Translate

sobota, 24 maja 2014

Rozdział 7

Leżałam na oparciu kanapy, machałam ogonem. Szelest za drzwiami, głośniej i głośniej. Skrzypią drzwi... Otworzyłam leniwie jedno oko i niemal od razu dostałam w głowę torbą. Zaowocowało to niezbyt przyjemnym spotkaniem mojego biednego tyłka z twardą podłogą. Wyszczerzyłam się wrednie, masując obolałe ramie, które niestety także udało mi się o coś obić, gdy spadałam. A ponoć koty zawsze spadają na cztery łapy...
- O ho ho... Kogo ja tu widzę... jak pogadanka, siostrzyczko?
- Nie powinno Cię to interesować... - prychnęła w moja stronę, podpierając się pod boki. Jak ona śmiesznie się denerwuje... - Lepiej powiedz mi skąd wiesz o moim wybryku na biologii?
- No wiesz... drzewa... koty... pazury... taka sytuacja... 
Zmrużyłam lekko oczy, wstając. Ciekawe, że jeszcze sama tego nie zrozumiała...
- Aaa.. to ten twój głupi ogon i głupie uszy. - uśmiechnęła się kpiąco. Czy ona stara się być zabawna? Jakoś średnio jej to wychodzi. Prychnęłam w jej stronę:
- Lepszy ogon, uszy i pazury, niż para bezużytecznych skrzydeł...
- Bezużytecznych skrzydeł?!! Zaraz Ci pokaże, jakie są bezużyteczne!!
I się na mnie rzuciła, w jednej chwili roztrzaskując w pył ludzką maskę. Ech.. Ona na serio tego chce? Na serio chce się teraz bawić? Ale kiedy ja nie mam ochoty na zabawę... Usunęłam się jej z drogi, rozłożyła szeroko skrzydła, strosząc pióra. Wstałam, oparłam się o kanapę i zawołałam kpiąco:
- Oj oj oj... na pewno tego chcesz? Nie mam ochoty na zabawę... 
- Nie uważam tego za zabawę! - odkrzyknęła mi twardo, znów mnie atakując. Tylko westchnęłam ciężko, robiąc krok do tyłu. Atak z góry, z boku, spróbuje mnie podciąć. A potem w geście rozpaczy zacznie ślepo uderzać w pierwsze lepsze miejsce. Spanikuje jak nic. Taka tam zabawa z siostrzyczką. Jak wtedy, gdy byłyśmy małe i zabrałam jej ulubiona zabawkę. Taki szaro-biały, sflaczały kot-przytulanka. Z bialutkimi łapkami. Słodki. Ale chyba nie skończył za dobrze... Złapałam ja za ramię, spojrzałam na nią z góry. Kot jak to kot. Poluje na ptaki. Na drzewach. Za gałąź robiła mi w tym momencie poręcz przy schodach. Na jej nieszczęście była niebezpiecznie blisko kanapy. W normalnej walce już by nie żyła... Jaka szkoda. Kąciki moich ust mimowolnie powędrowały ku górze.
- Przegrałaś... - mruknęłam, mrużąc przy tym złociste oczy. Odepchnęła mnie, odskoczyłam na szafę. Przyczaiłam się. Ta adrenalina... ten szum w głowie. Czyżby jednak udało się jej mnie wtedy trafić? Ayaki przyglądała mi się z dołu, uważnie obserwując każdy, nawet najmniejszy mój ruch. I tak trwałyśmy dłuższą chwilę. Wpatrzone w siebie nawzajem. Nastawiłam uszy, znowu szelesty. Kolejni goście… będzie zabawnie. Siostra prędko poszła do drzwi, a ja przymknęłam powieki. Po zapachu… po kolei. Kto? Ayaki otworzyła je, przywitała ich aż za miło jak na nią. Weszli po kolei. Rosalia, za nią Leo z Lysem… Kas… Co tu robi Kastiel? Czyżbym za słabo go ostatnio wystraszyła?
- Chierii prosiła, żebym przyniosła jej lekcje… A po drodze spotkałam Leo i … - zaczęła Rosalia. Jednak ktoś jej przerwał. Mężczyzna. Leo.
- Słyszałem, że jest chora.. to coś poważnego?
- Nie no co wy… Kocurek dobrze się czuje… Zapraszam was… - ton jej głosu mówi sam za siebie… zabawa! Napięłam każdy mięsień gotowa do skoku, czułam, jak się zbliżają. Krok, jeszcze jeden… już. Teraz. Impuls, jedna chwila… I Kotek ma nową zabawkę… Skoczyłam, jednym ruchem powalając jedną z osób. Obym tylko trafiła w Ayaki. W końcu… nie skończyłyśmy jeszcze naszej zabawy, tak? Usłyszałam śmiech, głośny wredny śmiech Ayaki. Chyba nie trafiłam… Otworzyłam leniwie oczy. Tak. Nie trafiłam. Stała tam, obok zszokowanej Rosalii, Leo i Lysandra. Czyli… O cholera. Czemu… Czemu on?! Czemu znów mam mieć przez niego kłopoty? Spojrzałam w dół. Był tam. Czerwona czupryna, czekoladowe oczy… i zmieszany wyraz twarzy. Zaraz.. czy on się czerwieni?!
- Hm… Czyżby mój nos mnie zawiódł? – mruknęłam bardziej do siebie, niż do kogokolwiek z zebranych.
- Ha ha ha. Byłaś taka pewna, ze wygrałaś, a tu jednak, nasz Kocurek nie trafił… - zaśmiała się Ayaki. Zamruczałam cicho. Aż przeszły ją ciarki, znała ten dźwięk. I zazwyczaj nie kończył się dla niej dobrze. Jednym susem pokonałam dzielące nas kilka metrów i wylądowałam na niej. Wyszczerzyłam ostre kły w szerokim uśmiechu.
- Przepraszam… mówiłaś coś? – uśmiechnęłam się do niej, mrużąc powieki. Bracia chyba dalej nie rozumieli, Rosa patrzyła tylko na nas chwilę.
- Chii… może jednak zejdziesz z…
- O, właśnie… raz w życiu zgodzę się z Rosalią. Może ze mnie zejdziesz? – spytała władczym tonem.
- Przepraszam, Ayaki, tak? Ty chyba nie rozumiesz do końca w jakiej znajdujesz się sytuacji… - powiedział spokojnie Leo, lustrując mnie wzrokiem. Zerknęłam na niego przez ramię, a włosy zasłoniły mi część twarzy. Dokładniej zasłoniły z lekka szatański uśmiech, który moja kochana siostrzyczka mogła podziwiać w całej okazałości.
- Ej… co ty sobie w ogóle myślisz, od tak skakać na człowieka?! – oburzył się czerwono włosy. Odwróciłam się w jego stronę zdążył już wstać, nawet trzymał pion.
- Łooo… - mruknęłam. – Myślałam, że jeszcze tam sobie poleżysz, Kas… Nie każdy ot tak wstaje po ataku youkai. Nawet jeśli był to tylko atak w zabawie…
- Co?! To nazywasz zabawą?! – krzyknął znów. Odpowiedziałam mu uśmiechem, schodząc z Ayaki. Podeszłam kilka kroków w jego stronę.
- Wiesz… wszedłeś na mój teren. Każdy inny youkai by cię zabił. Ja się bawię. Jestem kotem. Lubie się bawić… - omiotłam wzrokiem wszystkich naszych gości, po czym z uśmiechem powiedziałam. – Usiądźcie, a ja przyniosę cos do picia…
Zniknęłam na chwile w kuchni, szklanki, czy kubki? Szklanki, czy kubki? Szklanki… czy… A chu, biore szklanki. Ja, mała zaraza, Rosa, Leo, Lys, i czerwony oszołom. Jedno już mam. Teraz jeszcze cos do picia. Otworzyłam lodówkę… woda, mleko, jakiś sok… drugi sok. O, jest wieloowocowy… Sięgnęłam po butelkę wody i jeden karton. Butla pod pachę, karton w dłoń, szklanki w drugą. Czemu choć raz Ayaki nie może mi pomóc?! Wróciłam do salonu, o dziwo jeszcze go nie rozsadzili. Rozstawiłam szklanki, postawiłam butelkę i sok. Tak, żeby każdy mógł mieć coś dla siebie. Spojrzałam na nich znów. Skupiłam uwagę głównie na Rosalii i wtedy pojawił się pomysł.. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Roosaaa… - nachyliłam się w jej stronę. Nie bała się mnie. W końcu znała mnie nie od dziś. Wiedziała, że ich nie skrzywdzę… - pamiętasz, jak byłyśmy małe i u siebie nocowałyśmy? No.. teraz już nie jesteśmy małe, ale nadal możemy u siebie nocować, prawda?
Wszyscy wbili we mnie zdziwione spojrzenia. Tylko nie Rosa. Ona uśmiechnęła się szeroko. Jej chyba tez spodobał się ten pomysł…
- Oczywiście! – zawołała uradowana, też się uśmiechając. Obie radośnie klasnęłyśmy w dłonie. Chłopcy patrzyli na nas podejrzliwie. Rosalia spojrzała na Leo, po chwili tez na Lysandra. – Wy też zostańcie!
Spojrzeli na mnie uśmiechnęłam się ładnie, zamykając przy tym oczy. Kompletnie ich to zszokowało.
- A-Ale, Rosalio… my… wy… tu… z dziewczynami? – zaczął Lysander, wbijając wzrok najpierw w Rosę, a po chwili i we mnie. Nadal się uśmiechałam, a mój ogon delikatnie unosił się i opadał. Kastiel zaśmiał się głośno.
- No… ja nie wiem, czy to będzie dla was… - tu spojrzał znacząco na mnie i Ayaki. – To będzie dobre rozwiązanie…
- Im nas więcej, tym weselej… - mruknęłam, nadal się uśmiechając. – Ale spróbuj się do mnie zbliżyć, a obiecuje, ze tak przeoram ci mordę, ze się w lustrze nie poznasz…

Pamiętam dobrze ideał swój. 
Marzeniami żyłem jak król. 
Siódma rano - to dla mnie noc, 
Pracować nie chciałem, włóczyłem się. ..

Dużo bym dał, by przeżyć to znów -
Wehikuł czasu - to byłby cud!
Mam jeszcze wiarę, odmieni się los,
Znów kwiatek do lufy wetknie im ktoś

Tak... kiedyś było tak bardzo często... I wszystko było proste. Chodzenie z kolegą... nie. Z przyjacielem za rączkę było normalne, gdy byliśmy mali. Szkoda, że te czasy już nie wrócą... Zawsze ja, Rosa... Leo... i Lys.. Ayaki tez czasem z nami była. Zawsze we czwórkę, czasem w piątkę takie papużki nierozłączki. Gdy się nie widzą umierają z tęsknoty... Patrząc teraz na to, co było kiedyś, aż trudno mi uwierzyć, że Lysander mnie nie poznał. Czyżbym aż tak bardzo się zmieniła przez te kilka lat? Może... A może nie. Może nie chciał mnie pamiętać? Może nie powinnam tu wracać? Może... 
- Chii... Chii..? Ej, co Ci się stało, ej Chii! - ktoś mną potrząsnął. Mocno. Ayaki? Tak.. Chyba tak... Dopiero teraz zorientowałam się, ze coś jest nie tak. Czemu pieką mnie oczy... Ja... Czy ja.. płacze?

piątek, 16 maja 2014

Rozdział 6

Gdy się obudziłam, w domu nie było już chyba nikogo. Zostałam tylko ja, pies cioci i wredna kotka. Chibo zapewne pałętał się gdzieś po domu, lub ogrodzie, Renee, rozłożyła się na moim łóżku, dokładniej na mnie. Skutecznie uniemożliwiając mi  tym samym jakikolwiek ruch, który by jej nie spłoszył. Westchnęłam ciężko, wyciągając ku niej dłoń, podrapałam kicie pod bródką. Zamruczała cicho, nadstawiając główkę do dalszej pieszczoty. Pogładziłam jedwabistą sierść. Renee należała do ukochanej przeze mnie rasy. Piękna, trzyletnia kotka o szaro-błękitnej sierści i białymi plamami na pyszczku, ogonie i koniuszkach łap. 
- Renee.. pora wstać, leniwe kocisko... - mruknęłam, wysuwając nogi spod kołdry. Spojrzała na mnie z wyrzutem w złocistych oczach. Ostatecznie jednak zwlekła ze mnie krępe cielsko, oddając swobodę ruchu. Teraz czekał mnie calutki dzień w domu. Bo jakiemuś idiocie zachciało się nas gnębić. Bo siłą zmusił mnie do porzucenia ludzkiej twarzy. Bo Kastiel musiał nas zobaczyć. Kurna ja wykastruje tego cholernego Taro.. Ich obu! Zacisnęłam dłonie w pięści, czując jak pazury przebijają mi skórę. No tak, uspokój się trochę... Odetchnęłam głęboko, po czym zrzuciłam kołdrę na podłogę, przeciągając się przy tym. Jedna noga, druga, ręka, druga ręka. I ogon. Wbiłam tępawy wzrok w sufit. Czemu muszę wstawać, skoro i tak nie mogę ruszyć się z domu? W sumie wypadałoby chyba coś zjeść. I się ubrać. Chociaż... Nie! Mogę chodzić w piżamie do końca dnia, a co! Jestem kotem, koty są leniwe! I nie chce mi się przebierać... Tak. Jestem cholernie leniwym kotem.Od tamtego dnia minęło już kilka dni. Wszystkie sprawdziany udało mi się pozaliczać indywidualnie. Z czapką, tysiącami szalów i tak dalej.  W szkole mnie nie ma, a moje oceny.. są nawet o wiele lepsze niż te, co miałam w Japonii. Kochana ciotunia załatwiła zwolnienie, że niby złapałam jakaś bardzo zakaźną chorobę. Ach.. żyć, nie umierać!

I'm waking up to ash and dust
I wipe my brow and I sweat my rust
I'm breathing in the chemicals

I'm breaking in, shaping up, then checking out on the prison bus
This is it, the apocalypse
Whoa

I'm waking up, I feel it in my bones
Enough to make my system blow
Welcome to the new age, to the new age
Welcome to the new age, to the new age

Whoa, oh, oh, oh, oh, whoa, oh, oh, oh
I'm radioactive, radioactive
Whoa, oh, oh, oh, oh, whoa, oh, oh, oh
I'm radioactive, radioactive

 Dlaczego wibruje mi poduszka? Ej.. Czemu ktoś do mnie dzwoni?! I czemu „Radioactive”?! Nie to mam na dzwonku. Prędko wymacałam pod poduszką telefon. Nie znam tego numeru. Może to Taro? Albo jeszcze gorzej... może to ktoś ze szkoły?! Albo Ayaki znowu robi sobie ze mnie jaja. Przecież wie, że boje się obcych. Zwłaszcza jak do mnie dzwonią, gdy siedzę tylko w bieliźnie i rozciągniętej koszulce... Podniosłam się do siadu, skrzyżowałam nogi w kostkach. Ogon latał mi z lewej na prawą, coraz szybciej.  Podciągnęłam kolana pod brodę, zerknęłam na zegarek. Dochodziła godzina 11:00. Jak nic ze szkoły... Przełknęłam głośno ślinę, po czym nacisnęłam drącym palcem zielona słuchawkę.
- Halo? – zapytałam cicho.  Początkowo odpowiedziała mi głucha cisza. Minuta, kolejna.. Czas dłużył mi się niesłychanie. Ale gdy już usłyszałam z niej znajomy głos, momentalnie się rozluźniłam.
- Halo? – usłyszałam w słuchawce. Ogon opadł lekko na prześcieradło. Ciekawe tylko skąd pewien złotooki blondyn ma mój numer. – To ty, Chierii?
- To zależy... Skąd masz mój numer, Natanielu? – spytałam bardzo poważnym tonem. Mamrotał coś chwilę pod nosem z czego zrozumiałam tylko, że dała mu go Rosalia.  – To teraz drugie pytanie, czemu dzwonisz?
- Rano była u mnie twoja siostra, dała jakąś kartkę. Niezbyt rozumiem, o co chodzi i...
- Zignoruj to. – powiedziałam szybko. Z mojego gardła wydobył się gniewny pomruk. – Cokolwiek tam pisze, zignoruj to, rozumiesz? Nic mi nie jest, tylko muszę trochę odpocząć... To wszystko... Ciocia zaniosła już usprawiedliwienie, czy tam zwolnienie do dyrektorki. Pa...
Rozłączyłam się, rzuciłam telefon w kąt, wstałam. Renee patrzyła na mnie swymi wielkimi oczkami w kształcie migdałów. Nie wiedząc czemu, jakoś od razu poczułam dziwną sympatię do Nataniela. I nie chodzi tu o zauroczenie, czy coś takiego. Hm.. Pachniał jak kot. Musi mieć jakiegoś w domu, albo często z nimi przebywać. Najwyraźniej je lubi. Zeszłam na dół, znalazłam w lodówce puszkę sardynek. Bez zastanowienia po nią sięgnęłam i chodząc po domu pochłaniałam kolejny rybki. Wyjrzałam przez okno. Taki piękny dzień... Czemu by się nie zabawić? Moje usta wykrzywiły się w leniwym uśmiechu. Pomyślmy... Bluza z kapturem, jakieś szorty, trampki, okulary przeciwsłoneczne i mogę iść. Hmm... A może spróbuje wykurzyć z miasta Taro? ... Chociaż chyba powinnam trochę odpocząć zanim zacznę serio podejmować jakieś kroki. Wróciłam na górę. Szybki prysznic, spojrzałam na zegarek. Godzina 11:15. Powiedzmy, że zdążę się ubrać i ogarnąć do 11:40. Jako kot do szkoły dotrę w niecałe dwie minuty. Czyli na 11:45 powinnam już być. Sięgnęłam po telefon, napisałam do siostry. 

** Zmiana punktu widzenia**

Szkoła, klasa.. i biologia! Dlaczego muszę siedzieć w tej głupiej szkole, kiedy jest taka słoneczna pogoda za oknem. Przez tą głupią biologię nie mam humoru, niech się ona szybciej kończy - w tym momencie usłyszałam głos pani Enmy. Tak, to moja nowa nauczycielka. Jeszcze jej dobrze nie znamy, ale wydaję się w porządku. Może wreszcie dzięki niej zrozumiem tę marną biologię.
- Ayaki, a Ty? Co o tym myślisz? - pytała mnie spokojnym głosem nauczycielka. 
- Co.. znaczy, przepraszam. Słucham? - odpowiedziałam zdezorientowana.
- Ooo.. czyżby nie słuchamy? Droga panno, na Twoim miejscu słuchałabym dokładnie o czym mówimy na lekcji, ponieważ widziałam Twoją kartę ocen i Twoja sytuacja nie jest ciekawa..
- Nie jest ciekawa mówi pani. Dobrze, więc pytanie brzmi co ja tu do cholery robię? - rzuciłam w Jej stronę.
- Może troszkę grzeczniej, nie zapominaj, że jesteś w szkole i w mojej klasie.
W tym momencie wstałam, zabrałam rzeczy i po prostu wyszłam. Nie chcę się z Nią kłócić. Mimo wszystko coś mnie do niej ciągnie. Nie wiem sama, co. Nie mam ochoty nawet nad tym się zastanawiać, ale najlepszym wyjściem było zniknięcie z pola bitwy. Pewnie poniosę za to duże konsekwencje, lecz się nad tym nie zastanawiałam w tamtym momencie. Musiałam ochłonąć, dlatego założyłam słuchawki i udałam się w stronę ogrodu szkoły. Zielono...Wszędzie dookoła zielono. A zielony ponoc uspokaja, prawda? Zielone drzewa, trawa zielona, listki, krzaki.... krzaki. Zaraz Czemu one się ruszają?! Podeszłam trochę bliżej, jeszcze kroczek. Stanęłam na palcach. Zobaczyłam białą czuprynę. I ten dziwny strój. Znam go... Lysander? Tak się chyba nazywał. Też się urwał z lekcji? Ciekawe. Zaraz... chyba nie jest sam. Ktoś z nim siedzi. Jeszcze troszkę, jeszcze wyżej. Kurde.. nie zasłaniaj mi! Celowo to robi? Chowa kogoś? Tak! Widzę. Brązowe, długie włosy z ciemnymi końcówkami. Uszy.. Uszy?! Mam złe przeczucia. Co ona tu robi w tym stanie? I to z Lysandrem?! Podeszłam bliżej. Zlustrowałam ich. Chierii siedziała skulona, ciasno owijając się kocem. Po włosach ściekały jej kropelki wody, a twarz.. Zaraz, chwila. Dlaczego ona jest czerwona? Co oni robili?! I dlaczego nie patrzy mu w oczy?! Nie patrzy nawet w jego stronę. Nagle spojrzała prosto na mnie. Uśmiechnęła się krzywo. Co... co tu się stało?
- Co Ty tutaj robisz? I to jeszcze z Lysandrem?!
- Ja…? Gdyby pewien mały pasożyt nie zapomniał śniadania, by mnie tu nie było, Amber nie oblałaby mnie wodą i Lys nie musiałby powstrzymywać mnie przed rozwaleniem jej łba… - prychnęła, strosząc ogon. Lys spojrzał na mnie chyba niezbyt rozumiejąc, co się dzieje. Nadal nie wierzy?
- Nie przyszło Ci do głowy to, że nie chciałam żadnego drugiego śniadania i raczej nie powinnaś tu przychodzić pod postacią kota? – rzuciłam w stronę siostry, wyciągając papierosa z torby.
- Ty nie miałaś rzucać? – szepnęła zdziwiona Chii. – Nos mnie jednak nie mylił…
Skrzywiła się. Nie lubi tego zapachu. Co za pech… szkoda, że jest kotem i ma silniejszy zmysł powonienia, niż ja. Jej problem.
- Twoja siostra.. ona pali? – O, kolejny zaskoczony. – Ile ona ma lat?
- Ty się nie interesuj. – warknęłam w stronę Lysa. – Chii… mogę Cie prosić na słówko?
- A jeśli nie możesz? – zmarszczyła brwi. To zły znak… Lysander siedział obok. Chyba czuł, że coś się święci.
- Powinienem wracać. Kastiel i Rosalia pewnie się już niepokoją. Miałem iść tylko po coś do picia. – mówiąc to, odwrócił się do nas plecami. – Niemniej jednak miło było was spotkać.
Chii złapała go za rękaw.
- Nie zapomnij o mojej prośbie… - uśmiechnęła się. Odwzajemnił uśmiech, po czym odszedł. Zostałyśmy same.
- No nareszcie, myślałam, że sobie nie pójdzie. – spojrzałam w stronę odchodzącego chłopaka, zaciągając się dymem papierosa. – No, więc możesz mi wyjaśnić, co tu tak naprawdę robisz? Wątpię, żebyś się  tu fatygowała tylko z powodu mojego śniadania albo raczej jego braku.
- … A jeśli to prawda? – zmrużyła oczy.
- Wątpię, ale nie będę teraz nad tym zastanawiać. Mam inne problemy. Mam do Ciebie prośbę… Nie waż się tutaj przychodzić, kiedy wystaję Ci ten głupi ogon i uszy. – warknęłam. – A teraz wybacz, ale jak mówiłam mam inne problemy, a za chwile jest dzwonek, więc muszę iść do dyrektorki.
Zaczęłam odchodzić powoli w stronę szkoły. Ciekawe, kiedy to zrobi…
- Mój głupi ogon, tak? – słyszałam jak wstaje. A po chwili dostałam czymś w twarz. Było to puchate i pachniało mokra sierścią. Jej głupi ogon. – A co do twojego popisu na biologii, spodziewałam się czegoś ciekawszego… - wyszczerzyła się wrednie, owijając mocniej kocem i zniknęła.
No tak, Jej złośliwe żarciki. Zawsze potrafi podnieść ciśnienie w nieodpowiednim momencie. Za chwilę zadzwoni dzwonek, więc lepiej pójdę już do tej głupiej, starej, różowej baby. Przyśpieszyłam kroku i po chwili znalazłam się przed drzwiami jej gabinetu. Tak w ogóle to, skąd Chii wiedziała o moim wybryku na biologii? Dziwne. Uniosłam dłoń i cicho zapukałam. Zaprosiła mnie do środka, a ja już byłam pełna niepokoju. W gabinecie byłam ostatnio z ciotką, kiedy podpisywała moje papiery. Dużo się nie zmieniło. Nadal jest pełen różowych, tandetnych dodatków. Różowe zasłony, różowe obicie fotela, różowe kwiaty w różowym wazonie, różowe segregatory, różowa Enma…. Zaraz, wróć.. Różowa co?! Co Ona tutaj robi?!
- Witam Ayaki, usiądź proszę. – powiedziała dyrektorka oglądając jakiś plik kartek. Widząc wzrok Enmy zrozumiałam, że to moja karta ocen.
- Widzę, że rozmowa poważnie się zaczyna. Mam się bać? – uśmiechnęłam się kpiąco.
- Oo, nadal Cię humor nie opuścił? Ayaki, na Twoim miejscu bym uważała na słowa moja panno, ponieważ Twoja sytuacja nie jest ciekawa jak pewnie wspominała już pani Enma.
- Hahaha, to ma być groźba? Moim zdaniem bardzo dobrze się uczę. Niech panie nie zapominają, ze jestem tu nowa i potrzebuję trochę czasu. – spojrzałam na nie.
- Trochę czasu, mówisz? – Enma uśmiechnęła się kpiąco, podpierając się pod boki. – Patrząc na oceny twojej siostry, szczerze w to wątpię. Chora, a jest jedną z najlepszych uczennic w klasie.
- ... Kurwa. – zaklęłam pod nosem spoglądając na bladoróżowe ściany.
- Jak ty się odzywasz, młoda damo?! Uczennicy Słodkiego Amorisa nie przystoi takie słownictwo! – ale bulwers jak na takie stare babsko. Zamurowało mnie normalnie na chwilę…
- Dobra.. Przyszłam tu w konkretnym celu, wiecie? Nie mam ochoty na jakiekolwiek kłótnie. Musze się przecież zająć starszą, chorowitą siostrzyczką. – spojrzałam kpiąco na kobiety. – Więc macie dla mnie jakąś karę czy nadal będziecie mi zatruwać życie?
- Masz rację. Nie tylko ty masz dziś wiele zajęć i mało czasu. – wyrównała górne krawędzie kartek, spoglądając na mnie zza nich. – Jednak widząc twoje oceny, martwię się, ze możesz nie dać rady w Słodkim Amorisie. Z tego powodu razem z panią Enma zdecydowałyśmy, że będziesz chodziła na dodatkowe lekcje biologii. Na początek dwa razy w tygodniu. W poniedziałek i czwartek kończysz po sześciu lekcjach, sprawdziłam twój plan. Na siódmej będziesz spotykać się z panią Enmą.

Spojrzała najpierw na mnie po chwili na nią, po czym wyprosiła mnie z gabinetu i kazała wracać na lekcje. Ech… cudowny dzień.

środa, 7 maja 2014

Rozdział 5

Ostatnim, co widziałam, była jeszcze zszokowana mina Ayaki. To pamiętam. Teraz... Jest ciemno. I zimno. Bardzo zimno. Jestem tu sama, czuję, jak nerwowo drga mi ogon. ... Zaraz, wróć... Ogon?! Prędko uniosłam dłonie do głowy. Para pokrytych miękką sierścią uszu. Nie... Nie, nie nie! To nie może tak być! Ja... ja nie umarłam, prawda?...
- Pomóżcie mi zanieść ją do domu...
Ayaki... Ayaki? Rozejrzałam się nerwowo. Nie było jej. No tak. Objęłam się ramionami, ucisnęłam ogon między uda. Znam tylko jedną osobę, która byłaby w stanie doprowadzić mnie do takiego stanu... Mimowolnie przymknęłam powiek. Ale... czemu on miałby teraz nam to robić? Byliśmy przyjaciółmi. Ayaki nawet go kochała.
- Ale... Ayaki... kto to jest? 
Rosa. Ona też? Zaczęłam zaciskać pazury na ramieniu. Coraz mocniej, aż po jednym z przedramion pociekła stróżka krwi. Cienka, delikatna... czerwona.
- To mój stary znajomy, ale nie chcę o tym teraz rozmawiać..Trzeba zabrać ja do domu. Pomóżcie mi!
Czyli jednak. Czy choć raz nie mogę się pomylić? Choć raz wszystko nie może być dobrze, wspaniale i kolorowo? Czemu akurat teraz? Czemu, gdy nie mogę nic zrobić? czemu on... Nagle zamarłam. Zaczęło brakować mi powietrza. Czułam, jak bardzo Ayaki panikowała. Bała się, nawet jeśli tego nie pokazywała. Ba. Na 100% tego nie pokazywała. W końcu to ona... Moja siostra tam jest... On też... Kruk kontra Lis. Nie da mu rady. Będzie próbowała coś zrobić, ale nie da rady... Obie to wiemy.
- Kruczek sam nie da sobie rady? Dobra, dobra... już ci pomagam...
Poczułam lekkie szarpnięcie, a po chwili jakbym zaczęła się unosić. Podniósł mnie. A nie powinien. tylko sami sobie teraz narobią problemów... Przez nas. Przez Ayaki, bo prosi ich o pomoc. I przeze mnie. Bo dałam się mu podejść.
- Może ja też pomogę?
Zamarłam. Znam go. Znam ten głos. Moje powieki rozwarły się. Nie... Błagam, uciekajcie. Zostawcie mnie i uciekajcie! 
- Z całym szacunkiem, ale damy sobie radę sami.
Lysander? Tak. Też tam jest. Rosalia, Kastiel, Lysander i Ayaki. A za przeciwnika mają demona i to nie byle jakiego. Spuściłam wzrok. Wiem, co mogę teraz zrobić... Tylko... Czy powinnam.
Śmiech, jego śmiech w mojej głowie zabrzmiał tak... tak... ciepło? Serdecznie? Cholera, nie mogę patrzeć na niego przez pryzmat wspomnień. Nie teraz. Nie jest już tym samym Taro, co kiedyś. Zmienił się. Jak nasz ojciec. Jak każdy Lis.
- Wątpię...
Znów chłód. tym razem jeszcze zapach. Nie był sam. Jeden... Dwa... Trzy... ... Pięć... Sześć... Sześc lisich demonów. Słabszych, ale nadal demonów. Poczułam ciepło. Palące jak ogień. Był tam. Chciał mnie dotknąć. Nie... nie może. 
- Kastiel, zabierz ja do mojego domu! Spotykamy się tam, a ty, Taro, trzymaj się z daleka... Dla własnego dobra...
Głupia... sama chce się z nim zmierzyć?! Nie uda się jej. Zginie. 
- Nie rozumiem cię, moja mała Ayaki... W tym momencie starasz się być hm... ważniejsza i straszniejsza, niż w rzeczywistości jesteś. Ale co będzie, gdy siostrzyczka jednak nie przyjdzie Ci z pomocą... Hmmm?Owszem, ty nie chciałaś ze mną iść. Ale to nie znaczy, że nie mogę postarać się trochę bardziej... I kto wie. Może akurat uda mi się zdobyć pewną uroczą Kotkę... Z resztą nie uważasz, że Lis i Kot to ładniejsza para, niż Lis i Kruk? 
- Ty... Co ty?!
Czyli jednak się nie myliłam. Chciał mnie opętać. Dlatego wróciłam do demonicznej formy. Znów poczułam to samo ciepło. Tyle, że trochę delikatniejsze. uspokoił się trochę. Jeszcze jęk bólu. Musiał odepchnąć Kastiela.
- Stój! Masz w tej chwili ją zostawić!! A wy uciekajcie!
Wiatr. Gwałtowny, porywisty wiatr. I zapach kwiatów. Ayaki... Czemu to robicie? Przymknęłam powieki. Taro... Jak on wyglądał...? Jaki był? Kim był dla nas? I... czemu stał się taki?
- Chyba zależy ci na siostrze, co? Ale tu mamy właśnie problem. Widzisz.. mi też na niej zależy.
Zaczęło się. Walczyli. Nie musiałam wytężać słuchu, czy nastawiać uszu, by słyszeć to wyraźnie... A reszta? Co z nimi? Czemu nikt się nie odzywa? On chyba... Nie. Nie mógłby ich zabić. Jego też zobowiązują te same zasady co nas. Nie może zabijać ludzi. Nie może ich krzywdzić. 
- Przeszkadzacie...
To jedno słowo z jego ust sprawiło, że zmarło mi serce. Nie. Nie może... On... Cholera! Płomień. Poczułam, jak dookoła robi się gorąco. Ayaki, błagam... Nie.. Znów wiatr... Dzięki Ci, siostrzyczko. Odwdzięczę się.. Jeszcze nie wiem jak, ale to zrobię. Spętał czymś moje ciało... Nie mogę się ruszyć. Ale. Ale... Musze jakoś to zrobić. Zamknęłam oczy.
- Powiedziałam usiekajcie!
- Dobra.. spadamy stąd!
- O... czyżbym troszkę wystraszył twoich małych kolegów? Mniejsza... I tak zajmą się nimi lisy... 
Ruszyły się. Trzy... Nie. Dalej. Pobiegły w ich stronę. Nie. Nie możesz, Taro!
- Uspokój się Taro! To sprawa między nami, nie mieszaj ich do tego! Chierii! Chierii, obudź się w końcu!!
Ayaki wyjęła mi to z ust. Mogę coś zrobić. Wiem, że mogę. Muszę tylko... jakoś się przełamać... Uniosłam dłoń przed oczy. A jeśli coś pójdzie nie tak? A jeśli stracę kontrolę? zacisnąłem powieki. Nie jestem człowiekiem. nie jestem demonem. Musi mi się udać! Uniosłam nadgarstek do ust. Mogę wymusić pełną zmianę, tak? I to chyba właśnie ta pora. Ojciec byłby ze mnie dumny... Skrzywiłam się, zaciskając kły na nadgarstku. Bolało... po chwili doszła do mnie ciecz o metalicznym smaku.Krew. Moja krew. Oczy momentalnie zrobiły się jasnozłote, zamruczałam cicho. Wracam, moi drodzy... Znów. Ciemność. Głucha cisza. I więzy krępujące mi ruchy. Nagle ustąpiły...

- Z chwilą, gdy ten nędzny człowieczyna położył łapska na mojej narzeczonej, sam się w to wmieszał... - Prychnął Taro, uśmiechając się wrednie. - I co ci to da, głupi Kruku?
Poruszyłam delikatnie palcem u lewej dłoni. Tak, jak myślałam. Trzymał mnie w ramionach. Otworzyłam powieki. Błękitne niebo, zielone liście na drzewie, brązowy pień. Nade mną przystojny chłopak w wieku dwudziestu kilku lat. Jasne włosy w kolorze popielatego blondu opadały mu na karmazynowe, dzikie tęczówki. Miał parę czujnych, lisich uszu i, zapewne, puszysty lisi ogon. Ubrał się normalnie. Jak zwyczajny uczeń. Dżinsy, koszula z rękawem 3/4, trampki... Taro... Coś ty narobił. 
- Głupi Kruku mówisz... - Prychnęłam mu w odpowiedzi. Zdezorientowany spojrzał w dół. Zmarszczyłam brwi, wyciągając dłoń ku jego twarzy. Przeczesałam jego jasne włosy. Uśmiechnął się do mnie pięknie. Położyłam mu dłoń na potylicy... Chciał się delikatnie nachylić, ale... Wbiłam mu pazury w kark. Syknął z bólu, puszczając mnie. Przeorałam mu nimi znaczną część szyi. Spadłam na cztery łapki. Jak to kot. Odskoczyłam w stronę Ayaki. 
- Suka... - Wywarczał w moją stronę, trzymając się za szyję. Wyszczerzyłam kły w podłym uśmiechu. 
- Och... jaki niemiły i niepoprawny politycznie. Jestem kotem. KO - TEM! 
W mojej dłoni pojawił się metalowy, fioletowo, czarny wachlarz. Rozsunęłam go, cisnęłam w jego stronę ruchem ręki. uskoczył przed wszystkimi igłami. 
- Wynoś się stad, Taro... - Wywarczałam. - A jeszcze raz spróbuj coś kombinować, a osobiście cię zabiję..
- Jak dobrze, że wróciłaś do siebie! Chyba najwyższa pora dać nauczkę temu niegrzecznemu Taro, co? - Zapytała Ayaki, uwieszając się na moim ramieniu. Spojrzała na niego, szczerząc się wrednie. Tak. Kruk niezbyt może walczyć z Lisem. Ale Kot to co innego. Prychnęłam w odpowiedzi.
- Phee... Ja tam mam na dziś dość... Wróć jutro, a osobiście cię zabije.. Taro...
Odwróciłam się do niego plecami, złapałam za moją torbę i ruszyłam do domu. Poszperałam w niej chwilę. O, jest! Wyjęłam pomiętą, szata bluzę z kapturem. Założyłam ja, naciągnęłam kaptur na głowę. I zaczęłam odchodzić. Słyszłam jeszcze jak Ayaki coś gada pod nosem. Został sam. Nasz stary, lisi przyjaciel został sam. Zawsze tak było. To my odchodziłyśmy, znikałyśmy lub uciekłyśmy...
- WTF?! Czekaj! Idę z Tobą!! 

~~*~~

Całą drogę milczałyśmy, odwracając wzrok.  Nie rozumiałyśmy, co tak naprawdę się dzieje. Albo wolałyśmy raczej tego nie rozumieć. czemu Taro się pojawił? Dlaczego nas zaatakował w taki sposób? Atakując z zaskoczenia mógłby nas obie z łatwością zabić... Czy przysłał go nasz ojciec? ... I w końcu... Kto tak naprawdę się zmienił? On zrobił się bardziej okrutny, czy to my zmiękłyśmy od życia z ludźmi? Sięgnęłam dłonią do klamki, drzwi ustąpiły z cichym skrzypnięciem. Weszłam najpierw ja, po chwili i Ayaki. 
- Jak minął wam dzień? - Z kuchni wyłoniła się jak zawsze uśmiechnięta Annie. Wycierała dłonie o jakąś różowawą ścierkę. Nie zauważyła nawet, że jesteśmy o kilka godzin za wcześnie. Dokładnie o trzy. Powoli dochodziła godzina 12. Rzuciłam torbę w kąt, zdjęłam kaptur. Mina momentalnie jej zrzedła. 
- Kastiel, Lys i Rosa wiedzą, kim jesteśmy, pojawił się Taro i chciał mnie opętać... A poza tym to był przecudowny dzień w szkole... - Uśmiechnęłam się sztucznie. - A. I nie moge wrócić do ludzkiej formy... 
Ruszyłam schodami na górę, gdy Annie dopadła balustradę i wychylając się, krzyknęłą: 
- Że co?!!
- Ayaki, wytłumacz to... ja nie mam siły... 
I poszłam dalej. Zatrzymałam się przy skręcie do naszych pokoi. Postałam chwilę, posłuchałam opornych tłumaczeń Ayaki... Spojrzałam na jedno z okien. Pierwsze piętro... Nie z takich wysokości już skakałam. Podeszłam do niego, jednym pchnięciem je otwarłam. Stanęłam n parapecie i już mnie nie było. Musze go znaleźć, zanim narobi nam większych problemów. Nie dość, że się zjawił, to jeszcze teraz Kastiel Rosalia i Lysander mogą mieć problemy... No wiecie. Nie codziennie widuje się demona. Dlatego... 
- No proszę.. kogo ja widzę... - Usłyszałam za sobą. Prędko odwróciłam się, gotowa sparować atak... który jednak nie nadszedł... - kto by pomyślał, że sama do mnie przyjdziesz...
W cieniu korony drzewa rozjarzyły się czerwone ślepia. Dookoła zaczęły skakać srebrzyste lisy. Łasiły się. Aż dziwne... 
- Zatkaj się... - Prychnęłam, asekuracyjnie cofając się o krok. - Czego tu chcesz? 
- Czy to nie jasne...? - Zeskoczył z gałęzi, zjawił się tuż obok mnie. Złapał na nadgarstek. - W życiu każdego przychodzi taki czas, że zaczyna szukać... 
Wyrwałam dłoń. 
- Prędzej podetnę sobie żyły, niż z tobą gdziekolwiek pójdę... - Prychnęłam, krzywiąc się. Spojrzał na mnie z góry takim wzrokiem, jakbym go spoliczkowała. - Nie działa? Co za szkoda? - Uśmiechnęłam się ironicznie. - Możesz sobie czarować wszystkich dookoła... Koty też to potrafią, a co za tym idzie, jestem odporna na twoje sztuczki. 
Zmierzył mnie wzrokiem, uśmiechając się słodko. Zrobił krok w moją stronę. Cofnęłam się znów. Poczułam, że nie mam dokąd uciec. Z jednaj strony blokował mnie pień drzewa... z drugiej... Taro. 
- Heee... odporna, tak? - Zmrużył oczy, patrząc na mnie z góry. - W takim razie będę musiał bardziej się postarać, tak?
- Jeśli chcesz zachować głowę, lepiej sobie odpuść... - Wywarczałam w jego stronę. - Nie interesują mnie wasze bezsensowne tradycje... A teraz mnie puść, albo będziesz miał problem..
Zaśmiał się cicho, jeszcze bardziej zbliżając. Zmarszczyłam brwi, czując jak po moich plecach przebiegają coraz to nowe wiązki ciarek. No tak.. On nie wie. 
- Możemy się pobawić, skoro chcesz...
- Taro-kun... - Uśmiechnęłam się do niego słodko. Zaskoczyło go to. - A gdybyś miał teraz przed sobą w pełni zmienionego mieszańca? Co wtedy? 
Teraz to on zmarszczył brwi, cofnął się o krok. Mieszaniec zmienia się w pełni dopiero, gdy posmakuje krwi. A ta z kolei wzbudza w nim wszystkie demoniczne żądze i zmysły. Słowem... Człowiek staje się demonem, prawdziwym demonem, gdy pozna smak jego krwi. Ja jestem pół demonem, czyli mam w sobie oba rodzaje krwi. Wymieszane. Wyszczerzyłam wszystkie kły, łapiąc go za ramię. Zacisnęłam na nim pazury, wiedząc, że to poczuje.Spojrzał na mnie. Takiej kolei rzeczy się nie spodziewał. 
- Czemu mnie szukałaś? - Warknął. W tym momencie powinien raczej zacząć skomleć o litość, ale cóż... Jego wybór. 
- Nie masz prawa zbliżyć się do żadnego z  nich, rozumiesz? - Wywarczałam, puszczając go. Cofnął się o kilka kroków. Mówiłam dalej. - Nie muszę chyba mówić, co się stanie, jeśli jednak to zrobisz, prawda? I właśnie... Zniknij z łaski swojej z naszego życia. Śmieciu... 
- Co do pierwszego... - Zaczął ostrożnie. - Jeszcze mogę się zgodzić, moja słodka Kotko... Ale niestety drugiej prośby nie będę w stanie wykonać...
Zniknął. A ja tylko cicho westchnęłam. 
- No cześć... Jak się macie? - Usłyszałam dość blisko głos mojej siostry. 
- Jak się mamy?! Jakiś psychopata chciał nas zabić,a  ty się jeszcze pytasz, jak się mamy?! 
Ayaki... Kastiel... Ktoś jeszcze?  Rozejrzałam się. Park. Ja cały czas byłam tak blisko domu? On cały czas tu czatował?! O matko... 
- Kastiel, uspokój się. - Lysander. Mimowolnie nastawiłam uczy. - Nie masz powodu, by się tak unosić. Ayaki i Chierii są teraz w o wiele gorszej sytuacji, niż my. A właśnie... Jak on się czuje?
- Już dobrze... Nic wam nie grozi. A Chii... zniknęła i nie wiem, gdzie jej szukać. - Westchnęła ciężko. - Przeszukałam już chyba całe miasto i nic... 
- Jak to zniknęła? - głos mu lekko zadrżał. O... Lysio się o mnie martwi? Jak słodko. Pojawiłam się za nim i Kastielam. Przecisnęłam głowę między ich ramionami.
- Ale jak to zniknęłam? - Zapytałam rozbawiona, naśladując głos Lysandra. Różnooki i jego kolega odskoczyli jak oparzeni. Uśmiechnęłam się ładnie. - Ayaki... mam dwie wiadomości...
- Mam tego dość! Czemu znowu znikasz?! Gdzie byłaś i co się tu dzieje?!! - Wydarła się Ayaki. Wywróciłam teatralnie oczami, poczekałam chwilę, aż się uspokoi i powiedziałąm znów:
- mam dwie wiadomości... - Spróbowałam znów. Patrzyła na mnie pytającym wzrokiem. - Wynegocjowałam, że Taro nie zrobi nic ludziom... to ta dobra. A zła... ale nam spokoju nie da... 
- Może lepiej dajmy już spokój tym dwóm. - Wskazała głową na Kastiela i Lysa. - I tak się już dziś naoglądali i nasłuchali. A my lepiej chodźmy już do domu.. Ciotka pewnie się denerwuje.
- Taka, tak... - Westchnęłam ciężko. Ja się tu staram, a ona co? Mogłaby chociaż udawać, ze się cieszy. Mniejsza. Kątem oka zauważyłam, jak Lysander wodzi wzrokiem za moim ogonem. No tak. Kici, zapomniałam. Spojrzałam na Kastiela. Ciekawe, co teraz powie. Nastawiłam uszy, spojrzałam na niego, unosząc jedną brew.
- Co jest... Nigdy kociego demona nie widziałeś? - Mruknęłam, uśmiechając się słodko. Też się lekko uśmiechnął.
- To twarzy ci z tym ogonem... i uszami... - Odpowiedział mi, łapiąc Lysia za ramię. -  Ale my juz lepiej pójdziemy...
- T-Tak... - Powiedział Lysander, nadal zapatrzony w ogon.
- O... Przy okazji... Mógłbyś poprosić Rosalię, żeby przyniosła mi jutro lekcje? - Znowu się uśmiechnęłam, machając wesoło ogonem. Zbaraniał chyba.
- T-... Tak. - Powtórzył, na co zaśmiałam się cicho. Położyłam dłoń na ramieniu Ayaki, pomachałam kolegom. A po chwili już nas nie było.
Na dziś kryzys zażegnany... Tylko czemu coś mi mówi, że to dopiero początek problemów?

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 4

Rozdział 4

Następnego dnia rano. Słońce promieniało za oknem wśród pięknej zieleni. Uwielbiałam ten zapach poranku. Leżąc tak jeszcze chwilkę spojrzałam na zegarek. 7:20. Nie mam za wiele czasu! Zdenerwowana wstałam z łóżka i wybiegłam z pokoju zastanawiając się, dlaczego Chierii mnie nie obudziła. Zabiję ją! Na dole już czekało na mnie pyszne śniadanie ciotki Annie, tylko jest mały problem. Nie wiem, gdzie się podziewa moja starsza siostrzyczka, czyżby wyszła wcześniej z domu? Ale po co? Zawsze jemy wspólnie śniadanie. Nieważne.. Nie mam na to czasu. Dowiedziałam się, że w szkole będziemy mieli nową nauczycielkę biologii. Nie mogę się doczekać tego aż ją zobaczę. Ciekawe jak wygląda, jaka jest. No i czy dobrze uczy. Mam problemy z biologią odkąd pamiętam. Jeszcze 40 minut do lekcji, a dla mnie czas tak się dłuży...
Po zjedzeniu śniadania oczywiście się ubrałam. Zwyczajnie. Ciemne szorty, kolorowa koszulka z napisami i trampki. Stałam tak przed lustrem przyglądając się sobie. W tej samej chwili Chii weszła do mieszkania z psem.
- O, myślałam, że jesteś w szkole już.. - rzuciłam w jej stronę.
- Nie.. - Spojrzała na mnie inaczej niż zwykle. W sumie, była bardziej zaskoczona. - Ayaki, Chibo sam się nie wyprowadzi - Ciągnęła dalej z lekkim rozbawieniem - Ale miło widzieć, że choć raz się nie spóźnisz do szkoły. Chii poszła do kuchni, po chwili słyszę ją znów. - Jak zjadłaś, możemy już iść.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, a Chii wzięła już swoją torbę i wyszła z domu w stronę szkoły, a ja oczywiście za nią. Droga do szkoły nie trwa długo. Kilkanaście minut. Zdążyłyśmy na lekcje. Rozdzieliłyśmy się i poszłyśmy do swoich klas. Cieszyłam się jak małe dziecko, bo dziś mam pierwszą lekcję biologii z nową nauczycielką. Już wchodząc do klasy poczułam coś dziwnego w środku. Czułam, że coś się na tej lekcji wydarzy, a może to zwykła ciekawość i nic więcej. Niech ona w końcu wejdzie do tej sali, bo zwariuję.
Minęło parę chwil. Drzwi się otworzyły. A w progu pojawiła się sylwetka drobnej kobiety. Jej jasne włosy sięgały do ramion. Twarz była raczej blada. Oczy ukryte miała za okularami w czerwonej oprawce. A ubiór? Raczej zwyczajny. Czarna bluzka na długi rękaw, a spodnie jeansowe. Przyglądałam jej się uważnie. Ewidentnie mnie czymś zainteresowała. Nie powiem wam czym. Po prostu miała w sobie to coś. W powietrzu unosiła się woń perfum. Pięknych perfum. Zawsze zwracałam uwagę na zapach ludzi. Jeżeli mi się spodobał zapach człowieka świadczyło to tylko o jednym. O tym.. nawet nie chcę o tym myśleć. Przecież to niemożliwe. Nie mogę się skupić. Marze po zeszycie starannie jej słuchając. Żebym tylko niczego nie pominęła. Jasnowłosa kobieta miała na imię Enma. Chyba.. już niczego nie mogę być pewna. Chciałabym aby szybciej zadzwonił ten dzwonek. Dzwoń! - krzyczałam w myślach oczywiście dalej ją obserwując. Zauważyłam, że Enma miała bardzo szczery uśmiech, śliczny uśmiech. Co ja plotę. Przecież nie mogła spodobać mi się nauczycielka. Muszę stąd jak najszybciej wyjść. W danej chwili usłyszałam szept. Kolega z ławki:
- Pssst.. Ayaka? Co z Tobą? - zapytał.
- Wszystko w porządku, naprawdę. Która jest godzina? Kiedy zadzwoni dzwonek? I nie Ayaka, tylko Ayaki! - Spojrzałam na niego groźnie.
- Poczekaj - powiedział wyciągając zegarek z kieszeni.Kątem oka widziałam jeszcze jak chwilę temu przełykał śliną. -  Za.. dosłownie.. teraz.
Dzwonek zadzwonił. Uczniowie pakowali książki do swoich plecaków czy toreb, a ja? Ja nie mogę dojść do siebie po tej lekcji. Tak naprawdę nie wiem o czym tak dyskutowali przez tą niecałą godzinę, ale wiem jedno. Nie mogę doczekać się następnej lekcji. Teraz powinnam iść do Chii..

~~zmiana punktu widzenia~~

- Jak minął ci dzień w szkole? - zapytała Ayaki. Spojrzałam na nią, odgarniając włosy z twarzy. To był ciężki dzień i  to na dodatek dopiero co się zaczął. Kilka osób z klasy zdążyłam poznać już wcześniej, choć niestety jestem w klasie z Amber. Wredną, wypindrzoną siostrzyczką Nataniela. Jeśli chodzi o klasę... No dobra, bez wbijania w bawełnę. W 100% bardziej mi się podobała ta z Tokio. Nauczyciele... sztywni jak wszędzie. Tylko jedna babka trochę dziwna... chyba od biologii. Nie jestem pewna. Drugą lekcje przespałam. Rosalia non stop naciska po tym, co usłyszała i widziała na obiadku. I jeszcze konfrontacja z Lysem. Tego chyba boję się teraz najbardziej. Póki co same problemy. O właśnie, zapominałabym. Jeszcze o drodze napatoczył się Kastiel, mówiąc, że zna już moja tajemnice. Gdy to mówił, uniósł dłonie za głowę i zamilczał, szczerząc się jak głupi.No co? ... Nie widział nigdy Youkai?! Neko Youkai?!!... Spokojnie, to Francja, nie Japonia. Nie mógł widzieć. Tym bardziej, ze on przecież nie widział mnie wcześniej ani razu... . Szlag by to wszystko!  Spanikowałam i uciekłam wtedy. Oby szybciej. Słodko.
- Cooo widział nas? Może warto z nim porozmawiać? Żeby nie gadał żadnych bzdur.. - Ayaki podrapała się po głowie. Jakoś mam jednak wrażenie, że zastanawiała się bardziej nad tym, czy nie urwać mu głowy. Znając ją to było możliwe. Niestety...
-  Czyli każesz mi teraz wstać i znów latać jak głupia po szkole? I to jeszcze szukając Kastiela?- Spojrzałam na nią jak na głupią. Odchyliłam się lekko do tyłu, chłonąc całą sobą cudowne promienie słońca. - Może po prostu uznają go za idiotę i zamknął u czubków...
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, ile te jedno głupie zdanie może mnie kosztować...Właśnie w tamtym momencie wydałam na siebie wyrok.Oczywiście Ayaki siedziała jakby nigdy nic, uśmiechając się wrednie. Dopiero, gdy już powiedziałam to, czego mówić nie powinnam, zawołała wesoło:
- Hej! Siostrzyczko..... nie chcę nic mówić.. ale odwróć się....
Nagle cała zesztywniałam, czując na sobie kilka par oczu. Jak ja mogę być taka nieostrożna?! I nieuważna?! I nieprzystosowana do życia wśród ludzi?! I czemu ja znowu panikuje?!! Uspokoiłam się, a przynajmniej miałam nadzieję, że na taka wyglądałam. Obróciłam głowę za siebie. Zobaczyłam trzy osoby, których najbardziej nie chciałam spotkać... Rosalię wyraźnie nad czymś myślącą, zdezorientowanego Lysandra i rozbawionego Kastiela. Bez słowa, za to z dość ciekawą miną złapałam siostrę za rękaw. I jak to kot... (nie, nie zaczęłam jej drapać, mimo, że miałam na to ochotę.)  zaczęłam ją za niego ciągać. Gdybym jeszcze, na nieszczęście, była teraz w mojej kociej formie... mój ogon wcisnąłby się między nogi, owinął wokół jednej z nich i zapewne tak by już pozostał. Na dość długi czas.
- A- Ayaki... ty... ja ... Mamy przesrane..
- Uspokój się! Usiądź i siedź na tych czterech literach. Czas sobie wszystko wyjaśnić. Po prostu tak musiało być i tyle. Siadajcie! - Powiedziała Ayaki, wyszarpując mi rękaw z rąk. Trochę go jednak podarłam. Cóż... wiecie. Gdy targają mną silne emocje mam małe problemy z utrzymaniem ludzkiej formy. prędko, jak oparzona przeniosłam dłoń do nogi.Odetchnęłam z ulgą. Ani śladu ogona. Bezpieczna.
- Łatwo ci mówić! - bąknęłam pod nosem, cofając się lekko i odwracając przy tym wzrok. Ayaki nigdy nie chciała trzymać w tajemnicy tego, kim jesteśmy. Robiła to tylko ze względu na mnie i na mamę. A teraz... To było jej nawet na rękę, że Kastiel nas zobaczył. Nie musiała już udawać bezbronnej, delikatnej i kruchej dziewczynki. Tylko, że ona nie wiedziała, że ujawnianie się, zwłaszcza dla nas dwóch jest jak podpisanie wyroku śmierci na siebie. I to tylko kwestia czasu, ile zdołamy go odciągnąć. Nim się zorientowałam, owa trójca podeszła bliżej. Rosalia uśmiechnęła się.
- Może w końcu powiesz nam o co chodzi i czemu zniknęłyście te - Zamyśliła się Rosa, licząc na palcach. Z każdym kolejnym czułam coraz większa gulę w gardle. - 10 lat temu...
- Zgadzam się z Rosalią. Sam chciałbym się tego dowiedzieć...- Lysander wbił w nas wzrok, jednak szybko przeniósł go na mnie. Spuściłam głowę.
- Zaczynam się bać...  – Szepnęłam cichutko do Ayaki, spojrzała na mnie, nadal się szczerząc. A może tylko chciała dodać mi otuchy? Spojrzała po chwili na pozostałych:
- Siadajcie, siadajcie. Miałyśmy zjeść lunch razem, ale widocznie nie dziś. Czas wyjaśnić tą "wielką" tajemnicę. Chii.... Rosa się o coś Ciebie pytała, proszę Cię bardzo mów..
- Zdrajca... - Prychnęłam w stronę siostry, na co odpowiedziała mi rozbrajającym uśmiechem. Gdy to nic nie dało, ponagliła mnie ręką z nieco mniej radosną miną.Nie moja wina, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat zdołałam się na niego uodpornić... Przez kilka pierwszych lat jeszcze się na niego nabierałam. Ale mniejsza.
- Dobra to ja może sobie wygodnie usiądę i posłucham. Wspominaliście coś o lunchu. - Wtrącił Kas śmiertelnie poważnym tonem.Siadł naprzeciwko mnie, uśmiechnął się. Znów przeszły mnie ciarki.
- Kas, a Ty tylko o jedzeniu. Siedź i mnie nie denerwuj - Powiedziała zdenerwowana Ayaki. Ech. Chyba okres jej się zbliża. Raz wesoła i kochająca świat, zaraz zaczyna warczeć... Ale.. chwile. Kruki nie warczą!
-  Jakoś bardzo lekko podchodzisz do tej "wielkiej" tajemnicy... - Wyjęłam pudełko z torebki, westchnęłam ciężko. - Czemu ty nie chcesz powiedzieć? Albo Kas, skoro nas widział... - Spojrzałam na niego gniewnie.
- Chcę usłyszeć to od ciebie, bo wiem, że nie umiesz kłamać. Co do tej dwójki nie mam pewności. - W tym momencie przerwała mi Rosa. Spojrzała na mnie, po czym dłonią wskazała po kolei Ayaki i Kasa.
Lys siedział cicho i czekał, aż temat w końcu się rozwinie.
- Haha, czyli mi się nie wydawało. Widziałem kocurku.... - Powiedział Kas, szczerząc się. U Ayaki zapulsowała niebezpiecznie żyłka.
- Kas! Zamknij się.
- Powtórz to, a stracisz ten pusty łeb... - Powiedziałam beznamiętnym tonem. Wbiłam w niego gniewne spojrzenie, ale uśmiechając się przy tym słodko Rosa spojrzała na mnie zaskoczona, Lysio też, ale nie dał po sobie tego poznać. Minęła jeszcze chwile. Cicha chwila. gdy zauważyłam, że Rosa już chce zacząć mówić, westchnęłam zrezygnowana. Nie uciekniemy. - Dobra.. Chcecie wiedzieć, to powiem... Ayaki jakbym zaczęła mówić za dużo, strzel mnie w łeb...
- Czekamy, hahaha - Zaśmiał się Kastiel, nonszalancko krzyżując ręce na torsie.
- Ostrzegam Cie Kas, jeżeli widziałeś ją to wiesz, że nie warto z Nią zaczynać wojny, wiec siedź cicho jak cała reszta i słuchaj - Wysyczała przez zaciśnięte zęby moja kochana młodsza siostrzyczka. ech.. czemu ona jest słodka tylko kiedy śpi, albo jest niewyspana, zmęczona i śpiąca. Niby 16 lat, nadal taki dzieciak. Ale chyba nie o tym miałam mówić..
- Haha, czego ty taka nerwowa jesteś..
- jakby co mam świadków, że zostałeś ostrzeżony... - Zmrużyłam oczy, spoglądając na niego spod powiek. Po chwili mruknęłam, dosłownie, pod nosem - Wszystko zaczęło się niedługo przed urodzeniem Ayaki. Nasz ojciec zostawił matkę i zagroził, ze przyjdzie czas, kiedy wróci i upomni się o to, co zostawił. - Zmarszczyła brwi. Czemu ja o tym mówię? Od tylu lat staram się o tym zapomnieć, a teraz jakby nigdy nic.. mówię o tym ludziom. Bo chcieli. Ba! Na dodatek jeszcze przyklasnęła im moja siostra. Jakby nie było.. dzielimy ten sam los, więc czemu..?!! Potrząsnęłam energicznie głową. Po chwili zaczęłam mówić dalej. - Tym, po co chciał wrócić, jesteśmy my. - Spojrzała na Ayaki - Powiedzmy, że popełnił błąd i związał się na jakiś czas z ludzką kobietą.
Uśmiechnęłam się krzywo. 
- Nie rozumiem. Czemu to błąd?- Uniosłam wzrok, spojrzałam na Rose.
 - Bo jest demonem... – wyjaśniła Chii.- A ja i Ayaki jesteśmy mieszańcami. Ale mniejsza o to. Wróciłyśmy do ciotki, bo znalazł nas w Japonii i zabił naszą matkę. A tu.. -rozejrzała się dookoła.- Tu jest w miarę bezpiecznie...
- Właśnie tak. - Potwierdziła Ayaki.
- Ale kocurkiem jesteś. haha - Rzucił Kas, jakby nigdy nic, spoglądając w moja stronę. czy ten imbecyl niczego się nie boi? Albo jeszcze nie poczuł pazurów na gębie. Gdybym nie miała ludzkich emocji, uczuć i polegała tylko na demonicznym instynkcie, już dawno pewnie zdarłabym mu ten durny uśmieszek z gęby. Oczyma wyobraźnie widziałam już latające fragmenty ludzkiego ciała. Ba.. nie tylko wyobraźni. Chociaż muszę przyznać, że w mojej głowie wygląda to dużo efektowniej.
-  I zaraz chyba użyję pazurów...  - Warknęłam w jego stronę. Nie. Nie zabiłam człowieka. Nigdy tego nie zrobiłam i wątpię, bym kiedyś się do tego posunęła.Nie jestem taka, jak reszta, Ayaki tez nie jest... My musimy pilnować równowagi... Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero głos Rosalii. Patrzyła na mnie, zaśmiała się rozbawiona. Nie rozumiem.. powiedziałam coś śmiesznego? Albo mam coś na twarzy? Lysander natomiast usilnie nad czymś myślał.
- O czym myślisz? - Zapytała go Ayaki.
- Zastanawia mnie, czy to aby jest możliwe. Czy to nie żaden niezbyt smaczny żart. - Lys spojrzał na Ayaki, po chwili na mnie. Obie z siostrą wbiłyśmy w niego wzrok. Wzruszyłam ramionami.
-W sumie.. Lysio może mieć rację.. – Rosa spojrzała na siostry
- Naszym zadaniem jest nie to aby was przekonać, tylko to aby wszystko było w porządku, równowaga była zachowana i bla bla bla... - Rzuciła w stronę Lyska Ayaki. Podparła się na rękach.
- Jesteś ostatnią osobą z której ust spodziewałam się to usłyszeć. - Zaśmiałam się lekko zaskoczona.
- Czasami trzeba zachować choć trochę powagi. Ten temat nie jest zabawny.- Ayaki
-  Mnie ostatnio bawił.. - Wyszczerzyłam w uśmiechu kły. Ayaki zauważyła dziwny błysk w oku.- Ostatnio naprawdę dobrze się bawiłam. A może po prostu miałam za mało ruchu. - Uśmiechałam się nadal, Ayaki bardzo szybko zrozumiała, o co mi chodzi.Nie czekając rzuciła się na mnie i zaczęła zakrywać mi usta dłonią.
- Powiedziałaś już dość. Starczy. - Syknęła. Jej oczy zaczęły zabarwiać się powoli złotem. Drżała lekko. Minimalnie, ale dla Youkai było to dość proste do zauważenia. Byłam starsza, a więc i silniejsza. Byłam tez kotem, a więc stworzeniem naturalnie silniejszym niż kruk. Zmrużyłam oczy, widząc jej zaciętą miną. Złapałam ją za nadgarstek, pociągnęłam w lewo. Teraz to ona leżała, co prawda nadal przykładała mi dłoń do ust, chcąc uciszyć, ale... a nic.
- Uspokój się... - Powiedziałam spokojnie, wstając. - Czyżby Kruczek bał się o swoje piórka..? - Prychnęłam, lustrując uczniów siedzących na ławeczkach. Na chwile jakby zapomniałam, że mamy towarzystwo. Oni jedna nadal tu byli i słuchali. Uważnie. Kolejna bezsensowna kłótnia. Chociaż tyle z tego dobrego, że nic nie zrozumieli. Poza kilkoma faktami. pod warunkiem, Ze Rosa była w stanie połączyć fakty. Nagle zewsząd objęła nas dusząca, ale bardzo znajoma energia. Ayaki zacisnęła mi na ramieniu dłoń. mocno wbijała w nie paznokcie. Nie mogła pozwolić mi się zatracić. Nie teraz. Obie to wiedziałyśmy. Zacisnęłam zęby, czując jak się zbliża. Coraz bliżej i bliżej. A potem... widziałam już tylko ciemność. krzyk siostry... Rosalii. Głosy Lysandra i Kastiela. I kilku innych osób. Ktoś krzyczał... A ja.. spadłam w noc. Dopóki ktoś mnie nie złapał, nie objął. Znałam zapach i to ciepło. Ten głos... Zamarłam.
- Śpij, mój kochany Kocurku...

czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział 3


Rozdział III

Pamiętam. Pamiętam to doskonale. Te czasy, gdy byłyśmy jeszcze małe i niczym nie musiałyśmy się przejmować. Zawsze była przy nas mama. Zawsze gotowa nas obronić. Tyle razy o tym mówiła. Teraz widzę, że to nie była obietnica. Nie mogła nią być...

- Mamo.. Obiecasz mi coś? – Zapytała cicho mała, może sześcioletnia dziewczynka. Kobieta spojrzała na nią. Na twarzy małej malowało się niewypowiedziane cierpienie. Dziewczynka miała kocie uszka i ogonek, poruszający się nerwowo.
- Oczywiście skarbie... Co takiego? – Spytała, gładząc ja jedną ręką po głowie. Drugą przyciskała do piersi kolejnego maluszka. Czteroletnia dziewczynka.
-  Nie zostawiaj nas jak tata. – Szepnęła znów tamta, poczuła jak dłoń kobiety sztywnieje na jej główce. Zacisnęła powieki i dłonie w piąstki.
- Nie zostawię Was, skarbie. Nigdy...
Dziewczynka spojrzała w jej stronę. Wysoka, z długimi, kasztanowymi włosami. Piękne oczy, ukazywały niezwykłe wręcz pokłady inteligencji, ale i humoru. Ubrana była w długą, jasną sukienkę. Tępo patrzyła w dal. Zupełnie jakby na kogoś czekała, wypatrywała go. Brwi ściągnięte ku sobie nadawały jej srogiego wyglądu. Uśmiechnęła się pięknie, spoglądając na córeczkę.
- Już zawsze będziemy razem... Chii...

- Chii... Chii.... – Słyszałam dalej, ale to nie był już jej głos. Mimo to i tak doskonale go znałam, więc czemu nie mogłam rozpoznać? W czym tkwi problem? I po chwili znów. Ktoś inny. Wiele osób...
- Rosalio, chyba zemdlała...
- Może trzeba jej zrobić usta-usta?
- Onee-chan!!! ToT
- Może powinniśmy zabrać ją do pielęgniarki?
Rosa.. Ona i jej głupie pomysły.. Żadna pielęgniarka mi nie pomoże. Chyba, że jakaś umie cofnąć czas. Wtedy byłoby wspaniale. Podniosłam powoli powieki. Pierwszym co zobaczyłam była zatroskana buźka Ayaki, zaraz obok Rosa. Trochę dalej dwaj nowi koledzy. Sen... to tylko sen. Odetchnęłam z ulgą. Widziałam jak do oczu Ayaki nabiegają powoli łzy. Otarłam je delikatnie.
- Hej.. przecież żyję... – Uśmiechnęłam się słabo. Rozwarła powieki., po czym powiedziała cicho. Tak cichutko, że chyba tylko ja to usłyszałam.
- Co widziałaś? – Spojrzałam na nią zaskoczona. Wiedziała? Ale... Mniejsza.
- Nie wiem o co Ci chodzi..
- Doskonale wiesz o czym mówię... Nie rób ze mnie głupiej. Nie kolejny raz!
Spojrzałam na nią zaskoczona. Czemu znowu zaczyna ten sam temat... Czemu znowu zaczyna ten temat. Czemu znów zaczyna ten temat, czemu znowu musi to robić? Moje oczy momentalnie się zeszkliły. O nie.. tylko nie teraz. Zacisnęłam powieki. Położyłam dłoń na jej ramieniu. Jedną, drugą. Spojrzałam jej w oczy.
- Uspokój się Kruczku... – Powiedziałam spokojnie. Spojrzała na mnie. Chyba nie rozumiała do czego zmierzam. – To tylko jedno, nic nie znaczące wspomnienie. Mówiłam. Nic.

Nie wiem
Ja nie mam recepty na szczęście
Nie wiem
Ni licencji na inteligencję
Wszystkie pytania bez odpowiedzi znam
i wszystkie pytania,
te na które każda odpowiedź jest zła

Nie wiem
Ja nie mam recepty na szczęście
Nie wiem
Ni licencji na inteligencję
Nie mam lekarstwa na strach
A na optymizm rzadko mnie stać
Nie ogarniam siebie sam

... Przerwałam jej. Sama zaczęłam śpiewać. Czemu? Nie dla oklasków, albo czegoś takiego. Czułam, że musiałam...

Ciało i rozum w permanentnej niezgodzie
Ciało i rozum w permanentnej niezgodzie
Wiecznie przeciwko sobie
Wiecznie jak armie wrogie
Wiecznie przeciwko sobie
Wiecznie

Spojrzałam na nią, po czym uśmiechnęłam się lekko. Ayaki jednak mnie zna. Aż za dobrze wie, co siedzi mi w głowie. Na moje nieszczęście, albo i szczęście. Dzięki temu mogę być pewna, że nie zrobię żadnego głupstwa. Nie pozwoli mi. Teraz też doskonale wiedziała, co widziałam. Jestem tego pewna...

Minęło jeszcze kilka godzin. Słońce górowało nad miasteczkiem jak... nie wiem. Po prostu górowało. Siedziałam z Ayaki w domu. Ja w kuchni robiłam nam coś do jedzenia, ona siedziała w salonie. Chyba oglądała telewizję. Na zabawę z Chibo było za cicho. Wyjęłam z wielkiej, srebrzystej lodówki sos, pierś kurczaka. Znalazłam garnek i paczkę ryżu. Nalałam wody. Wstawiłam na ogień. Dziś na obiad ryż z sosem słodko-kwaśnym. Do kuchni weszła cicho kotka cioci. Przeszła pod stołem, wskoczyła na parapet, spoglądając z góry na swoją miskę. Podeszłam do niej, podrapałam za uszkiem. Czarne kocisko, z białymi łapkami i pyszczkiem. Na szyi miała delikatną, (o zgrozo!) różową wstążeczkę. Z kokardką. Reene. Ukochana kotka wszystkich w domu. Nawet mama ją lubiła. Odkąd tylko pamiętam, lgnęła do mnie. Nawet teraz, gdy tylko byłam w domu, chodziła za mną krok w krok. Koty trzymają się razem, tak? Jakoś nigdy mnie to nie przekonywało. Koty, kruki, lisy... nawet jeśli te zwierzęta mogą trzymać się razem, My nie umiemy. Ja, Ayaki, nasz ojciec i kilka innych osób, które miałyśmy nieszczęście spotkać. Zawsze kończyło się to mniejszą, bądź większą potyczką. Westchnęłam cicho, gładząc kotkę po główce. A może powinnam powiedzieć Rosie i innym na co się narażają. Bo to, co robimy chyba jest trochę nie fair. My możemy się obronić. Oni nie. My możemy walczyć. Oni nie. Ale jedno nas łączy. Wszyscy możemy zginąć. Nie kim się jest. Człowiekiem... Łowcą... Czy też Youkai. Wszyscy jesteśmy śmiertelni. Czy nam się to podoba, czy też nie. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero stukanie do drzwi. Gdy zajrzałam do salonu, Ayaki spojrzała na mnie wymownie.  Nasz salon. Duży, jasny pokój. Na środku kanapa obita skórą, na niej czerwone i czarne poduszki.  Na ciemnych panelach puchaty dywan w kratę, między nim, a kanapą niski stolik z dębowego drewna. Dalej kino domowe z telewizorem 42 cale. Nad nim półeczka ze zdjęciami, a na ścianie po lewej kominek z czerwonej, lekko przybrudzonej już cegły. Duże okna z jasnymi zasłonami, na których pięknie komponowały się szarawe, czarne i czerwone, półprzeźroczyste kwiaty.  Na parapetach orchidee chyba w każdym kolorze. Całości dopełniała stara komoda, także z dębowego drewna. Na niej kosz świeżo ściętych kwiatów. Czerwonych i fioletowych. Tworzyły niezwykle piękną kompozycję. Komoda i stoliczek chyba ciocia kupiła jako komplet. Takie same, delikatne zdobienia, dokładnie ten sam kolor... Znowu pukanie. Z cichym westchnieniem podeszłam do drzwi, uchyliłam je lekko i wystawiłam głowę.
- Nie zamawiałam pizzy, nie chcemy żadnej prenumeraty i nikogo nie ma w domu, więc jeśli łaska... – Uniosłam wzrok, złote tęczówki, biała czupryna. Roześmiane usta. Po chwili, już bardziej ogarniając sytuację, wyprostowałam się. – Nie mogłaś zadzwonić, że przyjdziecie, Rosa? – Zapytałam z wyrzutem, przeglądając się jej. Była sama, Aż dziwne. – A gdzie reszta?
- Lysio poszedł pomóc dla Leo. – Uśmiechnęła się ładnie,  wchodząc do środka. – Ale spokojnie, Leo ma twój adres, niedługo też zajrzą...
Rozejrzała się dookoła, pomachała mej siostrze, gdy tylko ją dostrzegła. Ayaki tylko uśmiechnęła się lekko. Coś kombinuje, jak nic. Chyba, że znów jestem przewrażliwiona... Chyba tak. Westchnęłam, rozmasowując skronie. Brak snu źle mi robi. Bardzo źle. Z cichym westchnieniem zaprowadziłam Rosalie do kuchni. Woda zaczęła się już gotować. Wyjęłam z szafki jeszcze trzy opakowania ryżu.
- Rozumiem, że zostaniecie na obiad, tak? – Uśmiechnęłam się ładnie do Rosalii. Biała doskonale wie, że dobrze gotuje. A ja doskonale wiem, że ona lubi moją kuchnie. Ostatnio udaje mi się nawet dogodzić dla Ayaki jeśli chodzi o posiłki, a to już nie lada wyczyn. Brawo ja! Spojrzałam znów na Rosę. – Halooo.. Kuchnia do Rosalii... – Pomachałam jej dłońmi przed oczami. Zamrugała nerwowo. Chyba coś bardzo ją zastanawiało. Coś. A konkretnie mój bandaż. Ech.. Co za kobieta. – Ile będzie osób?
- W- Wybacz, zamyśliła się trochę. – Powiedziała szybko. Tak. Zauważyłam. Znów pomyślała chwilę, policzyła coś w myślach, po czym zaczęła wymieniać, licząc na palcach. – Ja, Leo, Lysio, może zjawi się z nimi Kastiel, ale nie jestem pewna...
- Czyli jakby co sześć osób. – Spojrzała na mnie, teraz to ja zaczęłam liczyć na palcach. – Ja, ty, Aki, Leo, Lys, Kas. 
Zaczęłam kroić kurczaka, Rosa siadła do stołu w części jadalnej, oddzielonej od kuchni właściwej małą armią kuchennych wysepek. Układały się w literę „u”. Ale nie taką zwykłą, tylko super-u. Na podłodze panele w kolorze klonowego drewna, cała kuchnia w neutralnych, beżowych barwach. Z kilkoma mocniejszymi, kolorowymi dodatkami. W różnych odcieniach zieleni. Zielona firanka z naszytymi różnokolorowymi kwiatami, za szybą widok na ogród. Część jadalna również utrzymana była w podobnej tonacji kolorystycznej. Tam także królowały neutralne beże, również zielone dodatki. Z tą różnicą, że ciemniejsze. Na ścianach masa zdjęć oprawionych w różna ramki. Z dzieciństwa cioci i mamy, nasze wspólne, jej koleżanek, zwierzaków. Albo po prostu jakieś ładne krajobrazy.  Rosa siedziała na jednym z krzeseł, przyglądała się, jak kończę kroić kurczaka i jak kawałki lądują na, rozgrzanej już, patelni. Gotował się ryż, kurczak skwierczał cicho na patelni. Został tylko sos. I poczekać na chłopców. 

Stół nakryty, talerze rozłożone. Siedzimy już grzecznie przy stole. No.. Prawie wszyscy siedzą grzecznie. Zgadnijcie, kto zamiast miło uśmiechać się do nowych znajomych za szkoły drze się na nich i bluzga na wszystko, co tylko się rusza. Jeśli powiem, ze ta „mała” zmora ma metr siedemdziesiąt i ogólnie jest ciemna chyba zrozumiecie, prawda? Bez konieczności wymieniania jej imienia. Tak. Ayaki siedziała naburmuszona. Widocznie nie podobała się jej obecność kilku panów w naszym domu. Ona nigdy nie lubiła facetów i zawsze trzymała ich na dystans. Ale to dłuższa historia.
Nie minęło dużo czasu, a Ayaki zniknęła w kuchni. Przechodząc koło mnie mamrotała coś o braku napoi. Może jakby łaskawie ruszyła dupsko chwilę temu i nam pomogła, na stole stałoby wszystko? Ale nie.. Księżniczka jest zbyt leniwa, żeby pomóc. Kolejna chwilka. I ponownie wynurzyła się zza drzwiczek lodówki. Jej usta wykrzywiały się w dość dziwnym uśmiechu… Czyżby znowu coś planowała? Przechodząc koło Rosalii, potknęła się na prostej drodze. I, cóż za ironia, cały napój wylądowała na włosach Rosalii. Spojrzałam na nią gniewnie. Ma szczęście, że wzrokiem nie można zabijać. Leżałaby już martwa.
- C- Co do?! – Krzyknęła białowłosa czując zimny napój. Jej włosy zabarwiły lekko na czerwonawy kolor. Dookoła dało się odczuć już nie tylko napiętą atmosferę naszego spotkania, ale też woń słodkich wiśni. Kastiel zaśmiał się cicho, dławiąc kurczakiem. Leo spojrzał zaskoczony najpierw na swą dziewczynę, po chwili, wbił gniewne spojrzenie w Ayaki. Śmiałą się.
- Ayaki… - Wysyczałam, wstając. Czułam jak po plecach zaczynają mi krążyć ciarki. Nie teraz. Jeszcze nie. Ayaki chyba to zrozumiała, bo cofnęła się o krok. Czyżby moje oczy zaczęły zmieniać kolor?
- Siostrzyczko. – Zaczęła przesłodzonym tonem. – Może poszłabyś szybko po ręcznik? – Ostrożnie dobierała słowa. Cholera. Czyli jednak. Moje oczy musiały zacząć robić się złote. Inaczej już dawno poleciałaby po niego sama. Zrobiłam, jak powiedziała. Z łazienki słyszałam jeszcze tylko jej kolejne słowa. Ona dostanie po łbie. Dostanie, jak nic. Oby tylko wcześniej go nie straciła… - Przepraszam Was, że tak wyszło… Ciebie też przepraszam, Rosalio.. – Głos przepełniony ironią i ten wredny uśmieszek. W tym momencie wróciłam do jadalni z puchatym, białym ręcznikiem w dłoniach. Podałam go Rosie, sama podeszłam do Ayaki, trzasnęłam ją po głowie. Cofnęła się, trzymając za głowę.
- Chyba się zapominasz, szczeniaku… - Wysyczałam. Rozwarła powieki. – Jak masz zamiar traktować tak moich znajomych, to wiedz, że zaczynasz ze mną wojnę… - Teraz to uśmiechnęłam się chytrze, naśladując jej ironiczny ton, dodałam. – Chcesz tego, siostrzyczko?
- Chierii, spokojnie… - Usłyszałam głos Leo. Przeszły mnie ciarki. Momentalnie cała zesztywniałam. Odwróciłam się w ich stronę Rosalia uśmiechała się tryumfalnie, owijając włosy ręcznikiem. Doskonale wiedziałam, o co chodzi. Ale nie było czasu na wyjaśnienia, ani nic takiego. Coś z hukiem uderzyło w szybę. Ayaki spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
- Co to było? – Zapytała Ayaki, wypowiadając na głos, to co dręczyła większą część grupy, podnosząc delikatnie głos. Spojrzałam znów za okno. Mignął tam tylko fragment puchatego ogona. Zmarszczyłam brwi, przenosząc wzrok na siostrę.
- Mam złe przeczucia. – Westchnęłam, idąc do okna. – Zostań z nimi a ja sprawdzę. Chyba, że chcesz się zrehabilitować i mi pomóc..
Nie czekałam na odpowiedź. Otworzyłam okno i wyskoczyłam do ogrodu. Usłyszałam za sobą trzask. Czyli poszła za mną. Nie musiałyśmy długo czekać, żeby dostrzec pierwszego z nich.
- Co tu robią lisy?! – Oburzyła się Ayaki. Zmarszczyłam brwi, łapiąc ją za głowę. Jeden z rudych zwierzaków zauważył nas. Z cichym warkotem rzucił się w naszą stronę.
- Nie są zwykłe… - Powiedziałam, ciągnąc ją za sobą. – Musimy je stąd odciągnąć… Chodź!
Ruszyłyśmy.
- Inami? – Zapukała cicho Ayaki, zrównując się ze mną. Była delikatnie mówiąc zaskoczona. – To lisy bogini Inami?
- Opętane lisy bogini Inari. – Sprostowałam, uśmiechając się krzywo. – Zgadnij, od kogo…
Nie miała czasu odpowiedzieć. Kolejny rzucił się w naszą stronę. Ayaki odepchnęła mnie. Zatrzymałam się na drzewie. Ich fioletowe oczy płonęły rządzą krwi i mordu. Takie same jak te nasze. I naszego ojca. Spojrzałam na Ayaki kątem oka. Też przyglądała się im z zaciętą miną. Już wie. Czyli nasz kochany ojczulek nadal nas szuka. Jak słodko... Westchnęłam ciężko. Kolejne pytanie.. czemu Youkai zawsze muszą być takie... takie... mściwe i pamiętliwe? Nie. To chyba nie do końca to. Ale mniejsza. To nie czas, by teraz o tym myśleć. Jesteśmy my dwie. Kot i Kruk. I mamy przeciwko sobie całe stado rządnych krwi lisich, podrzędnych Youkai. Wykrzywiłam usta w uśmiechu, prostując się.
- To co z nimi zrobimy, Ayaki? – Zapytałam cicho. Mimo to byłam pewna, że mnie słyszy. Zerknęła na mnie.
- Jak to co? – Prychnęła odurzona, łamiąc kostki w palcach. Znów przeszły mnie ciarki. Ona też musiała to czuć.... – Przepędźmy je... żadne podrzędne Youkai nie mają prawa wałęsać się po naszym terenie...
I ruszyła. Ja za nią. Może i jest wrednym dzieciakiem, ale bez niej mogłabym mieć niemały problem. Znikąd pojawiły się piękne, czarne pióra. Część lisów zatrzymała się. Ja nie. Zaczęła... U jej ramion pojawiły się wielkie, kruczoczarne skrzydła. Ayaki „Hanakaze” Natsume. Karasu Tengu. Tym właśnie była moja kochana siostrzyczka. A ja? Chierii „Haineko” Natsume. Niestety miałam mniej szczęścia - matka natura postanowiła upodobnić mnie do naszego kochanego i chorego ojczulka... Jestem jednym z kocich Youkai. Dziwne? Nie. Pod warunkiem, że ma się ojca Youkai. My jesteśmy mieszankami ich i ludzi. Ale my tu gadu, gadu, a Lisy same się nie przegonią. Głęboki wdech i pozwól instynktowi wziąć górę. Tak to było? Poczułam jak ciarki się nasilają. Po kilku sekundach wszystkie dźwięki się wyostrzyły. Na mej głowie pojawiła się para kocich uszu i do tego jeszcze ogon. W obu przypadkach czarne na końcach. Paznokcie zmieniły się w czarne pazury, u Ayaki zastąpiły je szpony. Koniec tego dobrego... zaczynamy zabawę... Szybkość i zwinność Youkai to świetna sprawa. Nawet jako mieszańce pod tym względem nie odstajemy od reszty. Lisy widząc nas we „właściwych” formach położyły uszy po sobie. Bały się. Czułam to aż za dobrze. Uśmiechnęłam się szeroko, pokazując kły. Zacznijmy zabawę. Nawet jeśli oznacza to kłopoty w postaci naszego ojca. Powoli ruszyłam w stronę pierwszego z Lisów. Pozostałe, widząc to zaczęły szukać drogi ucieczki. Jednak, gdy już taką znajdowały, zaraz zjawiał się tam czarny anioł zniszczenia. Miały wybór... Wpaść w pazury obłąkanego kota... albo narazić się kruczemu Tengu. Oba teoretycznie kończące się śmiercią. A praktycznie nie mogłyśmy ich zabić. Nie tylko ze względu na Inari lecz bardziej przez inny, gorszy problem. To nadal są Youkai. Nie zabijamy swoich. Nie lubimy tego. Uniosłam wzrok ku górze. Ayaki siedziała na jednaj z gałęzi i obserwowała uciekające w popłochu Lisy. Tylko jeden kulił się pod drzewem. Nie miał fioletowych oczu. Jego pozostały złoto-pomarańczowe. Nie był opętany. Drobne, szarawo-rude ciałko dygotało z przerażenia, a wielkie oczy patrzyły błagalnym wzrokiem. Przygryzłam lekko wargę. Nie mogę go tak zostawić.. Tym bardziej na pastwę ludzi. Podeszłam do niego, siadłam po turecku przed liskiem. Wyciągnęłam ku niemu dłoń. To chyba nie był dobry ruch. Ugryzł mnie, po czym w ostrzegawczym geście zawarczał, szczerząc kiełki. Był jeszcze dość młody. Wzięłam go na ręce, lekko się uśmiechając. Chyba będę miała nowego pupilka. Przynajmniej na jakiś czas.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział 2

Rozdział II

- Chi.. Chierii! – Powiedziała zszokowana moim widokiem Rosalia. Zrobiła niepewny krok do przodu, kolejny i jeszcze jeden. Jej rozdziawiona buzia wywołała uśmiech na mej twarzy. Po chwili jej głos stał się bardziej pewny. Wierzyła już.  – Chierii! To naprawdę ty!
- Cześć, Rosa... – Powiedziałam cicho. Objęłam ja, gdy ta rzuciła mi się na szyję. Stałyśmy tak przez chwile, a gdy białowłosa uzmysłowiła sobie, że tuli zupełnie nieznaną nikomu tu osobę i to w dodatku na środku dziedzińca... Cóż. Odsunęła mnie od siebie na odległość wyciągniętych ramion. Nie minęła chwile, gdy zaczęła mną mocno trząść, zadając dziesiątki, nie.. Setki. Nie! Tysiące pytań. Ja mam problemy z zapamiętaniem jakiegoś durnego wierszyka, a ona wymaga jeszcze spamiętania jej pytań. Zapamiętałam może z trzy. A i tak nie jestem pewna, czy w poprawnej wersji.
- Też się cieszę na twój widok. – Powiedziałam jej, schylając się po kapelusz. Od dzikiego trząchania mną wylądował na brukowanym podłożu dziedzińca. Otrzepałam go, wcisnęłam ponownie na głowę. – Tak więc po kolei, te co spamiętałam... – Westchnęłam, drapiąc się po głowie, a z ust Rosy wydobyła się piękna ,dla mych uszu melodia. Zwykły śmiech starej, dobrej przyjaciółki. Śmieszne? Nie dla mnie. Serio zdążyłam się stęsknić. Bardziej, niż mi się zdawało. I zaczęłam mówić z uśmiechem...
 – Przeniosłam się tu do szkoły, będę z Tobą w klasie... od poniedziałku. Razem z Ayaki. Pamiętasz, moją młodszą siostrę, nie? Mieszkamy u cioci Annie, zaraz poszukam adresu i ci dam. Dalej...
- Czemu tu jesteś? – Pomogła mi kolejnym pytaniem. Zamilkłam, myśląc, co powiedzieć. Prawdy nie mogłam. Zaczęła dziwnie mi się przyglądać.
- Nie wywalili mnie, jeśli o to Ci chodzi, Rosa-chan! Ha ha ha... – Zaśmiałam się zakłopotana z głupiutkim uśmieszkiem na twarzy. W tej chwili Rosa zaczęła intensywnie wpatrywać się w arafatkę. Tak wyglądałoby to dla kogoś stojącego kilka metrów od nas. Ja wiedziałam, że tak nie jest. Patrzyła na bandaż. Uniosła dłoń i poluzowała ją, po czym zmarszczyła brwi. Prędko ją poprawiłam, przełykając ciężko ślinę. Oho... Zaraz się zacznie. Rosalia zaczęła prawić mi kolejne kazanie „Dlaczego przemoc jest be i że powinnam bardziej na siebie uważać”, ale nie mogłam się skupić na tym, co mówi. Kątem oka zauważyłam, ze ktoś nam się przygląda. Dwójka młodych panów. Zapewne uczniów tej szkoły. Jednym był kolega z wczoraj. Ten od notatnika i marynarki, oj no wiecie... ten z heterochronią. Przyglądał mi się. Chyba próbował łączyć fakty. „Tą” mnie i osobę, którą widział wczoraj w parku. A może to już wie i zastanawia się, czy mam jego notatnik. Jego kolega, jak mniemam, był zupełnie inny. Krwistoczerwone włosy, sięgające mu do karku, twarde spojrzenie. Oczy miał koloru mlecznej czekolady. Hm.. zrobiłam się głodna. Nie jadłam śniadania. Ale nieważne! Nadal się nam przyglądali. Oni, bez skrępowania, ja ukradkiem, spod kapelusza. Znajomek kolegi od notatnika ubrany był na ciemno. Ciemne spodnie, ciemna kurteczka. Heee... mam w domu podobną, tylko nabijaną ćwiekami. Do tego czerwona koszulka z logiem jakiegoś zespołu, kurna, znam go! Ale nazwa mi wyleciała, kurna, jak to było... słuchałam ich wczoraj rano... No kurna...! Chwila, chwila, mam! No tak, przecież to Winged Skull! Byłam ostatnio na ich koncercie. Nie powiem, dobry był... Ale jeszcze coś. Łańcuch. Z prawej strony.  Notatnikowy Chłoptaś i Pan Buntownik byli niemal równego wzrostu. Jasnowłosy tylko troszkę górował nad kolegą. Chociaż może tylko mi się zdaje, przez jego włosy.
- Rosa... – Przerwałam jej wywód. Spojrzała na mnie zaskoczona, a ja uniosłam paluszka i wskazałam ową dwójkę. – Kto to? I czemu tak się gapią, zamiast podejść?
Rosa spojrzała za siebie, po czym z uśmiecham pokazała im cztery palce. Oni tylko powiedzieli coś do siebie, po czym odwrócili się i odeszli. Mam wrażenie, że, cokolwiek im Rosalia pokazała, buntownikowi nie spodobał się ten fakt.
- Twoi nowi koledzy z klasy... – Powiedziała z uśmiechem. Spojrzałam na nią, odchylając kapelusz do tyłu. – Co jak co, ale pamięć zawsze miałaś dobrą... Nie poznajesz Lysia? Leo byłby zawiedziony...
- Poznaję, poznaję... – Westchnęłam, ziewając. – Już wczoraj go spotkałam, jak wyszłam z Ayaki i Chibo... – Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Wiesz.. mój adres się nie zmienił... – Burknęła niezadowolona, bardziej do siebie, niż do mnie, po czym dodała głośniej. – Jak to go widziałaś?
- Wyszłam wieczorem z siostrą WYPROWADZIĆ PSA ciotki. – Odpowiedziałam jej, specjalnie akcentując dwa kluczowe słowa. A wiadomo, co by sobie pomyślała? Spojrzała na mnie lekko zaskoczona. – Nasza wyprawa zakończyła się w parku niedaleko szkoły, bo Chibo nie chciał iść dalej. Lys mnie nie poznał.
Co prawda, to ja nie chciałam iść dalej, ale nie musi wiedzieć. Zmierzyła mnie wzrokiem od czubka kapelusza do samych trampek, wzięła się pod boki.
- Nie dziw się chłopakowi. Jak widział Cię ostatni raz, mięliśmy po 10 lat. – Powiedziała, po czym wymierzyła we mnie palca. – A ty, Chierii Haineko Natsume bardzo się od tamtego czasu zmieniłaś... gdybym nie miała z Tobą kontaktu cały ten czas, też bym Cię nie poznała.
- Leo nie miał, a poznał... – Wystawiłam jej język. Spojrzała na mnie oczyma wielkimi niczym talerze. Zaśmiałam się. – Byłam u niego jakiś miesiąc temu. Na zakupach i hm.. powiedzmy, że wybadać trochę teren.
Nadal patrzyła na mnie lekko zaskoczona. Zaczęła nagle szperać w torebce. Wyjęła niewielką maskotkę. Małego, brązowego kotka, z czarnymi plamkami na grzbiecie. Wszystkie układały się w serduszka, albo kwiatuszki. Miał wielkie, wrzosowe oczy i złotą kokardę u szyi. Uśmiechnęłam się na jego widok.
- O, czyli Ci go dał... – Uśmiechnęłam się do niej. – Pamiętam, że bardzo Ci się spodobał, gdy byłaś ostatnio w Tokio. Ja nie mogłam się z Tobą zobaczyć, ale poprosiłam Leo, żeby go przekazał... i nie mówił od kogo...
Rosalia uśmiechnęła się, po czym schowała go znów do torby, śmiejąc się cicho. Pamiętam. Zadzwoniła następnego dnia, ale dowiedziałam się dopiero, gdy wróciłam do Japonii. Pisała też, że Leo robi sobie z niej żarty. Że dostała taka samą maskotkę, jak ta w której się zakochała na naszych zakupach i że Leo robi sobie z niej żarty. Wtedy też się zaśmiałam. Spojrzałam na nią. Wydawała się szczęśliwa i usilnie nad czymś myślała. Też spojrzałam w stronę ogrodu. Piękny ogród z tysiącem kwiatów, drzew, jakichś ozdobnych krzewów. Cudo po prostu. Ayaki byłaby w raju... Złapała mnie za nadgarstek, pociągnęła za sobą.
- Zjesz z nami lunch... – Powiedziała mi. Jak ja lubię, gdy stawia mnie przed faktem dokonanym... (Sarkazm.) Po prostu to uwielbiam! (Jeszcze większy sarkazm.). Po chwili zerknęła na mnie. – Załóżmy się...
- O co? – Zaświeciły mi się oczy. Kochałam zakłady. Nieważne jakie, nieważne, że mogłam przegrać... Kocham je!
- Ile zajmie Lysiowi zobaczenie, że ty to ty? – W odpowiedzi tylko się zaśmiałam głośno. Spojrzała na mnie. Dodała szybko, zatrzymując się. Podała mi rękę. – JA mówię, że zorientuje się do końca tego tygodnia...
- A ja, że nie zobaczy, póki ktoś mu nie powie... – Wyszczerzyła m się. Byłam tego pewna. Nie dostrzegł podobieństwa, jak siedział kilka centymetrów ode mnie, a teraz ma dostrzec? Rosa, już przegrałaś. Chociaż... kurna. Jak ona jest, moje szanse spadają... Przecięła wolną ręką nasze dłonie. Zakład stal się ważny. Nie mam już odwrotu.
- Czas start... – Uśmiechnęła się, ciągnąć mnie za sobą.

- No napij się jeszcze! Przecież wiem, że bardzo lubisz Colęęę~
Zawołała wesoło, przystawiając mi puszkę do ust. Moi drodzy. Zapamiętajcie raz na zawsze. Picie czegokolwiek, leżąc, nie jest dobrym pomysłem. Ba, jest on bardzo zły! Owszem. Rosa podstawiła mi ją pod same usta, ale to nie zmienia faktu, że i tak mnie całą oblała. Prędko podniosłam się do siadu, niemal zrywając z siebie przemoczoną do suchej nitki arafatkę. Wykręciłam ją przy pniu drzewa. Zaczęłam się zastanawiać, czy zrobiła to przypadkiem, czy może przypomniała sobie, że jeszcze nie wie, skąd ten bandaż na mej szyi. Westchnęłam ciężko. Ona zawsze znajdzie jakiś sposób, żeby zacząć rozmowę. Chłopców jeszcze nie było, więc nie mogę wykręcać się ich obecnością. Westchnęłam ciężko, dalej wykręcając czarno-biały materiał z frędzelkami.
- Rosa nic się nie stało. Serio. – Powiedziałam, nim zdążyła o cokolwiek zapytać. Spojrzała na mnie, przysunęła się, zaczęła mnie tykać palcem po bandażu.  Nie reagowałam. Po takiej ilości środków przeciwbólowych to byłoby aż dziwne, gdybym cokolwiek poczuła.
- Nie wykręcaj się, widzę, że coś jest nie tak. – Powiedziała spokojnie, coś w mojej głowie zabrzmiało to jak groźny krzyk. Ach, ta moja wyobraźnia. Zaczyna mnie czasami przerażać.
- Jak szukasz miejsca i masz nadzieję, że syknę z bólu, to nie tędy droga, Rosa.. – Westchnęłam, ponownie kładąc się na placach. Arafatkę rozłożyłam na trawie. Niech słoneczko trochę ja podsuszy.  Ułożyłam kapelusz na oczach. Zamknęłam je. – Wpakowali we mnie tyle prochów od bólu, że byłabym szczerze zdziwiona, gdybym coś poczuła...
- Czyli jednak! – Zawołała oskarżycielskim tonem. Wkopałam się, ale na szczęście usłyszałam w niedalekiej oddali kroki. Dwóch osób. Uśmiechnęłam się lekko. Nic nie mówiłam, zupełnie jakbym ją zignorowała. Po chwili tego pożałowałam.
- Bandaż, leki przeciwbólowe... co się stało?! – Nie musiałam widzieć, żeby wiedzieć, jak nadęła policzki jak obrażona pięciolatka. Wiem, bo Ayaki zawsze tak robiła. Nadal tak robi. Jak widać, Rosa też nie pozbyła się tego nawyku. Poczułam ciężar na brzuchu. Momentalnie zesztywniałam. Otworzyłam jedno oko, zdejmując z oczu kapelusz... Przywitała mnie biała czupryna Rosy...Zamknęłam je znów. Jeden... dwa... trzy... cztery... pięć... Moja zagłada nadeszła właśnie... teraz! Poczułam rękę na boku. Wredna białaska zna mój słaby punkt. Zaraz, co ja mówię, zna wszystkie moje słabe punkty! Ojojoj... Doigrałam się i zostałam skazana na łaskotkowe cierpienie! Okoliczną ciszę przerywały moje salwy śmiechu przeplatające się z błaganiem o litość. Na nic. Podobnie było z próbami ucieczki. Każda spełzała na niczym. To już mój koniec... zostanę załaskotana na śmierć.
- Ro- Rosa! – Krzyczałam przez łzy. – Do-  Dość! Bła- gam... – Przestała na chwilę. Spojrzałam na nią, ocierając łzy z oczu. Łzy śmiechu. Powiedziałam najbardziej poważnym tonem na jaki było mnie stać, z najpoważniejszą miną. – Nie molestuj mnie...
Znów uniosła dłonie, złapałam ją za nadgarstki. Chwila na odzyskanie oddechu. Patrzyła na mnie z góry. Dumnie. Tryumfalnie. Wygrała ze mną. Znów. JA jej kurna dam, wygraną! Policzymy się jeszcze... Drobne kłótnie o byle błahostki są ważne w przyjaźni. Wiedziałam o tym. Co prawda, mój stan nie był tak błahy, jak utrzymywałam, ale to już inna sprawa i inna historia. Nie na dziś. Dziś jestem w euforii bo spotkałam Rosalię. I idę na zakupy. O, tak! Pójdę dziś na zakupy, czy tego ciocia chce, czy też nie!
- Ekchem... – Usłyszałyśmy odchrząknięcie. Spojrzałam w lewo, Rosa w prawo. Ja ujrzałam ową dwójkę, która tak dziwnie nam się przyglądała jakiś czas temu, Rosa nie. Spojrzała we właściwą stronę, ja w tą drugą. Rozbawiona mina czerwonowłosego mówiła sama za siebie. Złapała moja głowę i odwróciła tam, gdzie patrzeć powinnam.
- Rosalio, co ty robisz? – Zapytał biały. Zamknęłam oczy, udając martwą. Nie, nie poznasz, mnie Lysiu! Inny kolor włosów, inny kolor oczu, zupełnie inne kształty. Nie ma takiej opcji...
- Czemu nie powiedziałaś, ze będziesz molestować nową? – Zapytał rozbawiony buntownik. Uśmiechnął się zawadiacko. – Byłbym wcześniej.
- Widzisz! – Zawołałam, machając jej przed oczami. – Mówiłam, że to podchodzi pod molestowanie!
Zaśmiała się, złażąc ze mnie. Wyciągnęła ku mnie dłoń, pomogła podnieść się do siadu. Strzepałam kilka źdźbeł trawy z ramienia. Obaj dziwnie na mnie patrzyli. Nie, zaraz nie na mnie... O cholera... bandaż. Prawie o nim zapomniałam. Rose olśniło. Spojrzała na mnie z tryumfem w oczach.. Zmarszczyłam brwi.
- To moja NPNZ z dzieciństwa, która nagle bez słowa się tu zjawiła i nie raczy ani słówkiem uzmysłowić mi, czemu dokładnie...
-Jestem Chii.. – Przerwałam jej, unosząc dłoń. Uśmiechnęłam się ładnie. Dźgnęła mnie w bok. Nie tak to miało się według niej potoczyć. Ale nie, nie, nie, kochana. Ja nie przegram wojny o moje imię. Jedno ono i Lysio się zorientuje. Westchnęła ciężko, biorąc się za przedstawianie obu kolegów z klasy.
- To Kastiel i Lysander. Młodszy brat Leo... – Ja tylko skinęłam głową na znak, że rozumiem. Lysio. Młodszy, słodki braciszek Leosia. Zaśmiałam się pod nosem. Gdy nagle Rosa czymś we mnie rzuciła. Styropianowe opakowanie. Ciepłe. Jedzonko? Spojrzałam na nią uradowana. Magia telepatia działa! – Znając Ciebie, znów zaspałaś i nic nie zjadłaś przed wyjściem z domu.
Zaśmiałam się lekko zakłopotana, drapiąc się paluszkiem po głowie. Uśmiechnęła się na ten widok.
- O, jak ty mnie dobrze znasz, Rosa... ha ha...
- To dlatego chciałaś, byśmy zakupili cztery porcje, Rosalio.. – Powiedział Lysander, patrząc na nas z uśmiechem. Otworzyłam je i napawałam się zapachem ciepłych fryteczek i panierowanych, złocistych kawałków kurczaka. Do tego bladoróżowy sos. Zanurzyłam w nim palec, skosztowałam. Ostry. Fuu... Spojrzałam na Rosę, na chłopaków. Uśmiechnęłam się pięknie. Lysander siedział obok Rosy, Kastiel obok mnie. Rosalia szturchnęła mnie. Spojrzałam na nią.
- A masz może ze sobą te, no wiesz... – Pokazała jakby wkładała coś do ust, przygryzała i miała mały problem z rozerwaniem danej rzeczy. Parsknęłam śmiechem, na co ona powiedziała lekko zawstydzona. – No co? Nie mam pamięci do japońskich nazw...
- No tak.. – Westchnęłam, grzebiąc w torbie. Szukam czerwonego pudełeczka, szukam. I nie mogę znaleźć. Kurde, chyba zostały w domu. – Hachikō-guchi  w Shibuyi. I nie, nie mam sukonbu...
- Nie mogłaś powiedzieć po prostu „trzecie wyjście”? – Zapytała z wyrzutem. Chciała chyba jeszcze coś dodać, ale rozdzwonił mój telefon. No nawet zjeść w spokoju nie dadzą. Znajome słowa...

Pomiędzy zdania wskoczył znak zapytania.
Pomiędzy słowa wbił się byk.
Przestawił szyk, zaburzył rytm,
Poodgrażał się i znikł

Pomiędzy ciebie a i mnie kochana,
Wkroczyła szara, naga noga miasta
I kopa w tył, aż brakło sił.
Galimatias, galimatias.

- Em… Chyba powinnaś odebrać, a nie sobie podśpiewywać... – Powiedziała, zerkając na wyświetlacz. Też zerknęłam. Po plecach przeszły mi ciarki, prędko zaczęłam walczyć z trzęsącymi się dłońmi, żeby tylko odebrać.
- H-halo... – Nic. Zupełna cisza. Taka nieprzenikniona i ... cicha. – Annie? Jesteś tam? Haloo, Annie? Annieee? A-...
*Cicho tam już, cicho! - Usłyszałam w słuchawce głos cioci. – Co tak długo?
- Bo jem? – Odpowiedziałam najzwyczajniej w świecie. – Nie obudziłaś mnie jak wychodziłaś z Aki i zaspałam.
*Nie miałam czasu, Skarbie. – Odpowiedziała, słyszałam jakiś szelest papierów. No tak, praca. – Co kupiłaś?*
- Wspaniała Rosa mnie nakarmiła... – Zaśmiałam się do słuchawki. Po czym dodałam zadowolona – Kupiła mi frytki z karczkiem...
* Jak to? – Zapytała zaskoczona. Po chwili dodała ciszej. – Jakby twoja matka wiedziała, to... *
- Zapytałaby czemu nie z sosem czosnkowym, ale luz. Nie jest tak źle.. – Powiedziałam wesoło, ale mina mi zrzedła, gdy dotarł do mnie sens moich słów. Cholera. Jak ja mogę mówić o tym w taki sposób.. Przecież jej już nie ma. Nie ma. Wykrzywiłam usta w bolesnym uśmiechu. – Wiesz Annie.. Zawsze możemy pobawić się w jakiś seans spirytystyczny i ją zapytać.. – Poczułam, jak ściska mi się żołądek. To było dla mnie jak cios w brzuch. Tylko ból nie fizyczny. Psychiczny. Dla mnie gorszy. Zadany przez samą siebie. – Przepraszam... – Szepnęłam. – Chyba jeszcze nie do końca sobie  z tym radze... Ale, coś chyba chciałaś, prawda?
Prędko zmieniłam temat. Czułam jak przewracają mi się bebechy. Paskudne uczucie. Zżerające od środka, które wwierca się w najczarniejszą część serca i nie chce odejść.
*Ach, n-no tak. – Powiedziała ciotka, po czym dodała. – Mogłabyś iść po Ayaki?*
- No nie.. – Powiedziałam, szczerząc się. – Co ona już narobiła?
* Jak doskonale wiesz, twoja siostra ma niesamowity talent...* – Zaczęła ciotka, ale jej przerwałam.
- Oj wiem.. Znam ją przecież. Co zrobiła już pierwszego dnia? – zapytałam znów, jeszcze bardziej rozbawiona. Ciocia tylko westchnęła ciężko.
* Nie wiem do końca, ale chyba ktoś trafił do pielęgniarki... – Parsknęłam śmiechem. Typowe. Aki nie da sobie w kaszę dmuchać. Ona zawsze stawia na swoim. – Tak, czy inaczej.. Dzwoniła do mnie jej wychowawczyni i powiedziała, żeby ktoś ją odebrał. *
- I tym kimś mam być ja? – Zapytałam. Pytanie retoryczne, jasne, że ja. Uśmiechnęłam się lekko. Po chwili odezwałam się znów. – Jesteś pewna, że to nie jest jej kolejny wybryk?
* Daj spokój i idź.. Nawet jak to kolejny wybryk, ktoś musi ją odebrać.*
I się rozłączyła. Westchnęłam ciężko, zrezygnowana. Jakoś niezbyt chciało mi się latać teraz po mieście w poszukiwaniu jej szkoły. Zdjęłam kapelusz, zamyśliłam się. Rozważmy wszystkie za i przeciw. Więc tak. Zacznijmy może od tych argumentów za... Aki to moja siostra i zawsze jakoś zajmę sobie czas... ... ... ... To chyba tyle. Więc teraz przeciw. Jestem leniwa i nie chce mi się po nią iść, tutaj jest Rosa, zapewne jeszcze oberwie mi się od jej wychowawcy za to, co nawywijała. Mówiłam już, że mi się nie chce? I że jestem leniwa? Tak? Więc teraz pomyślmy i oceńmy ten pomysł całkowicie obiektywnym okiem. Nie chce mi się iść. Poza tym jest 2:4 na nie. Rzuciłam się znów na trawę, przymknęłam powieki.
- Nie miałaś iść po siostrę? – Zapytała Rosa, polując na kolejnego pomidorka. Spojrzałam na nią. Pokiwałam przecząco głową.
- Znając moją utalentowana inaczej siostrzyczkę zjawi się tu za jakieś pięć, może z dziesięć minut góra z szerokim uśmiechem i powie..
- Onee-chan!! Mam już wolne!!!!!!
Podniosłam się nagle. Zupełnie jakby miękka, tak cudnie pachnąca trawa wyłożona była rozgrzanymi do czerwoności węglami. Nie ma zmiłuj. Ta mała zmora zawsze miała idealne wyczucie czasu żeby rozwalić mój dzień... Chociażby przyjść do głodnej i niewyspanej siostry, gdy ta je. Po prostu ja kocham. Ze świadomością, że zaraz rozpęta się wojna o moje śniadanie.. Nie, to chyba miał być lunch. Chociaż patrząc, co jem, chyba powinnam nazwać to obiadem. Bardzo wczesnym obiadem. Ale, ale, ale.. Zło-Ayaki nie śpi. Czyha na mój posiłek, jak komar na wystawiony podczas snu tyłek. Nie może tak być... Muszę ochronić moje amciu..
- Długo będziesz tak siedzieć, onee-chan? – Usłyszałam znudzony głos siostry. Zerknęłam za siebie przez lewe ramię. Stała oparta plecami o pień drzewa i wyglądała całkiem dobrze jak na kogoś, kto przed chwilą leżał u pielęgniarki. A... No tak. To Ayaki. Nie wierzcie w to, co słyszycie...
- Do końca, albo jeszcze dłużej... – odpowiedziałam jej z uśmiechem. Wywróciła ciemnymi oczami, po czym z uśmiechem podeszła do nas.
Nie zdążyłam nic dodać. Ayaki wytrzeszczyła oczy, lustrując białowłosą. Zamrugała kilkakrotnie, przetarła je. Uszczypnęłam ją w nogę.
- E- Ej! – Krzyknęła, prędko się do mnie odwracając. – To zabolało...
- To pewnie twoje sumienie... – Powiedziałam tylko, gdy kolejna frytka wylądowała w moim przełyku.  – Odzywa się po szesnastu latach uśpienia...
Uśmiechnęłam się do niej słodko. Podeszła do mnie, siadła mi na kolanach. Wyciągnęła rączkę po kawałek kurczaka. Zanurzyła w sosie i przekonana (jeszcze), że to ja zamawiałam, wpakowała cały kawałek do ust. A Ayaki nie należała do osób, które szczędziły sobie dodatków, o nie... Minęło kilka sekund i zrozumiała swój błąd. Podskoczyła jak poparzona, zaczęła biegać dokoła nas. Zaśmiałam się cicho, wyciągając z torebki butelkę wody. Rzuciłam jej. Proszę państwa! Oto jedyna i niepowtarzalna Ayaki nie znająca sprzeciwu i zawsze przekonana o słuszności swoich wymysłów. W tym momencie konkretnie, przegrała z sosem do kurczaka. Ostrym sosem. Uśmiechnęłam się lekko. Pozbyła się już połowy zawartości butelki. O, już ¾.. I ostatnia kropelka. Dobra jest. Spojrzała na mnie z wyrzutem. Uniosłam dłonie w geście pokazania niewinności.
- Nie ja zamawiałam. Wszelkie skargi i zażalenia do nich...
Odwróciła się do nich, obu zlustrowała. Chwilę zastanawiałam się, czy przypadkiem troszkę jej nie poniesie. Siadła znów na moich kolanach, objęła mnie mocno za szyję.  Powiedziała głośno i wyraźnie, patrząc prosto na Lysandra:
- Nic się nie zmieniło i nie oddam mojej Onee-chan!
Westchnęłam ciężko, przejeżdżając dłonią po twarzy. Objęłam ją w pasie jedną ręką, drugą obróciłam jej główkę w stronę Rosalii. Spojrzała na nią zaskoczona, zupełnie jakby widziała ja pierwszy raz. Patrzyła na nią w ciszy. Gdy Rosa się uśmiechnęła, moja wielka-mała siostra odwzajemniła uśmiech. Uśmiechnęłam się, widząc to. Przynajmniej z nią nie będzie darła kotów... O ile dobrze pamiętam zaczęła się tak zachowywać dopiero po tym, jak pierwszy raz spotkała naszego ojca. I dowiedziała się, czemu aż tak się różnimy. Dwie siostry, tak sobie bliskie i tak zarazem odległe. Kot i Kruk. Haineko i Hanakaze...