Translate

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział 1


Rozdział I

Niski stolik. Na nim dwa kubki ciepłej, pięknie pachnącej świeżo zmielonymi ziarnami kawy, między nimi talerz z ciastkami. Najróżniejszymi. Czekoladowe, z galaretką, posypane cukrem,maślane, z nadzieniem. I jeszcze wiele innych. Ciotka lustrowała mnie wzrokiem, co rusz zatrzymując wzrok na bandażu. Jednak nie pytała. Popiła kolejne ciastko kawą. Wbiła we mnie wzrok.
- Jutro musisz donieść resztę dokumentów do szkoły. – Powiedziała spokojnym tonem. Aż za spokojnym jak dla mnie. – Byłam już rozmawiać z dyrektorką. – Aż poczułam jak po moich plecach przebiegło pokaźne stado ciarek. Pamiętam tą kobietę. Ona... Zawsze wydawała mi się co najmniej dziwna.
- Musisz donieść karty ocen za poprzednie lata i zaświadczenie od lekarza. – Wstała, podeszłą do okna. Powoli się ściemniało. Po chwili spojrzała znów na mnie. – A właśnie. Powiedziałam, że nikogo tu nie znasz a masz za sobą ciężkie chwile. Będziesz w klasie z Rozalią... Cieszysz się?
Z szoku aż wypuściłam z ręki ciastko. W głębi duszy dziękowałam sobie, że nie trzymałam kawy. Poparzyłabym sobie całe nogi. Strzepałam okruszki, ciastko wsadziłam do ust. Spojrzałam na ciotkę, a moje usta same zaczęły wykrzywiać się w podkówkę. Rosa.. Ta sama Rosa, którą znam odkąd tylko nauczyłam się chodzić? Ta sama, z którą zaprzyjaźniłam się przy pierwszych odwiedzinach cioci? I na spotkania z którą tak niecierpliwie zawsze czekałam?! Ta sama?! Przyłożyłam dłonie do policzków i prze szczęśliwa z tego powodu, rzuciłam się do tyłu. Zaczęłam turlać się po kanapie, wydając z siebie dzikie odgłosy radości. Annie zaśmiała się cicho.
- Rozumiem, że to oznacza „tak”...
Leżałam tak, myśląc o tym, jakie moje życie może stać się teraz cudowne. Byłam tu ja, Annie, Ayaki... I była Rosa. Jak na razie jest coraz lepiej.
- Rosalia? – Zapytała Ayaki, odrywając się od Chibo, ku jego niezadowoleniu. Po chwili zapytała, uśmiechając się blado. – Ta koleżanka, z którą zawsze gadałaś i przez to mama płaciła nieziemsko wysokie rachunki za telefon?
Przytaknęłam, nadal szeroko się szczerząc. Nie mogłam doczekać się spotkania. Chociaż... Nagle pobladłam. Bandaż. Nie ma opcji, że nie zauważy, a tym bardziej, że nie zacznie drążyć tematu. Ona... Nie. Nikt nie może się dowiedzieć. Nikt. Spuściłam wzrok. Moja kochana siostrzyczka chyba to zauważyła. Kto nie zauważyłaby tak nagłej zmiany? Z dzikiej euforii popadnięcie prosto w objęcia depresji. Czemu Rosa musi być taka ciekawska? No, czemu? Bez tego byłoby tysiąc razy prościej.
- Chiii... – Ayaki uwiesiła się na brązowym, skórzanym, oparciu kanapy. Spojrzała na mnie z góry. Po chwili spojrzała na ciotkę, pokazując szereg ostrych, bialutkich ząbków. – Możemy iść z Chierii na spacerek? Z Chibo? Piesek chyba musi już wyjść...- Powiedział najbardziej poważnym tonem na jaki było ją stać.
Annie nic nie powiedziała, tylko skinęła głową na znak, że się zgadza. Chyba znała prawdziwy powód, dla którego Ayaki chciała wyjść. I nie chodziło tu o lepszy sen w nocy, czy o to, że na przykład mogłoby być jej duszno. Uśmiechnęła się ładnie do cioci, po czym pobiegła do przedpokoju. Za nią poleciał ogromny wilczur. Chibo miał jasną, beżową sierść na łapach i brzuchu, ciemniejącą im wyżej była, by w końcu na samym grzbiecie mogła stać się jednolicie czarna. Do tego mądro patrzące, piwno-złote oczy i czerwona obroża. A na niej przywieszka z koniczynką, jego imieniem i adresem cioci. Przypięła psa na smycz, pomachała do mnie. Chibo zaszczekał donośnie, cofając się o kilka kroków. Chyba już od jakiegoś czasu marzył mu się spacerek. Dłuższy niż zwyczajowe „pięć minut na podniesienie łapki”.
- Chii nooo... Ile można czekać? - Ayaki nadęła śmiesznie policzki. Wstałam z cichym westchnieniem. Annie podała mi mój żakiet. Zarzuciłam do na plecy, wcisnęłam ręce w rękawy.
- Tylko nie rozrabiajcie już pierwszego dnia tutaj... – Powiedziała nam Annie na odchodne. Założyłam buty, uśmiechnęłyśmy się pięknie do cioci, po czym obie wyszłyśmy. Ayaki owinęła sobie smycz wokół nadgarstka, wzięła mnie pod rękę. Chibo szedł grzecznie, przy nodze, co jakiś czas tylko zatrzymując się do obwąchania czegoś. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, na niebie słabo migotały pierwsze gwiazdy. Szłyśmy powoli, równym krokiem. Ayaki rozejrzała się dyskretnie, po czym cicho zapytała:
- To jak, robimy mały przegląd okolicy?
- Skoro nalegasz... – Westchnęłam cicho. Z nią nie można się kłócić. Zwłaszcza jak się na coś napali. Przymknęłam powieki. Ayaki skręciła do parku. Poszłam za nią. Był pusty. Ale co się dziwić. Zaczyna się ściemniać, jest rok szkolny. No i robi się zimno. Coraz zimniej. Położyłam dłoń na obroży psiaka, karabińczyk pościł łatwiej, niż się tego spodziewałam. Ayaki znalazła jakiś kawałek gałęzi. Cisnęła nim przed siebie. Poleciał daleko. Niepozorne "dziecko". Bo w sumie... czy dzieckiem można nazwać szesnastoletnia dziewczynę? W jej przypadku tak. Wygląda uroczo i niewinnie, ale to diabeł wcielony. Ja też. My obie jesteśmy najlepszym dowodem na to, że nie należy oceniać książki po okładce. Przysiadłam na ławce. Jak okiem sięgnąć tylko trawa, drzewa, kilka ławek. żadnej żywej duszy jak okiem sięgnąć, tylko ja, Ayaki i psiak cioci. Westchnęłam znów, odchylając głowę do tyłu. Ayaki biegała za psem, próbowała wyrwać mu patyk chyba każdym możliwym sposobem, lecz on, zupełnie jak zna złość nadal uparcie trzymał się psiego pyska. Nie, po prostu siła szczęk Chibo na to nie pozwalała. Obróciła głowę lekko w lewo. Ups.. Jednak nie jesteśmy same. Kilka metrów dalej, przy bramie stał jakiś chłopak. Usilnie nad czymś myślał. Pomachałam mu, gdy na mnie spojrzał. Hmm.. Chyba jesteśmy w podobnym wieku. Wysoki, na oko dobrze ponad 1,70. Jestem w stanie określić. Czemu? Proste. Sama mam prawie 1,70, a on musiał być ode mnie wyższy. Dalej.. Od razu rzuca się w oczy niecodzienny ubiór chłopaka. Zupełnie jakby był żywcem przeniesiony tu z innej epoki. Hm, pomyślmy.. jaka to może być epoka... Pomyślmy... Czerń i zieleń, ale kolory raczej wiele mi nie pomogą. Dalej. Strój dopasowany, koszula i ładny frak z rękawem ¾. Wyłogi ozdobione srebrnymi guzikami, pociągnięte szarawą tasiemką. Do tego czarna kamizelka, a u szyi zielona chusta. W tym świetle sprawiała wrażenie turkusowej. Piękny kolor. Koniecznie muszę sobie coś kupić w podobnym. Ale wracając do niego... Czarne, dopasowane spodnie, wetknięte w wysokie buty. Nim się zorientowałam, nie ja jedna stałam się obserwatorką. On także bacznie mi się przyglądał. Miał białe włosy w asymetrycznym nieładzie, z grzywką okalającą jego lewą część twarzy. Im niżej, tym ciemniejsza się stawała. Spojrzał mi prosto w oczy. Kolejna rzecz, która czyniła go niezwykłym. Już nie tylko ubiór. Miał heterochronię. Lewe oko miało głęboką barwę turkusu, natomiast prawe płynnego miodu. Siedziałam na ławce, nadal wpatrzona w chłopaka. Musiało to dość zabawnie wyglądać. Chyba wyglądałam trochę jak przyczajone i gotowe do ataku zwierzę. Oparta dłońmi o oparcie ławki, wystawały zza niego moje oczy, czubek głowy, ramiona i może kawałek sukienki. Z dołu.
- Polujesz? – Aż podskoczyłam, na dźwięk tego słowa. Tuz za mną stała Ayaki, tez spoglądała w stronę nieznajomego. – Onee-chan.. Idzie tu... – Powiedziała cicho, a mnie znów przeszły ciarki. Klepnęła mnie po ramieniu, po czym powiedziała rozbawiona. – To powodzenia, siostrzyczko!
- A- Ayaki! – Krzyknęłam za nią, ale już pobiegła. Na dźwięk mego głosu, tylko pokazała mi uniesionego ku górze kciuka, na znak, że będzie dobrze. Cholerna gówniara. Pobiegła. Znów zaczęła rzucać psu kolejne patyki. A on ganiał je jak jakiś opętany. Odwróciłam się znów w jej stronę. Założyłam nogę na nogę, skrzyżowałam ręce na piersiach, przymknęłam powieki. Policzyłam spokojnie do dziesięciu, po czym zerknęłam znów za siebie. Nie było go już. Może uznał mnie za jakieś dziwadło i sobie poszedł? Nie zdziwiłabym się. Mało, kto chce się ze mną zadawać.. Dziwnie się przy mnie czują. Jak ktokolwiek inny ma dobrze się czuć w moim towarzystwie, jak sama dziwnie się czuję ze sobą? No jak? Pewnie pociągnęłabym ten wywód dalej, gdyby nie fakt, że coś wyrwało mnie z zamyślenia. Dźwięk. Ciche odchrząknięcie. Otworzyłam jedno oko. Nic. Znów opuściłam powiekę. Znów ten sam dźwięk. Drugie oko, a po chwili szeroko otworzyłam oba. Cofnęłam się nagle, poczułam jak deski oparcia wrzynają mi się w plecy. Zabolało. Tuż przede mną stał owy chłopak. Przyglądał mi się. Spokojnie, spokojnie... wyrównam oddech i nie zrobię z siebie idiotki. Chociaż w sumie chyba już to zrobiłam. Szlag by to wszystko. Nienawidzę przeprowadzek!
- Ym... – Zaczęłam niepewnie. – Dobry wieczór...
- Dobry wieczór. – Przywitał się grzecznie. Miał niezwykle miły dla ucha głos. Zlustrował mnie wzrokiem, po czym dodał, uśmiechając się niepewnie. – Mógłbym się do pani przysiąść?
Pokiwałam lekko głową. Ja? Pani? Że niby co?! Na ile ja wyglądam lat?! W dłoni trzymał jakiś notatnik. Za ucho miał wetknięty długopis. Siadł obok. Ayaki spojrzała w moja stronę, pomachała mi, szczerząc się. Chibo zaszczekał, po czym chwycił patyk w zęby i pociągnął go w swoją stronę. Jasnowłosa omal nie wylądowała na ziemi. Zaśmiałam się cicho. Tego mi brakowało przez te wszystkie lata. Tak wygląda normalność? Chłopak spojrzał na mnie kątem oka. Chyba mój chichot przerwał mu pisanie. Pomachałam do Ayaki. Wyrwała psu patyk, rzuciła mu go i podbiegła, nim zaczął gonić ją Chibo. Zatrzymała się dopiero przy ławce, w sumie to za nią. Pies zatrzymał się przede mną, położył patyk u moich stóp. Zaszczekał donośnie, patrząc na mnie swoimi wielkimi oczami. Odchyliłam głowę go tyłu.
- Baw się z pieskiem... – Powiedziałam do siostry. – Nie ja chciałam brać go na spacer...
- Ale się zmęczyłam... Ganiam już tak z nim ponad pół godziny... – Jęknęła dziewczynka, podchodząc do mnie, wgramoliła się mi na kolana. Objęła mnie za szyję. Spojrzała dla różnookiego prosto w oczy. Uśmiechnęła się lekko. – Jak długo zamierzał pan się na nią gapić, zamiast podejść?
Zamurowało mnie. Skąd ona... A no tak. To Ayaki. Moja mała siostrzyczka z niewyparzoną gębą. Nadal się uśmiechała. Wprawianie ludzi w zakłopotanie chyba jej się podobało. Bardzo. Trzasnęłam ją po głowie.
- Ayaki! – Powiedziałam szybko. Spojrzał na mnie z wyrzutem. Teraz to ja spojrzałam zaskoczona na chłopaka. Zaczął się czerwienić. Westchnęłam, gdy siostra zaczęła się do mnie przytulać.
- Jest moja.. Nie oddam jej. – Powiedziała śmiertelnie poważnym tonem, a ja zaliczyłam facepalma. Czemu ona zawsze musi dokładać swoje trzy grosze? Co ja jej takiego zrobiłam, że nie chce mi dać spokoju? Dlaczego mnie nęka?
- N-Nie.. To nie to.. – Powiedział, nadal się czerwieniąc. Kto by się nie czerwienił, słysząc takie coś. Tym bardziej z jej ust. Tym bardziej jak powiedziała to tym swoim niewinniutkim głosikiem.. – Po prostu zawsze szukam w tym parku natchnienia... A tu...
- Rozumiem... – Powiedziała cicho Ayaki. Zamyśliła się. Minęła chwila i już miała coś dodać, ale zatkałam jej usta. Cokolwiek powie, tylko pogorszy sytuacje. Poklepałam ją drugą ręką po głowie.
- Ayaki... Uspokój się już. – Powiedziałam. Chłopak spojrzał na mnie. Westchnęłam cicho. Spojrzałam na niebo. Robiło się coraz zimniej i ciemniej. – Idź łapać psa, bo ciotka łby nam ukręci...
Puściłam ją. Pokazała mi język, ale gdy tylko schyliłam się, by poszukać kamienia, prędko pobiegła do psa. Chibo maltretował kolejnego patyka. Westchnęłam, drapiąc się po głowie.
- Co za utrapienie. – Westchnęłam, po czym uśmiechnęłam się do nieznajomego. – Przepraszam za siostrę. Zazwyczaj nie jest taka denerwująca...
Wstałam i otrzepałam sukienkę, poprawiłam żakiet.Nadal usilnie myśląc o jego stroju. No jaki to styl...?!
- Wiktoriański! – Powiedziałam w końcu. Tak, teraz to widzę. Delikatne zdobienia fraka. Uśmiechnęłam się tryumfalnie. On też się uśmiechnął.
- Chierii! – Zawołała Ayaki. Spojrzałam na nią. Szła w naszą stronę, ale... Jakby w miejscu. Chibo siadł na tyłku i nie chciał się ruszyć. No tak. W takim momencie pies musiał zaprotestować.
- Coś opornie ci to idzie... – Westchnęłam, idąc w jej stronę. Podeszłam, wzięłam od niej smycz. Pogładziłam po pysiu maleńkiego psiaczka cioteczki Annie, który mógłby mnie wywalić jednym skokiem w moją stronę. Bez najmniejszego problemu. – A my powinnyśmy już wracać.
Nim się zorientowałam, podszedł również nieznajomy z ławeczki. Patrzył na Chibo, a pies na niego. Spoglądałam to na psa, to na chłopaka, to znów na czworonoga. Wstałam, przeciągnęłam się.
- Chodź, Chibo... Pora do domu. Ty możesz spać do 12, leniu, ale my musimy wstać raniutko... – Powiedziała Ayaki, uwieszając się mi na rękawie. Ciągnęła i ciągnęła i ciągnęła w dół. Zdjęłam czerwony żakiet, rzuciłam go siostrze. Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Czuję, jak się trzęsiesz... Lepiej go włóż. – Powiedziałam. Założyła go bez gadania. No tak. Nie jestem potworem, ale ze mną się nie dyskutuje. Chociaż wróć. Ja chyba jednak jestem potworem. – Chodź, Chibo... Idziemy do domu.
Pies wstał. A ja po chwili poczułam coś na ramionach. Materiał. Ładnie pachniał, dobrymi męskimi perfumami. Bardzo ładnymi. Wciągnęłam mocniej powietrze. Ale chwila... Po pierwszym chwilowym szoku spojrzałam zaskoczona na chłopaka. Czułam jakby jego wzrok przechodził mnie na wylot. Jakby chciał dostrzec coś więcej... Duszę, myśli. Serce?
- Panienka także nie powinna się przeziębić...
- Em.. dziękuję... – Powiedziałam, lekko się czerwieniąc. Ayaki zachichotała cichutko.
- Oo.. jak ty słodko wyglądasz, jak się rumienisz, onee-chan! – Zawołała, wyrywając mi smycz Chibo z  dłoni. Pobiegła z nim w stronę wyjścia z parku.
- A-Ayaki! – Zawołałam za nią. Szybko chciałam zdjąć frak, oddać go właścicielowi i polecieć za siostrą, ale jego właściciel położył mi dłonie na ramionach, uniemożliwiając to.
- Zatrzymaj go. Nie byłbym szczęśliwy, gdybyś się rozchorowała. Dodatkowo coś mi podpowiada, iż jeszcze się spotkamy, panienko... – Powiedział tajemniczo, po czym ruszył w swoją stronę. Stałam tak chwilę, po czym ruszyłam w stronę bramy. Gdy mijałam ławkę, na której siedzieliśmy, dostrzegłam notatnik. Podniosłam go, zmarszczyłam brwi. On go miał. Uniosłam okładkę, na pierwszej stronie był napis: „Własność Lysandra.”
- Lysander... –Powtórzyłam cicho, po czym uniosłam wzrok i z notatnikiem w ręku pobiegłam za siostrą.

Następny dzień rozpoczął się najgorzej jak tylko mógł. W nocy padł mi telefon, nie zadzwonił budzik. Dopiero telefon do Annie postawił mnie na nogi. Chciała mi przypomnieć, że mam dziś spotkanie z panią dyrektor. I dlatego zadzwoniła. O godzinie 9.15. Ok, spokojnie, mam całe piętnaści minut. To szmat czasu. Chyba. Może uda mi się pobić kolejny rekord. O 9.30 Powinnam być już w szkole, w gabinecie pani D. Naciągając szorty na tyłek, zleciałam po schodach. Dosłownie. W połowie się potknęłam i wylądowałam dopiero na samym dole. Wstałam, rozmasowując boląc tyłek, zgarnęłam to, co przygotowała mi do szkoły ciocia do mojej czarnej „torby cudów”. Ayaki mówi, że można znaleźć tam wszystko. Kiedyś sprawdzę. W biegu założyłam buty, zatrzymałam się tylko na chwilę przed lustrem. Szaro-fioletowe oczy, nieokrzesane rano włosy splecione w luźny warkocz. Od góry... Biały najzwyklejszy podkoszulek, ciemne szorty, zakolanówki, też czarne. Czerwone trampki. Do tego ten sam, kochany czerwony żakiecik i arafatka. Kamufluje się. O, jeszcze kapelusz wezmę! Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Na niskiej szafce na buty leżał mój kapelutek z przypinkami. Wyszłam spokojnie z domu. Zamknęłam drzwi, sprawdziłam, czy na 100% są aby zamknięte, odwróciłam się. I pędem pognałam do szkoły. Przeskoczyłam ogrodzenie cioci, przebiegłam ulicę, nie patrząc na obelgi kierowców, których zmusiłam do zatrzymania się. Przebiegłam przez park, później kawałek miastem. Zatrzymałam się dopiero przed bramą szkoły. Spojrzałam na zegarek. 9:26. Tak, mamy nowy rekord! Ale tak, czy inaczej... Słodki Amorisie, przygotuj się! Chierii Natsume nadchodzi!

Siedziałam w gabinecie dyrektorki – trochę osiwiałej kobieciny o tyłku rozmiaru trójdrzwiowej szafy ciotki Annie. Do tego ubranej w różowe... coś. Aż mnie zemdliło. Dobrze, że nie jadłam śniadania. Tak. To liceum w 100% nie należy do normalnych. Dyrcia siedziała wpatrzona w moje papiery. Wiecie, głównie analizowała moje karty ocen. Zmierzyła mnie w końcu wzrokiem. Zatrzymała się na bandażu, Widzi? No nie...
- Twoja ciotka dzwoniła niedawno. Prosiła, byś edukację w Słodkim Amorisie rozpoczęła od następnego tygodnia. Twierdzi, że jeszcze nie zdążyłaś się zaaklimatyzować w nowym miejscu. Dodatkowo wspominała, że cudem udało się przeżyć Tobie i twojej siostrze. Chierii, miałaś bardzo dobre oceny w poprzedniej szkole, więc jestem skłonna wyrazić zgodę na prośbę twej ciotki. Mam nadzieję, że szybko odnajdziesz się w naszej szkole. – Powiedziawszy to, wyciągnęła w moją stronę dłoń. Uścisnęłam ją. Jak na kobietę po sześćdziesiątce ma sporo siły i zdecydowany uścisk. - Musisz jeszcze tylko uzupełnić dokumenty. Zanieś to do głównego gospodarza.
Jak ja nienawidzę biurokracji. Wstałam, wyszła razem ze mną i kulturalnie wskazała mi odpowiednie drzwi, po czym poszła w swoją stronę. Także się pożegnałam. Trzeba zrobić dobre wrażenie. Gdy tylko odeszła, mogłam pozbyć się wymuszonego uśmiechu. Odwróciłam się do drzwi, cicho zapukałam. Weszłam. Była tam tylko jedna osoba. Blondyn. W koszuli, pod krawatem. O matko. Jak mi tez każą tak chodzić, widzą mnie tu ostatni raz. Ale wracając do chłopaka. Miał brązowe spodnie, krawat koloru chabrowego. Po prawej stronie kieszonka, w niej dwa długopisy. Przyglądał mi się swoimi bystrymi, złocistymi oczami.
- W czym mogę pomóc? – Zapytał. Chyba zrozumiał, ze jestem nowa, bo po chwili dodał – Jestem Nataniel, ty musisz być tą nową uczennicą..
- Tak, jestem Chierii. Ja w sprawie dokumentów. – Uśmiechnęłam się ładnie, unosząc dłoń z papierową teczką. Podałam je blondasowi. Przejrzał wszystkie papiery, po czym powiedział tylko:
- Brakuje formularza zgłoszeniowego i zdjęcia.
Zaczęłam grzebać w torbie, wyjęłam portfel. Po chwili podałam mu zdjęcie. Spojrzał na mnie zaskoczony. Szybko odpowiedziałam na jego pytanie.
- Miesiąc przed końcem szkoły zgubiłam legitymację, więc musiałam wyrobić nową...
Sięgnęłam też po formularz, który niedawno położył na stole. Rozejrzałam się w poszukiwaniu długopisu. Po niedługim namyśle zdecydowałam się wziąć jeden z jego kieszeni. Wypełnienie go zajęło mi kilka minutek. Spojrzał na mnie zaskoczony, gdy wkładałam na miejsce. Chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam.
- Wiem, wiem... Powinni wypełnić to rodzice, ale ich nie mam, a moja ciotka jest bardzo zajęta. Mógłbyś raz przymknąć oko? – Uśmiechnęłam się pięknie. Blondyn odwrócił wzrok, mamrocząc coś pod nosem. Chyba troszkę się zawstydził. Chyba wygrałam. Mogłam już wyjść i obejrzeć szkołę. Spokojnie poczekać na ciotkę, albo kogoś podenerwować. To jedna z rzeczy jak wychodziła mi nawet, gdy się nie starałam. Denerwowanie innych. Chociaż chyba lepiej nie psuć sobie opinii już pierwszego dnia. Wyszłam na dziedziniec, ciesząc się z kolejnego słonecznego dnia. Podeszłam do jednaj z ławek, rozsiadłam się na niej. Założyłam nogę na nogę, odchyliłam głowę do tyłu. Niebo było takie czyste i błękitne. Ani jednej chmurki. Posiedzę tu trochę, chwileczkę. Ciotka miała wrócić do domu dopiero po 13. Jest 10:12, jeśli wierzyć szkolnemu zegarowi. Zatkałam uszy słuchawkami, podłączyłam kabel do mojego mp3.
PLAY.

Tak często Cię widzę
Choć tak rzadko spotykam
Smaku Twego nie znam
Choć tak często Cię mam na końcu języka

Jeśli u mnie zasypiasz
To tylko w kącie mojej głowy
Jeśli ubrana
To tylko do połowy

A kiedy już Cię prawie znam
I łapie Cię za rękę by imię Twoje zgadnąć
Potykam się na sznurowadle

Bo Ty tak pięknie pachniesz
Kiedy przechodzisz pod oknem
Śmiejesz się w głos
Nie obchodzi Cię to
Czy ustoję czy upadnę (x3)

O udupienie totalne
Niewiasty nosisz imię
Ile Cię trzeba dotknąć razy żeby się człowiek poparzył?
Ale tak żeby już więcej ani razu
Żeby już więcej za nic
Żeby już więcej nie miał odwagi
No ile razy?!

O udupienie totalne
Niewiasty nosisz imię
Ile Cię trzeba dotknąć razy żeby się człowiek poparzył?
No ale tak żeby już więcej ani razu
Żeby już więcej za nic
Żeby już więcej nie miał odwagi
No ile razy?! Razy, razy, razy, razy, razy...

Zamknęłam oczy. Piękna piosenka, kolejna z tych, które jestem w stanie zaśpiewać na wyrywki nawet obudzona w środku nocy. Replay. Kolejny i znów. Nie wiem, ile tak siedziałam, ale któryś z kolei refren przerwał irytujący dźwięk dzwonka. Nie minęło dużo czasu, a na dziedziniec zaczęli wysypywać się uczniowie. A wśród nich i jedna twarz tak doskonale mi znana. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Zobaczyłam ją jeszcze zanim ona dostrzegła mnie. Szybko owinęłam arafatkę ciaśniej wokół szyi. Nie musi się o to martwić, nie powinna.
Białe długie włosy, piękne, złociste oczy. Ładnie dopasowany strój w stylu wiktoriańsko-podobnym. Długie, sznurowane buty. I usta szeroko otwarte na mój widok. Poznała mnie? Chyba tak. Uśmiechnęłam się do niej, wyciągając słuchawki z uszy. Wstałam.
- Chi... Chieri...

3 komentarze:

  1. Fajnie piszesz. Podobają mi się Twoje szczegółowe opisy, jednak nawet z takim wielkim plusem jakoś nie wciągnęłam się w wir historii. Ale to dopiero początek, więc nie ma się co bać. Uważam, że początki zawsze muszą być trochę nudne by rozwinąć ciekawą i wartką akcje. Liczę, że tak będzie ;) I jeszcze trochę się zawiodłam, bo czytając prolog miałam wielką nadzieję, że główne bohaterki będą Twojego autorstwa. Tyle ode mnie. Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obie siostry są w 100% wymyślone przeze mnie. No.. może z małą pomocą wrednego charakterku mojej młodszej siostry jako pierwowzoru dla Ayaki. Masz rację, można uznać w takim razie, że nie do końca są moja, a przynajmniej jedna z nich. Co do akcji, mam już ogólny plan, jak się ona potoczy, mam nadzieję, że uda miło zaskoczyć czytających. ;)

      Usuń
  2. Chodziło mi bardziej pod kątem wyglądu, a nie charakteru, ale nie ważne. Jest dobrze jak jest :) I mam nadzieję, że trzymasz za słowo :)

    OdpowiedzUsuń