmie Lysiowi zobaczenie, że ty to ty? – W odpowiedzi tylko się zaśmiałam głośno. Spojrzała na mnie. Dodała szybko, zatrzymując się. Podała mi rękę. – JA mówię, że zorientuje się do końca tego tygodnia...
- A ja, że nie zobaczy, póki ktoś mu nie powie... – Wyszczerzyła m się. Byłam tego pewna. Nie dostrzegł podobieństwa, jak siedział kilka centymetrów ode mnie, a teraz ma dostrzec? Rosa, już przegrałaś. Chociaż... kurna. Jak ona jest, moje szanse spadają... Przecięła wolną ręką nasze dłonie. Zakład stal się ważny. Nie mam już odwrotu.
- Czas start... – Uśmiechnęła się, ciągnąć mnie za sobą.

- No napij się jeszcze! Przecież wiem, że bardzo lubisz Colęęę~
Zawołała wesoło, przystawiając mi puszkę do ust. Moi drodzy. Zapamiętajcie raz na zawsze. Picie czegokolwiek, leżąc, nie jest dobrym pomysłem. Ba, jest on bardzo zły! Owszem. Rosa podstawiła mi ją pod same usta, ale to nie zmienia faktu, że i tak mnie całą oblała. Prędko podniosłam się do siadu, niemal zrywając z siebie przemoczoną do suchej nitki arafatkę. Wykręciłam ją przy pniu drzewa. Zaczęłam się zastanawiać, czy zrobiła to przypadkiem, czy może przypomniała sobie, że jeszcze nie wie, skąd ten bandaż na mej szyi. Westchnęłam ciężko. Ona zawsze znajdzie jakiś sposób, żeby zacząć rozmowę. Chłopców jeszcze nie było, więc nie mogę wykręcać się ich obecnością. Westchnęłam ciężko, dalej wykręcając czarno-biały materiał z frędzelkami.
- Rosa nic się nie stało. Serio. – Powiedziałam, nim zdążyła o cokolwiek zapytać. Spojrzała na mnie, przysunęła się, zaczęła mnie tykać palcem po bandażu.  Nie reagowałam. Po takiej ilości środków przeciwbólowych to byłoby aż dziwne, gdybym cokolwiek poczuła.
- Nie wykręcaj się, widzę, że coś jest nie tak. – Powiedziała spokojnie, coś w mojej głowie zabrzmiało to jak groźny krzyk. Ach, ta moja wyobraźnia. Zaczyna mnie czasami przerażać.
- Jak szukasz miejsca i masz nadzieję, że syknę z bólu, to nie tędy droga, Rosa.. – Westchnęłam, ponownie kładąc się na placach. Arafatkę rozłożyłam na trawie. Niech słoneczko trochę ja podsuszy.  Ułożyłam kapelusz na oczach. Zamknęłam je. – Wpakowali we mnie tyle prochów od bólu, że byłabym szczerze zdziwiona, gdybym coś poczuła...
- Czyli jednak! – Zawołała oskarżycielskim tonem. Wkopałam się, ale na szczęście usłyszałam w niedalekiej oddali kroki. Dwóch osób. Uśmiechnęłam się lekko. Nic nie mówiłam, zupełnie jakbym ją zignorowała. Po chwili tego pożałowałam.
- Bandaż, leki przeciwbólowe... co się stało?! – Nie musiałam widzieć, żeby wiedzieć, jak nadęła policzki jak obrażona pięciolatka. Wiem, bo Ayaki zawsze tak robiła. Nadal tak robi. Jak widać, Rosa też nie pozbyła się tego nawyku. Poczułam ciężar na brzuchu. Momentalnie zesztywniałam. Otworzyłam jedno oko, zdejmując z oczu kapelusz... Przywitała mnie biała czupryna Rosy...Zamknęłam je znów. Jeden... dwa... trzy... cztery... pięć... Moja zagłada nadeszła właśnie... teraz! Poczułam rękę na boku. Wredna białaska zna mój słaby punkt. Zaraz, co ja mówię, zna wszystkie moje słabe punkty! Ojojoj... Doigrałam się i zostałam skazana na łaskotkowe cierpienie! Okoliczną ciszę przerywały moje salwy śmiechu przeplatające się z błaganiem o litość. Na nic. Podobnie było z próbami ucieczki. Każda spełzała na niczym. To już mój koniec... zostanę załaskotana na śmierć.
- Ro- Rosa! – Krzyczałam przez łzy. – Do-  Dość! Bła- gam... – Przestała na chwilę. Spojrzałam na nią, ocierając łzy z oczu. Łzy śmiechu. Powiedziałam najbardziej poważnym tonem na jaki było mnie stać, z najpoważniejszą miną. – Nie molestuj mnie...
Znów uniosła dłonie, złapałam ją za nadgarstki. Chwila na odzyskanie oddechu. Patrzyła na mnie z góry. Dumnie. Tryumfalnie. Wygrała ze mną. Znów. JA jej kurna dam, wygraną! Policzymy się jeszcze... Drobne kłótnie o byle błahostki są ważne w przyjaźni. Wiedziałam o tym. Co prawda, mój stan nie był tak błahy, jak utrzymywałam, ale to już inna sprawa i inna historia. Nie na dziś. Dziś jestem w euforii bo spotkałam Rosalię. I idę na zakupy. O, tak! Pójdę dziś na zakupy, czy tego ciocia chce, czy też nie!
- Ekchem... – Usłyszałyśmy odchrząknięcie. Spojrzałam w lewo, Rosa w prawo. Ja ujrzałam ową dwójkę, która tak dziwnie nam się przyglądała jakiś czas temu, Rosa nie. Spojrzała we właściwą stronę, ja w tą drugą. Rozbawiona mina czerwonowłosego mówiła sama za siebie. Złapała moja głowę i odwróciła tam, gdzie patrzeć powinnam.
- Rosalio, co ty robisz? – Zapytał biały. Zamknęłam oczy, udając martwą. Nie, nie poznasz, mnie Lysiu! Inny kolor włosów, inny kolor oczu, zupełnie inne kształty. Nie ma takiej opcji...
- Czemu nie powiedziałaś, ze będziesz molestować nową? – Zapytał rozbawiony buntownik. Uśmiechnął się zawadiacko. – Byłbym wcześniej.
- Widzisz! – Zawołałam, machając jej przed oczami. – Mówiłam, że to podchodzi pod molestowanie!
Zaśmiała się, złażąc ze mnie. Wyciągnęła ku mnie dłoń, pomogła podnieść się do siadu. Strzepałam kilka źdźbeł trawy z ramienia. Obaj dziwnie na mnie patrzyli. Nie, zaraz nie na mnie... O cholera... bandaż. Prawie o nim zapomniałam. Rose olśniło. Spojrzała na mnie z tryumfem w oczach.. Zmarszczyłam brwi.
- To moja NPNZ z dzieciństwa, która nagle bez słowa się tu zjawiła i nie raczy ani słówkiem uzmysłowić mi, czemu dokładnie...
-Jestem Chii.. – Przerwałam jej, unosząc dłoń. Uśmiechnęłam się ładnie. Dźgnęła mnie w bok. Nie tak to miało się według niej potoczyć. Ale nie, nie, nie, kochana. Ja nie przegram wojny o moje imię. Jedno ono i Lysio się zorientuje. Westchnęła ciężko, biorąc się za przedstawianie obu kolegów z klasy.
- To Kastiel i Lysander. Młodszy brat Leo... – Ja tylko skinęłam głową na znak, że rozumiem. Lysio. Młodszy, słodki braciszek Leosia. Zaśmiałam się pod nosem. Gdy nagle Rosa czymś we mnie rzuciła. Styropianowe opakowanie. Ciepłe. Jedzonko? Spojrzałam na nią uradowana. Magia telepatia działa! – Znając Ciebie, znów zaspałaś i nic nie zjadłaś przed wyjściem z domu.
Zaśmiałam się lekko zakłopotana, drapiąc się paluszkiem po głowie. Uśmiechnęła się na ten widok.
- O, jak ty mnie dobrze znasz, Rosa... ha ha...
- To dlatego chciałaś, byśmy zakupili cztery porcje, Rosalio.. – Powiedział Lysander, patrząc na nas z uśmiechem. Otworzyłam je i napawałam się zapachem ciepłych fryteczek i panierowanych, złocistych kawałków kurczaka. Do tego bladoróżowy sos. Zanurzyłam w nim palec, skosztowałam. Ostry. Fuu... Spojrzałam na Rosę, na chłopaków. Uśmiechnęłam się pięknie. Lysander siedział obok Rosy, Kastiel obok mnie. Rosalia szturchnęła mnie. Spojrzałam na nią.
- A masz może ze sobą te, no wiesz... – Pokazała jakby wkładała coś do ust, przygryzała i miała mały problem z rozerwaniem danej rzeczy. Parsknęłam śmiechem, na co ona powiedziała lekko zawstydzona. – No co? Nie mam pamięci do japońskich nazw...
- No tak.. – Westchnęłam, grzebiąc w torbie. Szukam czerwonego pudełeczka, szukam. I nie mogę znaleźć. Kurde, chyba zostały w domu. – Hachikō-guchi  w Shibuyi. I nie, nie mam sukonbu...
- Nie mogłaś powiedzieć po prostu „trzecie wyjście”? – Zapytała z wyrzutem. Chciała chyba jeszcze coś dodać, ale rozdzwonił mój telefon. No nawet zjeść w spokoju nie dadzą. Znajome słowa...

Pomiędzy zdania wskoczył znak zapytania.
Pomiędzy słowa wbił się byk.
Przestawił szyk, zaburzył rytm,
Poodgrażał się i znikł

Pomiędzy ciebie a i mnie kochana,
Wkroczyła szara, naga noga miasta
I kopa w tył, aż brakło sił.
Galimatias, galimatias.

- Em… Chyba powinnaś odebrać, a nie sobie podśpiewywać... – Powiedziała, zerkając na wyświetlacz. Też zerknęłam. Po plecach przeszły mi ciarki, prędko zaczęłam walczyć z trzęsącymi się dłońmi, żeby tylko odebrać.
- H-halo... – Nic. Zupełna cisza. Taka nieprzenikniona i ... cicha. – Annie? Jesteś tam? Haloo, Annie? Annieee? A-...
*Cicho tam już, cicho! - Usłyszałam w słuchawce głos cioci. – Co tak długo?
- Bo jem? – Odpowiedziałam najzwyczajniej w świecie. – Nie obudziłaś mnie jak wychodziłaś z Aki i zaspałam.
*Nie miałam czasu, Skarbie. – Odpowiedziała, słyszałam jakiś szelest papierów. No tak, praca. – Co kupiłaś?*
- Wspaniała Rosa mnie nakarmiła... – Zaśmiałam się do słuchawki. Po czym dodałam zadowolona – Kupiła mi frytki z karczkiem...
* Jak to? – Zapytała zaskoczona. Po chwili dodała ciszej. – Jakby twoja matka wiedziała, to... *
- Zapytałaby czemu nie z sosem czosnkowym, ale luz. Nie jest tak źle.. – Powiedziałam wesoło, ale mina mi zrzedła, gdy dotarł do mnie sens moich słów. Cholera. Jak ja mogę mówić o tym w taki sposób.. Przecież jej już nie ma. Nie ma. Wykrzywiłam usta w bolesnym uśmiechu. – Wiesz Annie.. Zawsze możemy pobawić się w jakiś seans spirytystyczny i ją zapytać.. – Poczułam, jak ściska mi się żołądek. To było dla mnie jak cios w brzuch. Tylko ból nie fizyczny. Psychiczny. Dla mnie gorszy. Zadany przez samą siebie. – Przepraszam... – Szepnęłam. – Chyba jeszcze nie do końca sobie  z tym radze... Ale, coś chyba chciałaś, prawda?
Prędko zmieniłam temat. Czułam jak przewracają mi się bebechy. Paskudne uczucie. Zżerające od środka, które wwierca się w najczarniejszą część serca i nie chce odejść.
*Ach, n-no tak. – Powiedziała ciotka, po czym dodała. – Mogłabyś iść po Ayaki?*
- No nie.. – Powiedziałam, szczerząc się. – Co ona już narobiła?
* Jak doskonale wiesz, twoja siostra ma niesamowity talent...* – Zaczęła ciotka, ale jej przerwałam.
- Oj wiem.. Znam ją przecież. Co zrobiła już pierwszego dnia? – zapytałam znów, jeszcze bardziej rozbawiona. Ciocia tylko westchnęła ciężko.
* Nie wiem do końca, ale chyba ktoś trafił do pielęgniarki... – Parsknęłam śmiechem. Typowe. Aki nie da sobie w kaszę dmuchać. Ona zawsze stawia na swoim. – Tak, czy inaczej.. Dzwoniła do mnie jej wychowawczyni i powiedziała, żeby ktoś ją odebrał. *
- I tym kimś mam być ja? – Zapytałam. Pytanie retoryczne, jasne, że ja. Uśmiechnęłam się lekko. Po chwili odezwałam się znów. – Jesteś pewna, że to nie jest jej kolejny wybryk?
* Daj spokój i idź.. Nawet jak to kolejny wybryk, ktoś musi ją odebrać.*
I się rozłączyła. Westchnęłam ciężko, zrezygnowana. Jakoś niezbyt chciało mi się latać teraz po mieście w poszukiwaniu jej szkoły. Zdjęłam kapelusz, zamyśliłam się. Rozważmy wszystkie za i przeciw. Więc tak. Zacznijmy może od tych argumentów za... Aki to moja siostra i zawsze jakoś zajmę sobie czas... ... ... ... To chyba tyle. Więc teraz przeciw. Jestem leniwa i nie chce mi się po nią iść, tutaj jest Rosa, zapewne jeszcze oberwie mi się od jej wychowawcy za to, co nawywijała. Mówiłam już, że mi się nie chce? I że jestem leniwa? Tak? Więc teraz pomyślmy i oceńmy ten pomysł całkowicie obiektywnym okiem. Nie chce mi się iść. Poza tym jest 2:4 na nie. Rzuciłam się znów na trawę, przymknęłam powieki.
- Nie miałaś iść po siostrę? – Zapytała Rosa, polując na kolejnego pomidorka. Spojrzałam na nią. Pokiwałam przecząco głową.
- Znając moją utalentowana inaczej siostrzyczkę zjawi się tu za jakieś pięć, może z dziesięć minut góra z szerokim uśmiechem i powie..
- Onee-chan!! Mam już wolne!!!!!!
Podniosłam się nagle. Zupełnie jakby miękka, tak cudnie pachnąca trawa wyłożona była rozgrzanymi do czerwoności węglami. Nie ma zmiłuj. Ta mała zmora zawsze miała idealne wyczucie czasu żeby rozwalić mój dzień... Chociażby przyjść do głodnej i niewyspanej siostry, gdy ta je. Po prostu ja kocham. Ze świadomością, że zaraz rozpęta się wojna o moje śniadanie.. Nie, to chyba miał być lunch. Chociaż patrząc, co jem, chyba powinnam nazwać to obiadem. Bardzo wczesnym obiadem. Ale, ale, ale.. Zło-Ayaki nie śpi. Czyha na mój posiłek, jak komar na wystawiony podczas snu tyłek. Nie może tak być... Muszę ochronić moje amciu..
- Długo będziesz tak siedzieć, onee-chan? – Usłyszałam znudzony głos siostry. Zerknęłam za siebie przez lewe ramię. Stała oparta plecami o pień drzewa i wyglądała całkiem dobrze jak na kogoś, kto przed chwilą leżał u pielęgniarki. A... No tak. To Ayaki. Nie wierzcie w to, co słyszycie...
- Do końca, albo jeszcze dłużej... – odpowiedziałam jej z uśmiechem. Wywróciła ciemnymi oczami, po czym z uśmiechem podeszła do nas.
Nie zdążyłam nic dodać. Ayaki wytrzeszczyła oczy, lustrując białowłosą. Zamrugała kilkakrotnie, przetarła je. Uszczypnęłam ją w nogę.
- E- Ej! – Krzyknęła, prędko się do mnie odwracając. – To zabolało...
- To pewnie twoje sumienie... – Powiedziałam tylko, gdy kolejna frytka wylądowała w moim przełyku.  – Odzywa się po szesnastu latach uśpienia...
Uśmiechnęłam się do niej słodko. Podeszła do mnie, siadła mi na kolanach. Wyciągnęła rączkę po kawałek kurczaka. Zanurzyła w sosie i przekonana (jeszcze), że to ja zamawiałam, wpakowała cały kawałek do ust. A Ayaki nie należała do osób, które szczędziły sobie dodatków, o nie... Minęło kilka sekund i zrozumiała swój błąd. Podskoczyła jak poparzona, zaczęła biegać dokoła nas. Zaśmiałam się cicho, wyciągając z torebki butelkę wody. Rzuciłam jej. Proszę państwa! Oto jedyna i niepowtarzalna Ayaki nie znająca sprzeciwu i zawsze przekonana o słuszności swoich wymysłów. W tym momencie konkretnie, przegrała z sosem do kurczaka. Ostrym sosem. Uśmiechnęłam się lekko. Pozbyła się już połowy zawartości butelki. O, już ¾.. I ostatnia kropelka. Dobra jest. Spojrzała na mnie z wyrzutem. Uniosłam dłonie w geście pokazania niewinności.
- Nie ja zamawiałam. Wszelkie skargi i zażalenia do nich...
Odwróciła się do nich, obu zlustrowała. Chwilę zastanawiałam się, czy przypadkiem troszkę jej nie poniesie. Siadła znów na moich kolanach, objęła mnie mocno za szyję.  Powiedziała głośno i wyraźnie, patrząc prosto na Lysandra:
- Nic się nie zmieniło i nie oddam mojej Onee-chan!
Westchnęłam ciężko, przejeżdżając dłonią po twarzy. Objęłam ją w pasie jedną ręką, drugą obróciłam jej główkę w stronę Rosalii. Spojrzała na nią zaskoczona, zupełnie jakby widziała ja pierwszy raz. Patrzyła na nią w ciszy. Gdy Rosa się uśmiechnęła, moja wielka-mała siostra odwzajemniła uśmiech. Uśmiechnęłam się, widząc to. Przynajmniej z nią nie będzie darła kotów... O ile dobrze pamiętam zaczęła się tak zachowywać dopiero po tym, jak pierwszy raz spotkała naszego ojca. I dowiedziała się, czemu aż tak się różnimy. Dwie siostry, tak sobie bliskie i tak zarazem odległe. Kot i Kruk. Haineko i Hanakaze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz