Translate

czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział 3


Rozdział III

Pamiętam. Pamiętam to doskonale. Te czasy, gdy byłyśmy jeszcze małe i niczym nie musiałyśmy się przejmować. Zawsze była przy nas mama. Zawsze gotowa nas obronić. Tyle razy o tym mówiła. Teraz widzę, że to nie była obietnica. Nie mogła nią być...

- Mamo.. Obiecasz mi coś? – Zapytała cicho mała, może sześcioletnia dziewczynka. Kobieta spojrzała na nią. Na twarzy małej malowało się niewypowiedziane cierpienie. Dziewczynka miała kocie uszka i ogonek, poruszający się nerwowo.
- Oczywiście skarbie... Co takiego? – Spytała, gładząc ja jedną ręką po głowie. Drugą przyciskała do piersi kolejnego maluszka. Czteroletnia dziewczynka.
-  Nie zostawiaj nas jak tata. – Szepnęła znów tamta, poczuła jak dłoń kobiety sztywnieje na jej główce. Zacisnęła powieki i dłonie w piąstki.
- Nie zostawię Was, skarbie. Nigdy...
Dziewczynka spojrzała w jej stronę. Wysoka, z długimi, kasztanowymi włosami. Piękne oczy, ukazywały niezwykłe wręcz pokłady inteligencji, ale i humoru. Ubrana była w długą, jasną sukienkę. Tępo patrzyła w dal. Zupełnie jakby na kogoś czekała, wypatrywała go. Brwi ściągnięte ku sobie nadawały jej srogiego wyglądu. Uśmiechnęła się pięknie, spoglądając na córeczkę.
- Już zawsze będziemy razem... Chii...

- Chii... Chii.... – Słyszałam dalej, ale to nie był już jej głos. Mimo to i tak doskonale go znałam, więc czemu nie mogłam rozpoznać? W czym tkwi problem? I po chwili znów. Ktoś inny. Wiele osób...
- Rosalio, chyba zemdlała...
- Może trzeba jej zrobić usta-usta?
- Onee-chan!!! ToT
- Może powinniśmy zabrać ją do pielęgniarki?
Rosa.. Ona i jej głupie pomysły.. Żadna pielęgniarka mi nie pomoże. Chyba, że jakaś umie cofnąć czas. Wtedy byłoby wspaniale. Podniosłam powoli powieki. Pierwszym co zobaczyłam była zatroskana buźka Ayaki, zaraz obok Rosa. Trochę dalej dwaj nowi koledzy. Sen... to tylko sen. Odetchnęłam z ulgą. Widziałam jak do oczu Ayaki nabiegają powoli łzy. Otarłam je delikatnie.
- Hej.. przecież żyję... – Uśmiechnęłam się słabo. Rozwarła powieki., po czym powiedziała cicho. Tak cichutko, że chyba tylko ja to usłyszałam.
- Co widziałaś? – Spojrzałam na nią zaskoczona. Wiedziała? Ale... Mniejsza.
- Nie wiem o co Ci chodzi..
- Doskonale wiesz o czym mówię... Nie rób ze mnie głupiej. Nie kolejny raz!
Spojrzałam na nią zaskoczona. Czemu znowu zaczyna ten sam temat... Czemu znowu zaczyna ten temat. Czemu znów zaczyna ten temat, czemu znowu musi to robić? Moje oczy momentalnie się zeszkliły. O nie.. tylko nie teraz. Zacisnęłam powieki. Położyłam dłoń na jej ramieniu. Jedną, drugą. Spojrzałam jej w oczy.
- Uspokój się Kruczku... – Powiedziałam spokojnie. Spojrzała na mnie. Chyba nie rozumiała do czego zmierzam. – To tylko jedno, nic nie znaczące wspomnienie. Mówiłam. Nic.

Nie wiem
Ja nie mam recepty na szczęście
Nie wiem
Ni licencji na inteligencję
Wszystkie pytania bez odpowiedzi znam
i wszystkie pytania,
te na które każda odpowiedź jest zła

Nie wiem
Ja nie mam recepty na szczęście
Nie wiem
Ni licencji na inteligencję
Nie mam lekarstwa na strach
A na optymizm rzadko mnie stać
Nie ogarniam siebie sam

... Przerwałam jej. Sama zaczęłam śpiewać. Czemu? Nie dla oklasków, albo czegoś takiego. Czułam, że musiałam...

Ciało i rozum w permanentnej niezgodzie
Ciało i rozum w permanentnej niezgodzie
Wiecznie przeciwko sobie
Wiecznie jak armie wrogie
Wiecznie przeciwko sobie
Wiecznie

Spojrzałam na nią, po czym uśmiechnęłam się lekko. Ayaki jednak mnie zna. Aż za dobrze wie, co siedzi mi w głowie. Na moje nieszczęście, albo i szczęście. Dzięki temu mogę być pewna, że nie zrobię żadnego głupstwa. Nie pozwoli mi. Teraz też doskonale wiedziała, co widziałam. Jestem tego pewna...

Minęło jeszcze kilka godzin. Słońce górowało nad miasteczkiem jak... nie wiem. Po prostu górowało. Siedziałam z Ayaki w domu. Ja w kuchni robiłam nam coś do jedzenia, ona siedziała w salonie. Chyba oglądała telewizję. Na zabawę z Chibo było za cicho. Wyjęłam z wielkiej, srebrzystej lodówki sos, pierś kurczaka. Znalazłam garnek i paczkę ryżu. Nalałam wody. Wstawiłam na ogień. Dziś na obiad ryż z sosem słodko-kwaśnym. Do kuchni weszła cicho kotka cioci. Przeszła pod stołem, wskoczyła na parapet, spoglądając z góry na swoją miskę. Podeszłam do niej, podrapałam za uszkiem. Czarne kocisko, z białymi łapkami i pyszczkiem. Na szyi miała delikatną, (o zgrozo!) różową wstążeczkę. Z kokardką. Reene. Ukochana kotka wszystkich w domu. Nawet mama ją lubiła. Odkąd tylko pamiętam, lgnęła do mnie. Nawet teraz, gdy tylko byłam w domu, chodziła za mną krok w krok. Koty trzymają się razem, tak? Jakoś nigdy mnie to nie przekonywało. Koty, kruki, lisy... nawet jeśli te zwierzęta mogą trzymać się razem, My nie umiemy. Ja, Ayaki, nasz ojciec i kilka innych osób, które miałyśmy nieszczęście spotkać. Zawsze kończyło się to mniejszą, bądź większą potyczką. Westchnęłam cicho, gładząc kotkę po główce. A może powinnam powiedzieć Rosie i innym na co się narażają. Bo to, co robimy chyba jest trochę nie fair. My możemy się obronić. Oni nie. My możemy walczyć. Oni nie. Ale jedno nas łączy. Wszyscy możemy zginąć. Nie kim się jest. Człowiekiem... Łowcą... Czy też Youkai. Wszyscy jesteśmy śmiertelni. Czy nam się to podoba, czy też nie. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero stukanie do drzwi. Gdy zajrzałam do salonu, Ayaki spojrzała na mnie wymownie.  Nasz salon. Duży, jasny pokój. Na środku kanapa obita skórą, na niej czerwone i czarne poduszki.  Na ciemnych panelach puchaty dywan w kratę, między nim, a kanapą niski stolik z dębowego drewna. Dalej kino domowe z telewizorem 42 cale. Nad nim półeczka ze zdjęciami, a na ścianie po lewej kominek z czerwonej, lekko przybrudzonej już cegły. Duże okna z jasnymi zasłonami, na których pięknie komponowały się szarawe, czarne i czerwone, półprzeźroczyste kwiaty.  Na parapetach orchidee chyba w każdym kolorze. Całości dopełniała stara komoda, także z dębowego drewna. Na niej kosz świeżo ściętych kwiatów. Czerwonych i fioletowych. Tworzyły niezwykle piękną kompozycję. Komoda i stoliczek chyba ciocia kupiła jako komplet. Takie same, delikatne zdobienia, dokładnie ten sam kolor... Znowu pukanie. Z cichym westchnieniem podeszłam do drzwi, uchyliłam je lekko i wystawiłam głowę.
- Nie zamawiałam pizzy, nie chcemy żadnej prenumeraty i nikogo nie ma w domu, więc jeśli łaska... – Uniosłam wzrok, złote tęczówki, biała czupryna. Roześmiane usta. Po chwili, już bardziej ogarniając sytuację, wyprostowałam się. – Nie mogłaś zadzwonić, że przyjdziecie, Rosa? – Zapytałam z wyrzutem, przeglądając się jej. Była sama, Aż dziwne. – A gdzie reszta?
- Lysio poszedł pomóc dla Leo. – Uśmiechnęła się ładnie,  wchodząc do środka. – Ale spokojnie, Leo ma twój adres, niedługo też zajrzą...
Rozejrzała się dookoła, pomachała mej siostrze, gdy tylko ją dostrzegła. Ayaki tylko uśmiechnęła się lekko. Coś kombinuje, jak nic. Chyba, że znów jestem przewrażliwiona... Chyba tak. Westchnęłam, rozmasowując skronie. Brak snu źle mi robi. Bardzo źle. Z cichym westchnieniem zaprowadziłam Rosalie do kuchni. Woda zaczęła się już gotować. Wyjęłam z szafki jeszcze trzy opakowania ryżu.
- Rozumiem, że zostaniecie na obiad, tak? – Uśmiechnęłam się ładnie do Rosalii. Biała doskonale wie, że dobrze gotuje. A ja doskonale wiem, że ona lubi moją kuchnie. Ostatnio udaje mi się nawet dogodzić dla Ayaki jeśli chodzi o posiłki, a to już nie lada wyczyn. Brawo ja! Spojrzałam znów na Rosę. – Halooo.. Kuchnia do Rosalii... – Pomachałam jej dłońmi przed oczami. Zamrugała nerwowo. Chyba coś bardzo ją zastanawiało. Coś. A konkretnie mój bandaż. Ech.. Co za kobieta. – Ile będzie osób?
- W- Wybacz, zamyśliła się trochę. – Powiedziała szybko. Tak. Zauważyłam. Znów pomyślała chwilę, policzyła coś w myślach, po czym zaczęła wymieniać, licząc na palcach. – Ja, Leo, Lysio, może zjawi się z nimi Kastiel, ale nie jestem pewna...
- Czyli jakby co sześć osób. – Spojrzała na mnie, teraz to ja zaczęłam liczyć na palcach. – Ja, ty, Aki, Leo, Lys, Kas. 
Zaczęłam kroić kurczaka, Rosa siadła do stołu w części jadalnej, oddzielonej od kuchni właściwej małą armią kuchennych wysepek. Układały się w literę „u”. Ale nie taką zwykłą, tylko super-u. Na podłodze panele w kolorze klonowego drewna, cała kuchnia w neutralnych, beżowych barwach. Z kilkoma mocniejszymi, kolorowymi dodatkami. W różnych odcieniach zieleni. Zielona firanka z naszytymi różnokolorowymi kwiatami, za szybą widok na ogród. Część jadalna również utrzymana była w podobnej tonacji kolorystycznej. Tam także królowały neutralne beże, również zielone dodatki. Z tą różnicą, że ciemniejsze. Na ścianach masa zdjęć oprawionych w różna ramki. Z dzieciństwa cioci i mamy, nasze wspólne, jej koleżanek, zwierzaków. Albo po prostu jakieś ładne krajobrazy.  Rosa siedziała na jednym z krzeseł, przyglądała się, jak kończę kroić kurczaka i jak kawałki lądują na, rozgrzanej już, patelni. Gotował się ryż, kurczak skwierczał cicho na patelni. Został tylko sos. I poczekać na chłopców. 

Stół nakryty, talerze rozłożone. Siedzimy już grzecznie przy stole. No.. Prawie wszyscy siedzą grzecznie. Zgadnijcie, kto zamiast miło uśmiechać się do nowych znajomych za szkoły drze się na nich i bluzga na wszystko, co tylko się rusza. Jeśli powiem, ze ta „mała” zmora ma metr siedemdziesiąt i ogólnie jest ciemna chyba zrozumiecie, prawda? Bez konieczności wymieniania jej imienia. Tak. Ayaki siedziała naburmuszona. Widocznie nie podobała się jej obecność kilku panów w naszym domu. Ona nigdy nie lubiła facetów i zawsze trzymała ich na dystans. Ale to dłuższa historia.
Nie minęło dużo czasu, a Ayaki zniknęła w kuchni. Przechodząc koło mnie mamrotała coś o braku napoi. Może jakby łaskawie ruszyła dupsko chwilę temu i nam pomogła, na stole stałoby wszystko? Ale nie.. Księżniczka jest zbyt leniwa, żeby pomóc. Kolejna chwilka. I ponownie wynurzyła się zza drzwiczek lodówki. Jej usta wykrzywiały się w dość dziwnym uśmiechu… Czyżby znowu coś planowała? Przechodząc koło Rosalii, potknęła się na prostej drodze. I, cóż za ironia, cały napój wylądowała na włosach Rosalii. Spojrzałam na nią gniewnie. Ma szczęście, że wzrokiem nie można zabijać. Leżałaby już martwa.
- C- Co do?! – Krzyknęła białowłosa czując zimny napój. Jej włosy zabarwiły lekko na czerwonawy kolor. Dookoła dało się odczuć już nie tylko napiętą atmosferę naszego spotkania, ale też woń słodkich wiśni. Kastiel zaśmiał się cicho, dławiąc kurczakiem. Leo spojrzał zaskoczony najpierw na swą dziewczynę, po chwili, wbił gniewne spojrzenie w Ayaki. Śmiałą się.
- Ayaki… - Wysyczałam, wstając. Czułam jak po plecach zaczynają mi krążyć ciarki. Nie teraz. Jeszcze nie. Ayaki chyba to zrozumiała, bo cofnęła się o krok. Czyżby moje oczy zaczęły zmieniać kolor?
- Siostrzyczko. – Zaczęła przesłodzonym tonem. – Może poszłabyś szybko po ręcznik? – Ostrożnie dobierała słowa. Cholera. Czyli jednak. Moje oczy musiały zacząć robić się złote. Inaczej już dawno poleciałaby po niego sama. Zrobiłam, jak powiedziała. Z łazienki słyszałam jeszcze tylko jej kolejne słowa. Ona dostanie po łbie. Dostanie, jak nic. Oby tylko wcześniej go nie straciła… - Przepraszam Was, że tak wyszło… Ciebie też przepraszam, Rosalio.. – Głos przepełniony ironią i ten wredny uśmieszek. W tym momencie wróciłam do jadalni z puchatym, białym ręcznikiem w dłoniach. Podałam go Rosie, sama podeszłam do Ayaki, trzasnęłam ją po głowie. Cofnęła się, trzymając za głowę.
- Chyba się zapominasz, szczeniaku… - Wysyczałam. Rozwarła powieki. – Jak masz zamiar traktować tak moich znajomych, to wiedz, że zaczynasz ze mną wojnę… - Teraz to uśmiechnęłam się chytrze, naśladując jej ironiczny ton, dodałam. – Chcesz tego, siostrzyczko?
- Chierii, spokojnie… - Usłyszałam głos Leo. Przeszły mnie ciarki. Momentalnie cała zesztywniałam. Odwróciłam się w ich stronę Rosalia uśmiechała się tryumfalnie, owijając włosy ręcznikiem. Doskonale wiedziałam, o co chodzi. Ale nie było czasu na wyjaśnienia, ani nic takiego. Coś z hukiem uderzyło w szybę. Ayaki spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
- Co to było? – Zapytała Ayaki, wypowiadając na głos, to co dręczyła większą część grupy, podnosząc delikatnie głos. Spojrzałam znów za okno. Mignął tam tylko fragment puchatego ogona. Zmarszczyłam brwi, przenosząc wzrok na siostrę.
- Mam złe przeczucia. – Westchnęłam, idąc do okna. – Zostań z nimi a ja sprawdzę. Chyba, że chcesz się zrehabilitować i mi pomóc..
Nie czekałam na odpowiedź. Otworzyłam okno i wyskoczyłam do ogrodu. Usłyszałam za sobą trzask. Czyli poszła za mną. Nie musiałyśmy długo czekać, żeby dostrzec pierwszego z nich.
- Co tu robią lisy?! – Oburzyła się Ayaki. Zmarszczyłam brwi, łapiąc ją za głowę. Jeden z rudych zwierzaków zauważył nas. Z cichym warkotem rzucił się w naszą stronę.
- Nie są zwykłe… - Powiedziałam, ciągnąc ją za sobą. – Musimy je stąd odciągnąć… Chodź!
Ruszyłyśmy.
- Inami? – Zapukała cicho Ayaki, zrównując się ze mną. Była delikatnie mówiąc zaskoczona. – To lisy bogini Inami?
- Opętane lisy bogini Inari. – Sprostowałam, uśmiechając się krzywo. – Zgadnij, od kogo…
Nie miała czasu odpowiedzieć. Kolejny rzucił się w naszą stronę. Ayaki odepchnęła mnie. Zatrzymałam się na drzewie. Ich fioletowe oczy płonęły rządzą krwi i mordu. Takie same jak te nasze. I naszego ojca. Spojrzałam na Ayaki kątem oka. Też przyglądała się im z zaciętą miną. Już wie. Czyli nasz kochany ojczulek nadal nas szuka. Jak słodko... Westchnęłam ciężko. Kolejne pytanie.. czemu Youkai zawsze muszą być takie... takie... mściwe i pamiętliwe? Nie. To chyba nie do końca to. Ale mniejsza. To nie czas, by teraz o tym myśleć. Jesteśmy my dwie. Kot i Kruk. I mamy przeciwko sobie całe stado rządnych krwi lisich, podrzędnych Youkai. Wykrzywiłam usta w uśmiechu, prostując się.
- To co z nimi zrobimy, Ayaki? – Zapytałam cicho. Mimo to byłam pewna, że mnie słyszy. Zerknęła na mnie.
- Jak to co? – Prychnęła odurzona, łamiąc kostki w palcach. Znów przeszły mnie ciarki. Ona też musiała to czuć.... – Przepędźmy je... żadne podrzędne Youkai nie mają prawa wałęsać się po naszym terenie...
I ruszyła. Ja za nią. Może i jest wrednym dzieciakiem, ale bez niej mogłabym mieć niemały problem. Znikąd pojawiły się piękne, czarne pióra. Część lisów zatrzymała się. Ja nie. Zaczęła... U jej ramion pojawiły się wielkie, kruczoczarne skrzydła. Ayaki „Hanakaze” Natsume. Karasu Tengu. Tym właśnie była moja kochana siostrzyczka. A ja? Chierii „Haineko” Natsume. Niestety miałam mniej szczęścia - matka natura postanowiła upodobnić mnie do naszego kochanego i chorego ojczulka... Jestem jednym z kocich Youkai. Dziwne? Nie. Pod warunkiem, że ma się ojca Youkai. My jesteśmy mieszankami ich i ludzi. Ale my tu gadu, gadu, a Lisy same się nie przegonią. Głęboki wdech i pozwól instynktowi wziąć górę. Tak to było? Poczułam jak ciarki się nasilają. Po kilku sekundach wszystkie dźwięki się wyostrzyły. Na mej głowie pojawiła się para kocich uszu i do tego jeszcze ogon. W obu przypadkach czarne na końcach. Paznokcie zmieniły się w czarne pazury, u Ayaki zastąpiły je szpony. Koniec tego dobrego... zaczynamy zabawę... Szybkość i zwinność Youkai to świetna sprawa. Nawet jako mieszańce pod tym względem nie odstajemy od reszty. Lisy widząc nas we „właściwych” formach położyły uszy po sobie. Bały się. Czułam to aż za dobrze. Uśmiechnęłam się szeroko, pokazując kły. Zacznijmy zabawę. Nawet jeśli oznacza to kłopoty w postaci naszego ojca. Powoli ruszyłam w stronę pierwszego z Lisów. Pozostałe, widząc to zaczęły szukać drogi ucieczki. Jednak, gdy już taką znajdowały, zaraz zjawiał się tam czarny anioł zniszczenia. Miały wybór... Wpaść w pazury obłąkanego kota... albo narazić się kruczemu Tengu. Oba teoretycznie kończące się śmiercią. A praktycznie nie mogłyśmy ich zabić. Nie tylko ze względu na Inari lecz bardziej przez inny, gorszy problem. To nadal są Youkai. Nie zabijamy swoich. Nie lubimy tego. Uniosłam wzrok ku górze. Ayaki siedziała na jednaj z gałęzi i obserwowała uciekające w popłochu Lisy. Tylko jeden kulił się pod drzewem. Nie miał fioletowych oczu. Jego pozostały złoto-pomarańczowe. Nie był opętany. Drobne, szarawo-rude ciałko dygotało z przerażenia, a wielkie oczy patrzyły błagalnym wzrokiem. Przygryzłam lekko wargę. Nie mogę go tak zostawić.. Tym bardziej na pastwę ludzi. Podeszłam do niego, siadłam po turecku przed liskiem. Wyciągnęłam ku niemu dłoń. To chyba nie był dobry ruch. Ugryzł mnie, po czym w ostrzegawczym geście zawarczał, szczerząc kiełki. Był jeszcze dość młody. Wzięłam go na ręce, lekko się uśmiechając. Chyba będę miała nowego pupilka. Przynajmniej na jakiś czas.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział 2

Rozdział II

- Chi.. Chierii! – Powiedziała zszokowana moim widokiem Rosalia. Zrobiła niepewny krok do przodu, kolejny i jeszcze jeden. Jej rozdziawiona buzia wywołała uśmiech na mej twarzy. Po chwili jej głos stał się bardziej pewny. Wierzyła już.  – Chierii! To naprawdę ty!
- Cześć, Rosa... – Powiedziałam cicho. Objęłam ja, gdy ta rzuciła mi się na szyję. Stałyśmy tak przez chwile, a gdy białowłosa uzmysłowiła sobie, że tuli zupełnie nieznaną nikomu tu osobę i to w dodatku na środku dziedzińca... Cóż. Odsunęła mnie od siebie na odległość wyciągniętych ramion. Nie minęła chwile, gdy zaczęła mną mocno trząść, zadając dziesiątki, nie.. Setki. Nie! Tysiące pytań. Ja mam problemy z zapamiętaniem jakiegoś durnego wierszyka, a ona wymaga jeszcze spamiętania jej pytań. Zapamiętałam może z trzy. A i tak nie jestem pewna, czy w poprawnej wersji.
- Też się cieszę na twój widok. – Powiedziałam jej, schylając się po kapelusz. Od dzikiego trząchania mną wylądował na brukowanym podłożu dziedzińca. Otrzepałam go, wcisnęłam ponownie na głowę. – Tak więc po kolei, te co spamiętałam... – Westchnęłam, drapiąc się po głowie, a z ust Rosy wydobyła się piękna ,dla mych uszu melodia. Zwykły śmiech starej, dobrej przyjaciółki. Śmieszne? Nie dla mnie. Serio zdążyłam się stęsknić. Bardziej, niż mi się zdawało. I zaczęłam mówić z uśmiechem...
 – Przeniosłam się tu do szkoły, będę z Tobą w klasie... od poniedziałku. Razem z Ayaki. Pamiętasz, moją młodszą siostrę, nie? Mieszkamy u cioci Annie, zaraz poszukam adresu i ci dam. Dalej...
- Czemu tu jesteś? – Pomogła mi kolejnym pytaniem. Zamilkłam, myśląc, co powiedzieć. Prawdy nie mogłam. Zaczęła dziwnie mi się przyglądać.
- Nie wywalili mnie, jeśli o to Ci chodzi, Rosa-chan! Ha ha ha... – Zaśmiałam się zakłopotana z głupiutkim uśmieszkiem na twarzy. W tej chwili Rosa zaczęła intensywnie wpatrywać się w arafatkę. Tak wyglądałoby to dla kogoś stojącego kilka metrów od nas. Ja wiedziałam, że tak nie jest. Patrzyła na bandaż. Uniosła dłoń i poluzowała ją, po czym zmarszczyła brwi. Prędko ją poprawiłam, przełykając ciężko ślinę. Oho... Zaraz się zacznie. Rosalia zaczęła prawić mi kolejne kazanie „Dlaczego przemoc jest be i że powinnam bardziej na siebie uważać”, ale nie mogłam się skupić na tym, co mówi. Kątem oka zauważyłam, ze ktoś nam się przygląda. Dwójka młodych panów. Zapewne uczniów tej szkoły. Jednym był kolega z wczoraj. Ten od notatnika i marynarki, oj no wiecie... ten z heterochronią. Przyglądał mi się. Chyba próbował łączyć fakty. „Tą” mnie i osobę, którą widział wczoraj w parku. A może to już wie i zastanawia się, czy mam jego notatnik. Jego kolega, jak mniemam, był zupełnie inny. Krwistoczerwone włosy, sięgające mu do karku, twarde spojrzenie. Oczy miał koloru mlecznej czekolady. Hm.. zrobiłam się głodna. Nie jadłam śniadania. Ale nieważne! Nadal się nam przyglądali. Oni, bez skrępowania, ja ukradkiem, spod kapelusza. Znajomek kolegi od notatnika ubrany był na ciemno. Ciemne spodnie, ciemna kurteczka. Heee... mam w domu podobną, tylko nabijaną ćwiekami. Do tego czerwona koszulka z logiem jakiegoś zespołu, kurna, znam go! Ale nazwa mi wyleciała, kurna, jak to było... słuchałam ich wczoraj rano... No kurna...! Chwila, chwila, mam! No tak, przecież to Winged Skull! Byłam ostatnio na ich koncercie. Nie powiem, dobry był... Ale jeszcze coś. Łańcuch. Z prawej strony.  Notatnikowy Chłoptaś i Pan Buntownik byli niemal równego wzrostu. Jasnowłosy tylko troszkę górował nad kolegą. Chociaż może tylko mi się zdaje, przez jego włosy.
- Rosa... – Przerwałam jej wywód. Spojrzała na mnie zaskoczona, a ja uniosłam paluszka i wskazałam ową dwójkę. – Kto to? I czemu tak się gapią, zamiast podejść?
Rosa spojrzała za siebie, po czym z uśmiecham pokazała im cztery palce. Oni tylko powiedzieli coś do siebie, po czym odwrócili się i odeszli. Mam wrażenie, że, cokolwiek im Rosalia pokazała, buntownikowi nie spodobał się ten fakt.
- Twoi nowi koledzy z klasy... – Powiedziała z uśmiechem. Spojrzałam na nią, odchylając kapelusz do tyłu. – Co jak co, ale pamięć zawsze miałaś dobrą... Nie poznajesz Lysia? Leo byłby zawiedziony...
- Poznaję, poznaję... – Westchnęłam, ziewając. – Już wczoraj go spotkałam, jak wyszłam z Ayaki i Chibo... – Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Wiesz.. mój adres się nie zmienił... – Burknęła niezadowolona, bardziej do siebie, niż do mnie, po czym dodała głośniej. – Jak to go widziałaś?
- Wyszłam wieczorem z siostrą WYPROWADZIĆ PSA ciotki. – Odpowiedziałam jej, specjalnie akcentując dwa kluczowe słowa. A wiadomo, co by sobie pomyślała? Spojrzała na mnie lekko zaskoczona. – Nasza wyprawa zakończyła się w parku niedaleko szkoły, bo Chibo nie chciał iść dalej. Lys mnie nie poznał.
Co prawda, to ja nie chciałam iść dalej, ale nie musi wiedzieć. Zmierzyła mnie wzrokiem od czubka kapelusza do samych trampek, wzięła się pod boki.
- Nie dziw się chłopakowi. Jak widział Cię ostatni raz, mięliśmy po 10 lat. – Powiedziała, po czym wymierzyła we mnie palca. – A ty, Chierii Haineko Natsume bardzo się od tamtego czasu zmieniłaś... gdybym nie miała z Tobą kontaktu cały ten czas, też bym Cię nie poznała.
- Leo nie miał, a poznał... – Wystawiłam jej język. Spojrzała na mnie oczyma wielkimi niczym talerze. Zaśmiałam się. – Byłam u niego jakiś miesiąc temu. Na zakupach i hm.. powiedzmy, że wybadać trochę teren.
Nadal patrzyła na mnie lekko zaskoczona. Zaczęła nagle szperać w torebce. Wyjęła niewielką maskotkę. Małego, brązowego kotka, z czarnymi plamkami na grzbiecie. Wszystkie układały się w serduszka, albo kwiatuszki. Miał wielkie, wrzosowe oczy i złotą kokardę u szyi. Uśmiechnęłam się na jego widok.
- O, czyli Ci go dał... – Uśmiechnęłam się do niej. – Pamiętam, że bardzo Ci się spodobał, gdy byłaś ostatnio w Tokio. Ja nie mogłam się z Tobą zobaczyć, ale poprosiłam Leo, żeby go przekazał... i nie mówił od kogo...
Rosalia uśmiechnęła się, po czym schowała go znów do torby, śmiejąc się cicho. Pamiętam. Zadzwoniła następnego dnia, ale dowiedziałam się dopiero, gdy wróciłam do Japonii. Pisała też, że Leo robi sobie z niej żarty. Że dostała taka samą maskotkę, jak ta w której się zakochała na naszych zakupach i że Leo robi sobie z niej żarty. Wtedy też się zaśmiałam. Spojrzałam na nią. Wydawała się szczęśliwa i usilnie nad czymś myślała. Też spojrzałam w stronę ogrodu. Piękny ogród z tysiącem kwiatów, drzew, jakichś ozdobnych krzewów. Cudo po prostu. Ayaki byłaby w raju... Złapała mnie za nadgarstek, pociągnęła za sobą.
- Zjesz z nami lunch... – Powiedziała mi. Jak ja lubię, gdy stawia mnie przed faktem dokonanym... (Sarkazm.) Po prostu to uwielbiam! (Jeszcze większy sarkazm.). Po chwili zerknęła na mnie. – Załóżmy się...
- O co? – Zaświeciły mi się oczy. Kochałam zakłady. Nieważne jakie, nieważne, że mogłam przegrać... Kocham je!
- Ile zajmie Lysiowi zobaczenie, że ty to ty? – W odpowiedzi tylko się zaśmiałam głośno. Spojrzała na mnie. Dodała szybko, zatrzymując się. Podała mi rękę. – JA mówię, że zorientuje się do końca tego tygodnia...
- A ja, że nie zobaczy, póki ktoś mu nie powie... – Wyszczerzyła m się. Byłam tego pewna. Nie dostrzegł podobieństwa, jak siedział kilka centymetrów ode mnie, a teraz ma dostrzec? Rosa, już przegrałaś. Chociaż... kurna. Jak ona jest, moje szanse spadają... Przecięła wolną ręką nasze dłonie. Zakład stal się ważny. Nie mam już odwrotu.
- Czas start... – Uśmiechnęła się, ciągnąć mnie za sobą.

- No napij się jeszcze! Przecież wiem, że bardzo lubisz Colęęę~
Zawołała wesoło, przystawiając mi puszkę do ust. Moi drodzy. Zapamiętajcie raz na zawsze. Picie czegokolwiek, leżąc, nie jest dobrym pomysłem. Ba, jest on bardzo zły! Owszem. Rosa podstawiła mi ją pod same usta, ale to nie zmienia faktu, że i tak mnie całą oblała. Prędko podniosłam się do siadu, niemal zrywając z siebie przemoczoną do suchej nitki arafatkę. Wykręciłam ją przy pniu drzewa. Zaczęłam się zastanawiać, czy zrobiła to przypadkiem, czy może przypomniała sobie, że jeszcze nie wie, skąd ten bandaż na mej szyi. Westchnęłam ciężko. Ona zawsze znajdzie jakiś sposób, żeby zacząć rozmowę. Chłopców jeszcze nie było, więc nie mogę wykręcać się ich obecnością. Westchnęłam ciężko, dalej wykręcając czarno-biały materiał z frędzelkami.
- Rosa nic się nie stało. Serio. – Powiedziałam, nim zdążyła o cokolwiek zapytać. Spojrzała na mnie, przysunęła się, zaczęła mnie tykać palcem po bandażu.  Nie reagowałam. Po takiej ilości środków przeciwbólowych to byłoby aż dziwne, gdybym cokolwiek poczuła.
- Nie wykręcaj się, widzę, że coś jest nie tak. – Powiedziała spokojnie, coś w mojej głowie zabrzmiało to jak groźny krzyk. Ach, ta moja wyobraźnia. Zaczyna mnie czasami przerażać.
- Jak szukasz miejsca i masz nadzieję, że syknę z bólu, to nie tędy droga, Rosa.. – Westchnęłam, ponownie kładąc się na placach. Arafatkę rozłożyłam na trawie. Niech słoneczko trochę ja podsuszy.  Ułożyłam kapelusz na oczach. Zamknęłam je. – Wpakowali we mnie tyle prochów od bólu, że byłabym szczerze zdziwiona, gdybym coś poczuła...
- Czyli jednak! – Zawołała oskarżycielskim tonem. Wkopałam się, ale na szczęście usłyszałam w niedalekiej oddali kroki. Dwóch osób. Uśmiechnęłam się lekko. Nic nie mówiłam, zupełnie jakbym ją zignorowała. Po chwili tego pożałowałam.
- Bandaż, leki przeciwbólowe... co się stało?! – Nie musiałam widzieć, żeby wiedzieć, jak nadęła policzki jak obrażona pięciolatka. Wiem, bo Ayaki zawsze tak robiła. Nadal tak robi. Jak widać, Rosa też nie pozbyła się tego nawyku. Poczułam ciężar na brzuchu. Momentalnie zesztywniałam. Otworzyłam jedno oko, zdejmując z oczu kapelusz... Przywitała mnie biała czupryna Rosy...Zamknęłam je znów. Jeden... dwa... trzy... cztery... pięć... Moja zagłada nadeszła właśnie... teraz! Poczułam rękę na boku. Wredna białaska zna mój słaby punkt. Zaraz, co ja mówię, zna wszystkie moje słabe punkty! Ojojoj... Doigrałam się i zostałam skazana na łaskotkowe cierpienie! Okoliczną ciszę przerywały moje salwy śmiechu przeplatające się z błaganiem o litość. Na nic. Podobnie było z próbami ucieczki. Każda spełzała na niczym. To już mój koniec... zostanę załaskotana na śmierć.
- Ro- Rosa! – Krzyczałam przez łzy. – Do-  Dość! Bła- gam... – Przestała na chwilę. Spojrzałam na nią, ocierając łzy z oczu. Łzy śmiechu. Powiedziałam najbardziej poważnym tonem na jaki było mnie stać, z najpoważniejszą miną. – Nie molestuj mnie...
Znów uniosła dłonie, złapałam ją za nadgarstki. Chwila na odzyskanie oddechu. Patrzyła na mnie z góry. Dumnie. Tryumfalnie. Wygrała ze mną. Znów. JA jej kurna dam, wygraną! Policzymy się jeszcze... Drobne kłótnie o byle błahostki są ważne w przyjaźni. Wiedziałam o tym. Co prawda, mój stan nie był tak błahy, jak utrzymywałam, ale to już inna sprawa i inna historia. Nie na dziś. Dziś jestem w euforii bo spotkałam Rosalię. I idę na zakupy. O, tak! Pójdę dziś na zakupy, czy tego ciocia chce, czy też nie!
- Ekchem... – Usłyszałyśmy odchrząknięcie. Spojrzałam w lewo, Rosa w prawo. Ja ujrzałam ową dwójkę, która tak dziwnie nam się przyglądała jakiś czas temu, Rosa nie. Spojrzała we właściwą stronę, ja w tą drugą. Rozbawiona mina czerwonowłosego mówiła sama za siebie. Złapała moja głowę i odwróciła tam, gdzie patrzeć powinnam.
- Rosalio, co ty robisz? – Zapytał biały. Zamknęłam oczy, udając martwą. Nie, nie poznasz, mnie Lysiu! Inny kolor włosów, inny kolor oczu, zupełnie inne kształty. Nie ma takiej opcji...
- Czemu nie powiedziałaś, ze będziesz molestować nową? – Zapytał rozbawiony buntownik. Uśmiechnął się zawadiacko. – Byłbym wcześniej.
- Widzisz! – Zawołałam, machając jej przed oczami. – Mówiłam, że to podchodzi pod molestowanie!
Zaśmiała się, złażąc ze mnie. Wyciągnęła ku mnie dłoń, pomogła podnieść się do siadu. Strzepałam kilka źdźbeł trawy z ramienia. Obaj dziwnie na mnie patrzyli. Nie, zaraz nie na mnie... O cholera... bandaż. Prawie o nim zapomniałam. Rose olśniło. Spojrzała na mnie z tryumfem w oczach.. Zmarszczyłam brwi.
- To moja NPNZ z dzieciństwa, która nagle bez słowa się tu zjawiła i nie raczy ani słówkiem uzmysłowić mi, czemu dokładnie...
-Jestem Chii.. – Przerwałam jej, unosząc dłoń. Uśmiechnęłam się ładnie. Dźgnęła mnie w bok. Nie tak to miało się według niej potoczyć. Ale nie, nie, nie, kochana. Ja nie przegram wojny o moje imię. Jedno ono i Lysio się zorientuje. Westchnęła ciężko, biorąc się za przedstawianie obu kolegów z klasy.
- To Kastiel i Lysander. Młodszy brat Leo... – Ja tylko skinęłam głową na znak, że rozumiem. Lysio. Młodszy, słodki braciszek Leosia. Zaśmiałam się pod nosem. Gdy nagle Rosa czymś we mnie rzuciła. Styropianowe opakowanie. Ciepłe. Jedzonko? Spojrzałam na nią uradowana. Magia telepatia działa! – Znając Ciebie, znów zaspałaś i nic nie zjadłaś przed wyjściem z domu.
Zaśmiałam się lekko zakłopotana, drapiąc się paluszkiem po głowie. Uśmiechnęła się na ten widok.
- O, jak ty mnie dobrze znasz, Rosa... ha ha...
- To dlatego chciałaś, byśmy zakupili cztery porcje, Rosalio.. – Powiedział Lysander, patrząc na nas z uśmiechem. Otworzyłam je i napawałam się zapachem ciepłych fryteczek i panierowanych, złocistych kawałków kurczaka. Do tego bladoróżowy sos. Zanurzyłam w nim palec, skosztowałam. Ostry. Fuu... Spojrzałam na Rosę, na chłopaków. Uśmiechnęłam się pięknie. Lysander siedział obok Rosy, Kastiel obok mnie. Rosalia szturchnęła mnie. Spojrzałam na nią.
- A masz może ze sobą te, no wiesz... – Pokazała jakby wkładała coś do ust, przygryzała i miała mały problem z rozerwaniem danej rzeczy. Parsknęłam śmiechem, na co ona powiedziała lekko zawstydzona. – No co? Nie mam pamięci do japońskich nazw...
- No tak.. – Westchnęłam, grzebiąc w torbie. Szukam czerwonego pudełeczka, szukam. I nie mogę znaleźć. Kurde, chyba zostały w domu. – Hachikō-guchi  w Shibuyi. I nie, nie mam sukonbu...
- Nie mogłaś powiedzieć po prostu „trzecie wyjście”? – Zapytała z wyrzutem. Chciała chyba jeszcze coś dodać, ale rozdzwonił mój telefon. No nawet zjeść w spokoju nie dadzą. Znajome słowa...

Pomiędzy zdania wskoczył znak zapytania.
Pomiędzy słowa wbił się byk.
Przestawił szyk, zaburzył rytm,
Poodgrażał się i znikł

Pomiędzy ciebie a i mnie kochana,
Wkroczyła szara, naga noga miasta
I kopa w tył, aż brakło sił.
Galimatias, galimatias.

- Em… Chyba powinnaś odebrać, a nie sobie podśpiewywać... – Powiedziała, zerkając na wyświetlacz. Też zerknęłam. Po plecach przeszły mi ciarki, prędko zaczęłam walczyć z trzęsącymi się dłońmi, żeby tylko odebrać.
- H-halo... – Nic. Zupełna cisza. Taka nieprzenikniona i ... cicha. – Annie? Jesteś tam? Haloo, Annie? Annieee? A-...
*Cicho tam już, cicho! - Usłyszałam w słuchawce głos cioci. – Co tak długo?
- Bo jem? – Odpowiedziałam najzwyczajniej w świecie. – Nie obudziłaś mnie jak wychodziłaś z Aki i zaspałam.
*Nie miałam czasu, Skarbie. – Odpowiedziała, słyszałam jakiś szelest papierów. No tak, praca. – Co kupiłaś?*
- Wspaniała Rosa mnie nakarmiła... – Zaśmiałam się do słuchawki. Po czym dodałam zadowolona – Kupiła mi frytki z karczkiem...
* Jak to? – Zapytała zaskoczona. Po chwili dodała ciszej. – Jakby twoja matka wiedziała, to... *
- Zapytałaby czemu nie z sosem czosnkowym, ale luz. Nie jest tak źle.. – Powiedziałam wesoło, ale mina mi zrzedła, gdy dotarł do mnie sens moich słów. Cholera. Jak ja mogę mówić o tym w taki sposób.. Przecież jej już nie ma. Nie ma. Wykrzywiłam usta w bolesnym uśmiechu. – Wiesz Annie.. Zawsze możemy pobawić się w jakiś seans spirytystyczny i ją zapytać.. – Poczułam, jak ściska mi się żołądek. To było dla mnie jak cios w brzuch. Tylko ból nie fizyczny. Psychiczny. Dla mnie gorszy. Zadany przez samą siebie. – Przepraszam... – Szepnęłam. – Chyba jeszcze nie do końca sobie  z tym radze... Ale, coś chyba chciałaś, prawda?
Prędko zmieniłam temat. Czułam jak przewracają mi się bebechy. Paskudne uczucie. Zżerające od środka, które wwierca się w najczarniejszą część serca i nie chce odejść.
*Ach, n-no tak. – Powiedziała ciotka, po czym dodała. – Mogłabyś iść po Ayaki?*
- No nie.. – Powiedziałam, szczerząc się. – Co ona już narobiła?
* Jak doskonale wiesz, twoja siostra ma niesamowity talent...* – Zaczęła ciotka, ale jej przerwałam.
- Oj wiem.. Znam ją przecież. Co zrobiła już pierwszego dnia? – zapytałam znów, jeszcze bardziej rozbawiona. Ciocia tylko westchnęła ciężko.
* Nie wiem do końca, ale chyba ktoś trafił do pielęgniarki... – Parsknęłam śmiechem. Typowe. Aki nie da sobie w kaszę dmuchać. Ona zawsze stawia na swoim. – Tak, czy inaczej.. Dzwoniła do mnie jej wychowawczyni i powiedziała, żeby ktoś ją odebrał. *
- I tym kimś mam być ja? – Zapytałam. Pytanie retoryczne, jasne, że ja. Uśmiechnęłam się lekko. Po chwili odezwałam się znów. – Jesteś pewna, że to nie jest jej kolejny wybryk?
* Daj spokój i idź.. Nawet jak to kolejny wybryk, ktoś musi ją odebrać.*
I się rozłączyła. Westchnęłam ciężko, zrezygnowana. Jakoś niezbyt chciało mi się latać teraz po mieście w poszukiwaniu jej szkoły. Zdjęłam kapelusz, zamyśliłam się. Rozważmy wszystkie za i przeciw. Więc tak. Zacznijmy może od tych argumentów za... Aki to moja siostra i zawsze jakoś zajmę sobie czas... ... ... ... To chyba tyle. Więc teraz przeciw. Jestem leniwa i nie chce mi się po nią iść, tutaj jest Rosa, zapewne jeszcze oberwie mi się od jej wychowawcy za to, co nawywijała. Mówiłam już, że mi się nie chce? I że jestem leniwa? Tak? Więc teraz pomyślmy i oceńmy ten pomysł całkowicie obiektywnym okiem. Nie chce mi się iść. Poza tym jest 2:4 na nie. Rzuciłam się znów na trawę, przymknęłam powieki.
- Nie miałaś iść po siostrę? – Zapytała Rosa, polując na kolejnego pomidorka. Spojrzałam na nią. Pokiwałam przecząco głową.
- Znając moją utalentowana inaczej siostrzyczkę zjawi się tu za jakieś pięć, może z dziesięć minut góra z szerokim uśmiechem i powie..
- Onee-chan!! Mam już wolne!!!!!!
Podniosłam się nagle. Zupełnie jakby miękka, tak cudnie pachnąca trawa wyłożona była rozgrzanymi do czerwoności węglami. Nie ma zmiłuj. Ta mała zmora zawsze miała idealne wyczucie czasu żeby rozwalić mój dzień... Chociażby przyjść do głodnej i niewyspanej siostry, gdy ta je. Po prostu ja kocham. Ze świadomością, że zaraz rozpęta się wojna o moje śniadanie.. Nie, to chyba miał być lunch. Chociaż patrząc, co jem, chyba powinnam nazwać to obiadem. Bardzo wczesnym obiadem. Ale, ale, ale.. Zło-Ayaki nie śpi. Czyha na mój posiłek, jak komar na wystawiony podczas snu tyłek. Nie może tak być... Muszę ochronić moje amciu..
- Długo będziesz tak siedzieć, onee-chan? – Usłyszałam znudzony głos siostry. Zerknęłam za siebie przez lewe ramię. Stała oparta plecami o pień drzewa i wyglądała całkiem dobrze jak na kogoś, kto przed chwilą leżał u pielęgniarki. A... No tak. To Ayaki. Nie wierzcie w to, co słyszycie...
- Do końca, albo jeszcze dłużej... – odpowiedziałam jej z uśmiechem. Wywróciła ciemnymi oczami, po czym z uśmiechem podeszła do nas.
Nie zdążyłam nic dodać. Ayaki wytrzeszczyła oczy, lustrując białowłosą. Zamrugała kilkakrotnie, przetarła je. Uszczypnęłam ją w nogę.
- E- Ej! – Krzyknęła, prędko się do mnie odwracając. – To zabolało...
- To pewnie twoje sumienie... – Powiedziałam tylko, gdy kolejna frytka wylądowała w moim przełyku.  – Odzywa się po szesnastu latach uśpienia...
Uśmiechnęłam się do niej słodko. Podeszła do mnie, siadła mi na kolanach. Wyciągnęła rączkę po kawałek kurczaka. Zanurzyła w sosie i przekonana (jeszcze), że to ja zamawiałam, wpakowała cały kawałek do ust. A Ayaki nie należała do osób, które szczędziły sobie dodatków, o nie... Minęło kilka sekund i zrozumiała swój błąd. Podskoczyła jak poparzona, zaczęła biegać dokoła nas. Zaśmiałam się cicho, wyciągając z torebki butelkę wody. Rzuciłam jej. Proszę państwa! Oto jedyna i niepowtarzalna Ayaki nie znająca sprzeciwu i zawsze przekonana o słuszności swoich wymysłów. W tym momencie konkretnie, przegrała z sosem do kurczaka. Ostrym sosem. Uśmiechnęłam się lekko. Pozbyła się już połowy zawartości butelki. O, już ¾.. I ostatnia kropelka. Dobra jest. Spojrzała na mnie z wyrzutem. Uniosłam dłonie w geście pokazania niewinności.
- Nie ja zamawiałam. Wszelkie skargi i zażalenia do nich...
Odwróciła się do nich, obu zlustrowała. Chwilę zastanawiałam się, czy przypadkiem troszkę jej nie poniesie. Siadła znów na moich kolanach, objęła mnie mocno za szyję.  Powiedziała głośno i wyraźnie, patrząc prosto na Lysandra:
- Nic się nie zmieniło i nie oddam mojej Onee-chan!
Westchnęłam ciężko, przejeżdżając dłonią po twarzy. Objęłam ją w pasie jedną ręką, drugą obróciłam jej główkę w stronę Rosalii. Spojrzała na nią zaskoczona, zupełnie jakby widziała ja pierwszy raz. Patrzyła na nią w ciszy. Gdy Rosa się uśmiechnęła, moja wielka-mała siostra odwzajemniła uśmiech. Uśmiechnęłam się, widząc to. Przynajmniej z nią nie będzie darła kotów... O ile dobrze pamiętam zaczęła się tak zachowywać dopiero po tym, jak pierwszy raz spotkała naszego ojca. I dowiedziała się, czemu aż tak się różnimy. Dwie siostry, tak sobie bliskie i tak zarazem odległe. Kot i Kruk. Haineko i Hanakaze...

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział 1


Rozdział I

Niski stolik. Na nim dwa kubki ciepłej, pięknie pachnącej świeżo zmielonymi ziarnami kawy, między nimi talerz z ciastkami. Najróżniejszymi. Czekoladowe, z galaretką, posypane cukrem,maślane, z nadzieniem. I jeszcze wiele innych. Ciotka lustrowała mnie wzrokiem, co rusz zatrzymując wzrok na bandażu. Jednak nie pytała. Popiła kolejne ciastko kawą. Wbiła we mnie wzrok.
- Jutro musisz donieść resztę dokumentów do szkoły. – Powiedziała spokojnym tonem. Aż za spokojnym jak dla mnie. – Byłam już rozmawiać z dyrektorką. – Aż poczułam jak po moich plecach przebiegło pokaźne stado ciarek. Pamiętam tą kobietę. Ona... Zawsze wydawała mi się co najmniej dziwna.
- Musisz donieść karty ocen za poprzednie lata i zaświadczenie od lekarza. – Wstała, podeszłą do okna. Powoli się ściemniało. Po chwili spojrzała znów na mnie. – A właśnie. Powiedziałam, że nikogo tu nie znasz a masz za sobą ciężkie chwile. Będziesz w klasie z Rozalią... Cieszysz się?
Z szoku aż wypuściłam z ręki ciastko. W głębi duszy dziękowałam sobie, że nie trzymałam kawy. Poparzyłabym sobie całe nogi. Strzepałam okruszki, ciastko wsadziłam do ust. Spojrzałam na ciotkę, a moje usta same zaczęły wykrzywiać się w podkówkę. Rosa.. Ta sama Rosa, którą znam odkąd tylko nauczyłam się chodzić? Ta sama, z którą zaprzyjaźniłam się przy pierwszych odwiedzinach cioci? I na spotkania z którą tak niecierpliwie zawsze czekałam?! Ta sama?! Przyłożyłam dłonie do policzków i prze szczęśliwa z tego powodu, rzuciłam się do tyłu. Zaczęłam turlać się po kanapie, wydając z siebie dzikie odgłosy radości. Annie zaśmiała się cicho.
- Rozumiem, że to oznacza „tak”...
Leżałam tak, myśląc o tym, jakie moje życie może stać się teraz cudowne. Byłam tu ja, Annie, Ayaki... I była Rosa. Jak na razie jest coraz lepiej.
- Rosalia? – Zapytała Ayaki, odrywając się od Chibo, ku jego niezadowoleniu. Po chwili zapytała, uśmiechając się blado. – Ta koleżanka, z którą zawsze gadałaś i przez to mama płaciła nieziemsko wysokie rachunki za telefon?
Przytaknęłam, nadal szeroko się szczerząc. Nie mogłam doczekać się spotkania. Chociaż... Nagle pobladłam. Bandaż. Nie ma opcji, że nie zauważy, a tym bardziej, że nie zacznie drążyć tematu. Ona... Nie. Nikt nie może się dowiedzieć. Nikt. Spuściłam wzrok. Moja kochana siostrzyczka chyba to zauważyła. Kto nie zauważyłaby tak nagłej zmiany? Z dzikiej euforii popadnięcie prosto w objęcia depresji. Czemu Rosa musi być taka ciekawska? No, czemu? Bez tego byłoby tysiąc razy prościej.
- Chiii... – Ayaki uwiesiła się na brązowym, skórzanym, oparciu kanapy. Spojrzała na mnie z góry. Po chwili spojrzała na ciotkę, pokazując szereg ostrych, bialutkich ząbków. – Możemy iść z Chierii na spacerek? Z Chibo? Piesek chyba musi już wyjść...- Powiedział najbardziej poważnym tonem na jaki było ją stać.
Annie nic nie powiedziała, tylko skinęła głową na znak, że się zgadza. Chyba znała prawdziwy powód, dla którego Ayaki chciała wyjść. I nie chodziło tu o lepszy sen w nocy, czy o to, że na przykład mogłoby być jej duszno. Uśmiechnęła się ładnie do cioci, po czym pobiegła do przedpokoju. Za nią poleciał ogromny wilczur. Chibo miał jasną, beżową sierść na łapach i brzuchu, ciemniejącą im wyżej była, by w końcu na samym grzbiecie mogła stać się jednolicie czarna. Do tego mądro patrzące, piwno-złote oczy i czerwona obroża. A na niej przywieszka z koniczynką, jego imieniem i adresem cioci. Przypięła psa na smycz, pomachała do mnie. Chibo zaszczekał donośnie, cofając się o kilka kroków. Chyba już od jakiegoś czasu marzył mu się spacerek. Dłuższy niż zwyczajowe „pięć minut na podniesienie łapki”.
- Chii nooo... Ile można czekać? - Ayaki nadęła śmiesznie policzki. Wstałam z cichym westchnieniem. Annie podała mi mój żakiet. Zarzuciłam do na plecy, wcisnęłam ręce w rękawy.
- Tylko nie rozrabiajcie już pierwszego dnia tutaj... – Powiedziała nam Annie na odchodne. Założyłam buty, uśmiechnęłyśmy się pięknie do cioci, po czym obie wyszłyśmy. Ayaki owinęła sobie smycz wokół nadgarstka, wzięła mnie pod rękę. Chibo szedł grzecznie, przy nodze, co jakiś czas tylko zatrzymując się do obwąchania czegoś. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, na niebie słabo migotały pierwsze gwiazdy. Szłyśmy powoli, równym krokiem. Ayaki rozejrzała się dyskretnie, po czym cicho zapytała:
- To jak, robimy mały przegląd okolicy?
- Skoro nalegasz... – Westchnęłam cicho. Z nią nie można się kłócić. Zwłaszcza jak się na coś napali. Przymknęłam powieki. Ayaki skręciła do parku. Poszłam za nią. Był pusty. Ale co się dziwić. Zaczyna się ściemniać, jest rok szkolny. No i robi się zimno. Coraz zimniej. Położyłam dłoń na obroży psiaka, karabińczyk pościł łatwiej, niż się tego spodziewałam. Ayaki znalazła jakiś kawałek gałęzi. Cisnęła nim przed siebie. Poleciał daleko. Niepozorne "dziecko". Bo w sumie... czy dzieckiem można nazwać szesnastoletnia dziewczynę? W jej przypadku tak. Wygląda uroczo i niewinnie, ale to diabeł wcielony. Ja też. My obie jesteśmy najlepszym dowodem na to, że nie należy oceniać książki po okładce. Przysiadłam na ławce. Jak okiem sięgnąć tylko trawa, drzewa, kilka ławek. żadnej żywej duszy jak okiem sięgnąć, tylko ja, Ayaki i psiak cioci. Westchnęłam znów, odchylając głowę do tyłu. Ayaki biegała za psem, próbowała wyrwać mu patyk chyba każdym możliwym sposobem, lecz on, zupełnie jak zna złość nadal uparcie trzymał się psiego pyska. Nie, po prostu siła szczęk Chibo na to nie pozwalała. Obróciła głowę lekko w lewo. Ups.. Jednak nie jesteśmy same. Kilka metrów dalej, przy bramie stał jakiś chłopak. Usilnie nad czymś myślał. Pomachałam mu, gdy na mnie spojrzał. Hmm.. Chyba jesteśmy w podobnym wieku. Wysoki, na oko dobrze ponad 1,70. Jestem w stanie określić. Czemu? Proste. Sama mam prawie 1,70, a on musiał być ode mnie wyższy. Dalej.. Od razu rzuca się w oczy niecodzienny ubiór chłopaka. Zupełnie jakby był żywcem przeniesiony tu z innej epoki. Hm, pomyślmy.. jaka to może być epoka... Pomyślmy... Czerń i zieleń, ale kolory raczej wiele mi nie pomogą. Dalej. Strój dopasowany, koszula i ładny frak z rękawem ¾. Wyłogi ozdobione srebrnymi guzikami, pociągnięte szarawą tasiemką. Do tego czarna kamizelka, a u szyi zielona chusta. W tym świetle sprawiała wrażenie turkusowej. Piękny kolor. Koniecznie muszę sobie coś kupić w podobnym. Ale wracając do niego... Czarne, dopasowane spodnie, wetknięte w wysokie buty. Nim się zorientowałam, nie ja jedna stałam się obserwatorką. On także bacznie mi się przyglądał. Miał białe włosy w asymetrycznym nieładzie, z grzywką okalającą jego lewą część twarzy. Im niżej, tym ciemniejsza się stawała. Spojrzał mi prosto w oczy. Kolejna rzecz, która czyniła go niezwykłym. Już nie tylko ubiór. Miał heterochronię. Lewe oko miało głęboką barwę turkusu, natomiast prawe płynnego miodu. Siedziałam na ławce, nadal wpatrzona w chłopaka. Musiało to dość zabawnie wyglądać. Chyba wyglądałam trochę jak przyczajone i gotowe do ataku zwierzę. Oparta dłońmi o oparcie ławki, wystawały zza niego moje oczy, czubek głowy, ramiona i może kawałek sukienki. Z dołu.
- Polujesz? – Aż podskoczyłam, na dźwięk tego słowa. Tuz za mną stała Ayaki, tez spoglądała w stronę nieznajomego. – Onee-chan.. Idzie tu... – Powiedziała cicho, a mnie znów przeszły ciarki. Klepnęła mnie po ramieniu, po czym powiedziała rozbawiona. – To powodzenia, siostrzyczko!
- A- Ayaki! – Krzyknęłam za nią, ale już pobiegła. Na dźwięk mego głosu, tylko pokazała mi uniesionego ku górze kciuka, na znak, że będzie dobrze. Cholerna gówniara. Pobiegła. Znów zaczęła rzucać psu kolejne patyki. A on ganiał je jak jakiś opętany. Odwróciłam się znów w jej stronę. Założyłam nogę na nogę, skrzyżowałam ręce na piersiach, przymknęłam powieki. Policzyłam spokojnie do dziesięciu, po czym zerknęłam znów za siebie. Nie było go już. Może uznał mnie za jakieś dziwadło i sobie poszedł? Nie zdziwiłabym się. Mało, kto chce się ze mną zadawać.. Dziwnie się przy mnie czują. Jak ktokolwiek inny ma dobrze się czuć w moim towarzystwie, jak sama dziwnie się czuję ze sobą? No jak? Pewnie pociągnęłabym ten wywód dalej, gdyby nie fakt, że coś wyrwało mnie z zamyślenia. Dźwięk. Ciche odchrząknięcie. Otworzyłam jedno oko. Nic. Znów opuściłam powiekę. Znów ten sam dźwięk. Drugie oko, a po chwili szeroko otworzyłam oba. Cofnęłam się nagle, poczułam jak deski oparcia wrzynają mi się w plecy. Zabolało. Tuż przede mną stał owy chłopak. Przyglądał mi się. Spokojnie, spokojnie... wyrównam oddech i nie zrobię z siebie idiotki. Chociaż w sumie chyba już to zrobiłam. Szlag by to wszystko. Nienawidzę przeprowadzek!
- Ym... – Zaczęłam niepewnie. – Dobry wieczór...
- Dobry wieczór. – Przywitał się grzecznie. Miał niezwykle miły dla ucha głos. Zlustrował mnie wzrokiem, po czym dodał, uśmiechając się niepewnie. – Mógłbym się do pani przysiąść?
Pokiwałam lekko głową. Ja? Pani? Że niby co?! Na ile ja wyglądam lat?! W dłoni trzymał jakiś notatnik. Za ucho miał wetknięty długopis. Siadł obok. Ayaki spojrzała w moja stronę, pomachała mi, szczerząc się. Chibo zaszczekał, po czym chwycił patyk w zęby i pociągnął go w swoją stronę. Jasnowłosa omal nie wylądowała na ziemi. Zaśmiałam się cicho. Tego mi brakowało przez te wszystkie lata. Tak wygląda normalność? Chłopak spojrzał na mnie kątem oka. Chyba mój chichot przerwał mu pisanie. Pomachałam do Ayaki. Wyrwała psu patyk, rzuciła mu go i podbiegła, nim zaczął gonić ją Chibo. Zatrzymała się dopiero przy ławce, w sumie to za nią. Pies zatrzymał się przede mną, położył patyk u moich stóp. Zaszczekał donośnie, patrząc na mnie swoimi wielkimi oczami. Odchyliłam głowę go tyłu.
- Baw się z pieskiem... – Powiedziałam do siostry. – Nie ja chciałam brać go na spacer...
- Ale się zmęczyłam... Ganiam już tak z nim ponad pół godziny... – Jęknęła dziewczynka, podchodząc do mnie, wgramoliła się mi na kolana. Objęła mnie za szyję. Spojrzała dla różnookiego prosto w oczy. Uśmiechnęła się lekko. – Jak długo zamierzał pan się na nią gapić, zamiast podejść?
Zamurowało mnie. Skąd ona... A no tak. To Ayaki. Moja mała siostrzyczka z niewyparzoną gębą. Nadal się uśmiechała. Wprawianie ludzi w zakłopotanie chyba jej się podobało. Bardzo. Trzasnęłam ją po głowie.
- Ayaki! – Powiedziałam szybko. Spojrzał na mnie z wyrzutem. Teraz to ja spojrzałam zaskoczona na chłopaka. Zaczął się czerwienić. Westchnęłam, gdy siostra zaczęła się do mnie przytulać.
- Jest moja.. Nie oddam jej. – Powiedziała śmiertelnie poważnym tonem, a ja zaliczyłam facepalma. Czemu ona zawsze musi dokładać swoje trzy grosze? Co ja jej takiego zrobiłam, że nie chce mi dać spokoju? Dlaczego mnie nęka?
- N-Nie.. To nie to.. – Powiedział, nadal się czerwieniąc. Kto by się nie czerwienił, słysząc takie coś. Tym bardziej z jej ust. Tym bardziej jak powiedziała to tym swoim niewinniutkim głosikiem.. – Po prostu zawsze szukam w tym parku natchnienia... A tu...
- Rozumiem... – Powiedziała cicho Ayaki. Zamyśliła się. Minęła chwila i już miała coś dodać, ale zatkałam jej usta. Cokolwiek powie, tylko pogorszy sytuacje. Poklepałam ją drugą ręką po głowie.
- Ayaki... Uspokój się już. – Powiedziałam. Chłopak spojrzał na mnie. Westchnęłam cicho. Spojrzałam na niebo. Robiło się coraz zimniej i ciemniej. – Idź łapać psa, bo ciotka łby nam ukręci...
Puściłam ją. Pokazała mi język, ale gdy tylko schyliłam się, by poszukać kamienia, prędko pobiegła do psa. Chibo maltretował kolejnego patyka. Westchnęłam, drapiąc się po głowie.
- Co za utrapienie. – Westchnęłam, po czym uśmiechnęłam się do nieznajomego. – Przepraszam za siostrę. Zazwyczaj nie jest taka denerwująca...
Wstałam i otrzepałam sukienkę, poprawiłam żakiet.Nadal usilnie myśląc o jego stroju. No jaki to styl...?!
- Wiktoriański! – Powiedziałam w końcu. Tak, teraz to widzę. Delikatne zdobienia fraka. Uśmiechnęłam się tryumfalnie. On też się uśmiechnął.
- Chierii! – Zawołała Ayaki. Spojrzałam na nią. Szła w naszą stronę, ale... Jakby w miejscu. Chibo siadł na tyłku i nie chciał się ruszyć. No tak. W takim momencie pies musiał zaprotestować.
- Coś opornie ci to idzie... – Westchnęłam, idąc w jej stronę. Podeszłam, wzięłam od niej smycz. Pogładziłam po pysiu maleńkiego psiaczka cioteczki Annie, który mógłby mnie wywalić jednym skokiem w moją stronę. Bez najmniejszego problemu. – A my powinnyśmy już wracać.
Nim się zorientowałam, podszedł również nieznajomy z ławeczki. Patrzył na Chibo, a pies na niego. Spoglądałam to na psa, to na chłopaka, to znów na czworonoga. Wstałam, przeciągnęłam się.
- Chodź, Chibo... Pora do domu. Ty możesz spać do 12, leniu, ale my musimy wstać raniutko... – Powiedziała Ayaki, uwieszając się mi na rękawie. Ciągnęła i ciągnęła i ciągnęła w dół. Zdjęłam czerwony żakiet, rzuciłam go siostrze. Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Czuję, jak się trzęsiesz... Lepiej go włóż. – Powiedziałam. Założyła go bez gadania. No tak. Nie jestem potworem, ale ze mną się nie dyskutuje. Chociaż wróć. Ja chyba jednak jestem potworem. – Chodź, Chibo... Idziemy do domu.
Pies wstał. A ja po chwili poczułam coś na ramionach. Materiał. Ładnie pachniał, dobrymi męskimi perfumami. Bardzo ładnymi. Wciągnęłam mocniej powietrze. Ale chwila... Po pierwszym chwilowym szoku spojrzałam zaskoczona na chłopaka. Czułam jakby jego wzrok przechodził mnie na wylot. Jakby chciał dostrzec coś więcej... Duszę, myśli. Serce?
- Panienka także nie powinna się przeziębić...
- Em.. dziękuję... – Powiedziałam, lekko się czerwieniąc. Ayaki zachichotała cichutko.
- Oo.. jak ty słodko wyglądasz, jak się rumienisz, onee-chan! – Zawołała, wyrywając mi smycz Chibo z  dłoni. Pobiegła z nim w stronę wyjścia z parku.
- A-Ayaki! – Zawołałam za nią. Szybko chciałam zdjąć frak, oddać go właścicielowi i polecieć za siostrą, ale jego właściciel położył mi dłonie na ramionach, uniemożliwiając to.
- Zatrzymaj go. Nie byłbym szczęśliwy, gdybyś się rozchorowała. Dodatkowo coś mi podpowiada, iż jeszcze się spotkamy, panienko... – Powiedział tajemniczo, po czym ruszył w swoją stronę. Stałam tak chwilę, po czym ruszyłam w stronę bramy. Gdy mijałam ławkę, na której siedzieliśmy, dostrzegłam notatnik. Podniosłam go, zmarszczyłam brwi. On go miał. Uniosłam okładkę, na pierwszej stronie był napis: „Własność Lysandra.”
- Lysander... –Powtórzyłam cicho, po czym uniosłam wzrok i z notatnikiem w ręku pobiegłam za siostrą.

Następny dzień rozpoczął się najgorzej jak tylko mógł. W nocy padł mi telefon, nie zadzwonił budzik. Dopiero telefon do Annie postawił mnie na nogi. Chciała mi przypomnieć, że mam dziś spotkanie z panią dyrektor. I dlatego zadzwoniła. O godzinie 9.15. Ok, spokojnie, mam całe piętnaści minut. To szmat czasu. Chyba. Może uda mi się pobić kolejny rekord. O 9.30 Powinnam być już w szkole, w gabinecie pani D. Naciągając szorty na tyłek, zleciałam po schodach. Dosłownie. W połowie się potknęłam i wylądowałam dopiero na samym dole. Wstałam, rozmasowując boląc tyłek, zgarnęłam to, co przygotowała mi do szkoły ciocia do mojej czarnej „torby cudów”. Ayaki mówi, że można znaleźć tam wszystko. Kiedyś sprawdzę. W biegu założyłam buty, zatrzymałam się tylko na chwilę przed lustrem. Szaro-fioletowe oczy, nieokrzesane rano włosy splecione w luźny warkocz. Od góry... Biały najzwyklejszy podkoszulek, ciemne szorty, zakolanówki, też czarne. Czerwone trampki. Do tego ten sam, kochany czerwony żakiecik i arafatka. Kamufluje się. O, jeszcze kapelusz wezmę! Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Na niskiej szafce na buty leżał mój kapelutek z przypinkami. Wyszłam spokojnie z domu. Zamknęłam drzwi, sprawdziłam, czy na 100% są aby zamknięte, odwróciłam się. I pędem pognałam do szkoły. Przeskoczyłam ogrodzenie cioci, przebiegłam ulicę, nie patrząc na obelgi kierowców, których zmusiłam do zatrzymania się. Przebiegłam przez park, później kawałek miastem. Zatrzymałam się dopiero przed bramą szkoły. Spojrzałam na zegarek. 9:26. Tak, mamy nowy rekord! Ale tak, czy inaczej... Słodki Amorisie, przygotuj się! Chierii Natsume nadchodzi!

Siedziałam w gabinecie dyrektorki – trochę osiwiałej kobieciny o tyłku rozmiaru trójdrzwiowej szafy ciotki Annie. Do tego ubranej w różowe... coś. Aż mnie zemdliło. Dobrze, że nie jadłam śniadania. Tak. To liceum w 100% nie należy do normalnych. Dyrcia siedziała wpatrzona w moje papiery. Wiecie, głównie analizowała moje karty ocen. Zmierzyła mnie w końcu wzrokiem. Zatrzymała się na bandażu, Widzi? No nie...
- Twoja ciotka dzwoniła niedawno. Prosiła, byś edukację w Słodkim Amorisie rozpoczęła od następnego tygodnia. Twierdzi, że jeszcze nie zdążyłaś się zaaklimatyzować w nowym miejscu. Dodatkowo wspominała, że cudem udało się przeżyć Tobie i twojej siostrze. Chierii, miałaś bardzo dobre oceny w poprzedniej szkole, więc jestem skłonna wyrazić zgodę na prośbę twej ciotki. Mam nadzieję, że szybko odnajdziesz się w naszej szkole. – Powiedziawszy to, wyciągnęła w moją stronę dłoń. Uścisnęłam ją. Jak na kobietę po sześćdziesiątce ma sporo siły i zdecydowany uścisk. - Musisz jeszcze tylko uzupełnić dokumenty. Zanieś to do głównego gospodarza.
Jak ja nienawidzę biurokracji. Wstałam, wyszła razem ze mną i kulturalnie wskazała mi odpowiednie drzwi, po czym poszła w swoją stronę. Także się pożegnałam. Trzeba zrobić dobre wrażenie. Gdy tylko odeszła, mogłam pozbyć się wymuszonego uśmiechu. Odwróciłam się do drzwi, cicho zapukałam. Weszłam. Była tam tylko jedna osoba. Blondyn. W koszuli, pod krawatem. O matko. Jak mi tez każą tak chodzić, widzą mnie tu ostatni raz. Ale wracając do chłopaka. Miał brązowe spodnie, krawat koloru chabrowego. Po prawej stronie kieszonka, w niej dwa długopisy. Przyglądał mi się swoimi bystrymi, złocistymi oczami.
- W czym mogę pomóc? – Zapytał. Chyba zrozumiał, ze jestem nowa, bo po chwili dodał – Jestem Nataniel, ty musisz być tą nową uczennicą..
- Tak, jestem Chierii. Ja w sprawie dokumentów. – Uśmiechnęłam się ładnie, unosząc dłoń z papierową teczką. Podałam je blondasowi. Przejrzał wszystkie papiery, po czym powiedział tylko:
- Brakuje formularza zgłoszeniowego i zdjęcia.
Zaczęłam grzebać w torbie, wyjęłam portfel. Po chwili podałam mu zdjęcie. Spojrzał na mnie zaskoczony. Szybko odpowiedziałam na jego pytanie.
- Miesiąc przed końcem szkoły zgubiłam legitymację, więc musiałam wyrobić nową...
Sięgnęłam też po formularz, który niedawno położył na stole. Rozejrzałam się w poszukiwaniu długopisu. Po niedługim namyśle zdecydowałam się wziąć jeden z jego kieszeni. Wypełnienie go zajęło mi kilka minutek. Spojrzał na mnie zaskoczony, gdy wkładałam na miejsce. Chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam.
- Wiem, wiem... Powinni wypełnić to rodzice, ale ich nie mam, a moja ciotka jest bardzo zajęta. Mógłbyś raz przymknąć oko? – Uśmiechnęłam się pięknie. Blondyn odwrócił wzrok, mamrocząc coś pod nosem. Chyba troszkę się zawstydził. Chyba wygrałam. Mogłam już wyjść i obejrzeć szkołę. Spokojnie poczekać na ciotkę, albo kogoś podenerwować. To jedna z rzeczy jak wychodziła mi nawet, gdy się nie starałam. Denerwowanie innych. Chociaż chyba lepiej nie psuć sobie opinii już pierwszego dnia. Wyszłam na dziedziniec, ciesząc się z kolejnego słonecznego dnia. Podeszłam do jednaj z ławek, rozsiadłam się na niej. Założyłam nogę na nogę, odchyliłam głowę do tyłu. Niebo było takie czyste i błękitne. Ani jednej chmurki. Posiedzę tu trochę, chwileczkę. Ciotka miała wrócić do domu dopiero po 13. Jest 10:12, jeśli wierzyć szkolnemu zegarowi. Zatkałam uszy słuchawkami, podłączyłam kabel do mojego mp3.
PLAY.

Tak często Cię widzę
Choć tak rzadko spotykam
Smaku Twego nie znam
Choć tak często Cię mam na końcu języka

Jeśli u mnie zasypiasz
To tylko w kącie mojej głowy
Jeśli ubrana
To tylko do połowy

A kiedy już Cię prawie znam
I łapie Cię za rękę by imię Twoje zgadnąć
Potykam się na sznurowadle

Bo Ty tak pięknie pachniesz
Kiedy przechodzisz pod oknem
Śmiejesz się w głos
Nie obchodzi Cię to
Czy ustoję czy upadnę (x3)

O udupienie totalne
Niewiasty nosisz imię
Ile Cię trzeba dotknąć razy żeby się człowiek poparzył?
Ale tak żeby już więcej ani razu
Żeby już więcej za nic
Żeby już więcej nie miał odwagi
No ile razy?!

O udupienie totalne
Niewiasty nosisz imię
Ile Cię trzeba dotknąć razy żeby się człowiek poparzył?
No ale tak żeby już więcej ani razu
Żeby już więcej za nic
Żeby już więcej nie miał odwagi
No ile razy?! Razy, razy, razy, razy, razy...

Zamknęłam oczy. Piękna piosenka, kolejna z tych, które jestem w stanie zaśpiewać na wyrywki nawet obudzona w środku nocy. Replay. Kolejny i znów. Nie wiem, ile tak siedziałam, ale któryś z kolei refren przerwał irytujący dźwięk dzwonka. Nie minęło dużo czasu, a na dziedziniec zaczęli wysypywać się uczniowie. A wśród nich i jedna twarz tak doskonale mi znana. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Zobaczyłam ją jeszcze zanim ona dostrzegła mnie. Szybko owinęłam arafatkę ciaśniej wokół szyi. Nie musi się o to martwić, nie powinna.
Białe długie włosy, piękne, złociste oczy. Ładnie dopasowany strój w stylu wiktoriańsko-podobnym. Długie, sznurowane buty. I usta szeroko otwarte na mój widok. Poznała mnie? Chyba tak. Uśmiechnęłam się do niej, wyciągając słuchawki z uszy. Wstałam.
- Chi... Chieri...

czwartek, 10 kwietnia 2014

Postaci, część I

Pomyślałam, że miło by było przedstawić trzy panie z prologu. Zatem oto nasza droga bohaterka, jej niemniej ważna siostrzyczka i ich ciotka!

 Chierii Natsume
Data urodzenia: 17.02
Wzrost: 1,68m
Grupa krwi: 0 Rh-
Uwielbia: pływać, grać na pianinie, śpiew, nocne spacery, słuchać muzyki, taniec, zakupy
Nienawidzi: oceniania ludzi po wyglądzie, poniedziałków, bezsensownych kłótni.


 Ayaki Natsume
Data urodzenia: 07. 06
Wzrost: 1,72m
Grupa krwi: AB Rh+
Uwielbia: rysować, słuchać gry i śpiewu siostry, poznawać nowych ludzi.
Nienawidzi: szpinaku, deszczu, niemiłych ludzi.


Annie Night
Data urodzenia: 03.12
Wzrost: 1,78m
Grupa krwi: B Rh-
Uwielbia: pomagać innym, eksperymentować w kuchni, zakupy, swoje siostrzenice.
Nienawidzi: tajemnic, fałszu, spóźniania się.

*Uwaga! Obecny wygląd postaci będzie zmieniony jak tylko znajdę stare szkice, ewentualnie zmuszę się do namaziania czegoś znowu.*

środa, 9 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ 0: Prolog.


ROZDZIAŁ 0: Prolog.

- "To zwierzę przewidujące, bystre, różnorakie, ostre, pamiętliwe, pełne rozumu i rady, które nazywamy człowiekiem, zrodzone zostało w jakiś przesławny sposób przez najwyższego boga..." Onee-chan... Co to znaczy?
- To... Hym. Wiesz przecież. Ludzie lubią się dowartościowywać, Ayaki...
-A my?
-Co my?
- My nie musimy, onee-chan?
- Nie. My musimy ich chronić.. Przed takimi jak my, ale złymi. Przed tymi, którzy zabili mamę...
- Dlatego jedziemy do cioci Annie? Pomóc jej?
- Dokładnie tak, Ayaki. Dokładnie...

Ciemność... Krzyk... Smak krwi i ten doskonale znany metaliczny zapach... Rozpacz... Tęsknota... Strach. Białe kwiaty, spijające szkarłatną, mieniącą się w popołudniowym słońcu krew umierającej, niczym życiodajną rosę. I złowrogi błyska stali. Świst powietrza, szczęk ostrzy. Płacz dziecka. Dziewczynki pozostawionej samej sobie w ciemnym, zimnym i ponurym korytarzu starej, murowanej posiadłości. Chwilę później... czerwone języki piekielne wzięły w objęcia budynek. By obrócić go w proch.
Wypadek? Nie sądzę...
Kara boska? Ale ta kobieta była taka dobra...
Nie szczęście? Dość już wycierpiała.
Zemsta?... Zemsta.
To była ona. Przyszła cicho. Nie wiła się, nie skradała. Przyszła w słoneczny dzień. Pod postacią ukochanego mężczyzny. Jednego mężczyzny. Przyszła wymierzyć karę za zdradę. Ale czemu?
Nie kochała go? Przecież był całym światem. Więc czemu?
Był ktoś inny? Przecież kochała go nad życie.... I nikogo już nie pokocha. Ale nadal gryzie to pytanie - czemu? Bo była inna? Czy to wystarczający powód by zabijać kobietę, która dała życie jego dzieciom? Jego córkom? ...
Tak. Czemu?
Czemu? W imię ideałów. W imię jego chorych ideałów.
- Onee-chan... Onee-chan! - Poczułam nagle szarpnięcie ze rękaw. Zerknęłam w lewo. Wielkie, fioletowo-szare oczy wpatrzone we mnie jak w obraz. Do tego czarna, krótka fryzurka. Ostatnie kępki włosów delikatnie muskały kark i ramiona. Do tego skośna grzywka, lekko zasłaniająca lewe oko. Dalej owalne okienko. I piękne, błękitne niebo. Samolot? Czyli to nie był sen...
- Gome, Ayaki...- Szepnęłam, wymuszając uśmiech. Pogładziłam ją po czarnej główce. Ale ona ma delikatne włoski. Gdy byłam młodsza wyglądałam zupełnie jak ona. Teraz różni nas tylko kolor włosów. Moje są jaśniejsze. Brązowe, do pełnej czerni trochę im brakuje. Takie w kolorze gorzkiej czekolady, bardzo gorzkiej. Mimowolnie się uśmiechnęłam, gdy położyła główkę na moim ramieniu. Te same oczy, rysy twarzy... Mogłaby być moją córką. Tak. Córka dwa lata młodsza od matki. Nie.. to jednak nie mogłoby mieć miejsca. No.. bo jak by to do cholery wyglądało?! Siostra. Tak, siostra. Nadal gładziłam ją po hebanowych włosach. - Śpij... Jeszcze daleko...
Tak. Czekało nas jeszcze co najmniej pięć godzin w samolocie. Jeśli pójdzie dobrze, może z cztery. Poprawiłam arafatkę w czarno-białą kratę. Nikt nie może zobaczyć bandaża. Nikt. Po chwili zajęłam się wygładzaniem fałdek na mojej sukience. Tych na udach. Krótka do połowy uda, ciemna. Z falbankami i koronką, białe delikatne wstążeczki wiązane pod biustem, w tym samym kolorze, co te, przy koronkach i falbankach. Do tego ciemne zakolanówki i botki na obcasie. Bardzo kobiecy zestaw. Chyba trochę za bardzo jak na mnie. Nigdy nie lubiłam zwracać na siebie uwagi. Byłam jak cień. Lubiłam to. Ayaki chyba to zauważyła.
- Oj przestań już... - Powiedziała lekko rozbawiona. - I tak jesteś śliczna.
Zaśmiałam się cicho, obejmując ją ramieniem. Miała na sobie ciemne szorty i czarno-zieloną koszulkę z napisami. Do tego obowiązkowo czarne pod kolanówki w kolorowe wzorki i trampki. Tego nauczyła się ode mnie. Ech... Jakie my czasem jesteśmy podobne. Aż za bardzo. Mając młodszą siostrę nie masz miejsca na oryginalność. Chyba każdy tak ma...
Zasnęła szybko. Obie byłyśmy bardzo zmęczone ostatnimi wydarzeniami. Tym wszystkim. Uciekaniem, ukrywaniem się, płaczem, strachem. Ale tamtego dnia... To wszystko się zmieniło. Kiedyś musiało, prawda? Po tragedii jedyną osobą, która wyciągnęła do nas pomocną dłoń była ciotka Annie. Sistra mamy. Młodsza siostra. Jedyna osoba, która wie, kim, albo może, czym jesteśmy. Przez telefon mówiła, że nie może zostawić nas samych. Płakała. Bała się o nas. Że wróci, że nas też straci. Dobra kobieta. Bardzo dobra. Pomaga innym jak tylko może. Jest dyrektorem dużej firmy. Udziela się charytatywnie, zawsze służy dobrą radą. Ma bardzo dużo pracy, mało czasu dla siebie. A mimo to, chce zorganizować nam nowy, normalny dom. Dlatego musimy się jej jakoś odwdzięczyć. Nie wiem jeszcze, jak, ale muszę to zrobić. Przymknęłam powieki. To były ciężkie dni. Teraz może być już tylko lepiej. Musi.

Właśnie mija połowa września. W Japonii pięknie czerwienieją klony. A tu... nie wiem. Podobno tu też jest pięknie. Ale ciocia zawsze mówiła tak w lecie albo wiosną. A mamy jesień. Minęło kolejne kilka godzin. Przez zmiany stref straciłam poczucie czasu. Nie wiem ani jaki jest dzień, ani jaka godzina. Ale robi się ciemno, więc chyba już późno. Tak. Tego też mogę być pewna. Ayaki nie spała. Siedziała podekscytowana przy okienku, z noskiem przyklejonym do jego szyby. Obserwowała ludzi na lotnisku. Biegali, gubili się. Jakiś pan krzyczał na stewardessę. Inny szukał bagażu. Był zły. Może szukała wzrokiem Annie? Może. Ale przecież wie, że czeka nas jeszcze krótka podróż autobusem... Wie, prawda? Nie zapomniałam jej o tym powiedzieć. Chyba...
- Chierii! - Zawołała w końcu. Oj.. Chyba jednak zapomniałam. - Gdzie ciocia Annie?!
- Ciocia nie mieszka w stolicy. - Odpowiedziałam jen spokojnie. - Czeka nas jeszcze pół godziny jazdy autobusem..
- Heee? Jesteś okrutna... - Jęknęła, znów opadając bez energii i życia na siedzenie. Uśmiechnęłam się. Nie myślałam, że Ayaki aż tak stęskni się za ciocią. A może raczej za Renee i Chibo, kotką i wilczurem cioci. Albo za jej wspaniałą, rozpływającą się w ustach szarlotką? Albo za wszystkim na raz. Tak, to do niej bardzo pasuje.
Minęła kolejna chwila. Szłyśmy spokojnie przez hol, trzeba dowiedzieć się, skąd odjeżdżają autobusy i kiedy będzie ten nasz... Westchnęłam tylko. Zostawiłam Ayaki z walizką przy ławeczce, sama poszłam się czegoś dowiedzieć. Czegokolwiek. Nie zdążyłam jednak odejść daleko.
-Zgadnij ktooo? - Nie ma opcji, że się mylę. Znam ten głos i to aż za dobrze. Odwróciłam się szybko. Jest tu... Jednak tu jest.
Stała tuż za ławeczką, na której siedziała Ayaki. Wysoka i smukła kobieta. Brązowy żakiet okrywał jej smukłe ramiona przed kaprysami wrześniowej pogody. Pod nim sukienka w kolorze czerwonego wina. Dobrze dopasowana. Talia podkreślona czarnym paskiem. Do tego baleriny na niskim obcasie. Włosy w kolorze miodowego brązu, ułożone w krótkiego, nastroszonego boba odejmowały jej lat. Wesołe, szare oczy takie jak u mamy i szeroki, ciepły uśmiech. Cała ciotka Annie. Dobro w czystej postaci.
- Ciocia Annie! - Krzyknęła Ayaki, rzucając się jej na szyję. Autobus możemy sobie odpuścić. Dzięki Bogu. Nie zniosłabym kolejnych chwil wśród nieznajomych. Nawet, jeśli to tylko pół godziny. Podeszłam, przywitałam się. Też ją przytuliłam. Tak dobrze znów ją widzieć. Tylko trochę, że w takich okolicznościach. Odczułam ulgę. Zupełnie jakby odeszły wszystkie przytłaczające mnie do tej pory zmartwienia. Cudowne uczucie. Annie wzięła nas pod ręce, cały czas wesoło gadając i sypiąc kawałami jak z rękawa. Kółka walizki dawały taki irytujący dźwięk. Skrzypiały straszliwie. Już wiem, czemu aż tak nie lubię podróżować.
Ciotka Annie zaprowadziła do samego samochodu. To samo srebrzyste Suzuki. Smukłe i delikatne, ale też z pazurem. Zupełnie jak Annie. Zapakowała walizkę do bagażnika. Ayaki wgramoliła się na tylne siedzenie, nie minęło pięć minut, a spała. Ja siedziałam z przodu. Obok kierowcy. Szybko zauważyła bandaż. Ale na szczęście milczała. Jeszcze.

'Cause I’m only a crack
In this castle of glass
Hardly anything there
For you to see
For you to see

Bring me home in a blinding dream
Through the secrets that I have seen
Wash the sorrow from off my skin
And show me how to be whole again

'Cause I’m only a crack
In this castle of glass
Hardly anything there
For you to see
For you to see

Gdy tylko ruszyłyśmy, moje uszy od razu odnalazła znajoma melodia. Niektóre piosenki mają to do siebie, że można podać ich tytuł, będąc obudzonym w środku nocy. Ja tak mam właśnie z tą, Linkin Park- Castle Of Glass. Piękny kawałek. To akurat mamy z ciocią podobne, jeśli nie identyczne. Gust muzyczny.
- Widzę, że nieźle się bawiłaś... - Szepnęła, gdy Chester ostatni raz powtórzył " For you to see ".
- Coś trzeba było zrobić. - Odpowiedziałam cicho, spuszczając wzrok. Zacisnęłam dłonie na krawędzi sukienki. - Ale nie dałam ra...-
- Airy nie mogłaś już uratować. - Przerwała mi. Kłamała. Obie to wiedziałyśmy. Gdybym tylko zorientowała się chwilę wcześniej... Zacisnęłam powieki. Chciała podnieść mnie na duchu, czy pokazać, że mnie za to nie wini? Nie wiem. - I dałaś radę. Gdyby było inaczej, nie byłoby was tu teraz...
Oparłam skroń o szybę. Otworzyłam delikatnie powieki. Trzęsło. Moja dłoń mimowolnie powędrowała do szyi. Dotknęłam bandaża, krzywiąc się przy tym. Zmieniam rasę, kurna. Od teraz jestem pół-mumią... Słodko.
- Nie ruszaj. - Westchnęła Annie. - Wiem, że boli, ale się zagoi. Będzie dobrze.
Docisnęła mocniej pedał gazu. Będzie dobrze, tak? Nie znam chyba nic bardziej ironicznego od przekazu tych dwóch słów. Nie widzę tego. Nie umiem tego dostrzec. A ona mówiła dalej. Coś o papierkowej robocie. Pewnie coś w pracy. O nowych szkołach. Miasto się rozwija. O naszym nowym życiu. Z dala od tamtego koszmaru. I mówiła jeszcze coś.. że jest tak strasznie dumna, że będę uczyła się w Słodkim Amorisie. Jak ona i mama.. Tak. Cieszę się z tobą, ciociu.... Zaraz, wróć!!! Że w słodkim czym?!


~Od autorki~
Witam, to ja. Wieczorkiem nawiedziła mnie moja stara znajoma, wena twórcza. :3 A oto owoc tego spotkania. Mam nadzieję, że znajdzie się, choć jedna osoba, której moje wypociny się spodobają. ^^