Leżałam
na oparciu kanapy, machałam ogonem. Szelest za drzwiami, głośniej i głośniej.
Skrzypią drzwi... Otworzyłam leniwie jedno oko i niemal od razu dostałam w
głowę torbą. Zaowocowało to niezbyt przyjemnym spotkaniem mojego biednego tyłka
z twardą podłogą. Wyszczerzyłam się wrednie, masując obolałe ramie, które
niestety także udało mi się o coś obić, gdy spadałam. A ponoć koty zawsze
spadają na cztery łapy...
- O ho ho... Kogo ja tu widzę... jak pogadanka,
siostrzyczko?
- Nie powinno Cię to interesować... - prychnęła w moja
stronę, podpierając się pod boki. Jak ona śmiesznie się denerwuje... - Lepiej
powiedz mi skąd wiesz o moim wybryku na biologii?
- No wiesz... drzewa... koty... pazury... taka
sytuacja...
Zmrużyłam lekko oczy, wstając. Ciekawe, że jeszcze
sama tego nie zrozumiała...
- Aaa.. to ten twój głupi ogon i głupie uszy. -
uśmiechnęła się kpiąco. Czy ona stara się być zabawna? Jakoś średnio jej to
wychodzi. Prychnęłam w jej stronę:
- Lepszy ogon, uszy i pazury, niż para bezużytecznych
skrzydeł...
- Bezużytecznych skrzydeł?!! Zaraz Ci pokaże, jakie są
bezużyteczne!!
I się na mnie rzuciła, w jednej chwili roztrzaskując w
pył ludzką maskę. Ech.. Ona na serio tego chce? Na serio chce się teraz bawić?
Ale kiedy ja nie mam ochoty na zabawę... Usunęłam się jej z drogi, rozłożyła
szeroko skrzydła, strosząc pióra. Wstałam, oparłam się o kanapę i zawołałam
kpiąco:
- Oj oj oj... na pewno tego chcesz? Nie mam ochoty na
zabawę...
- Nie uważam tego za zabawę! - odkrzyknęła mi twardo,
znów mnie atakując. Tylko westchnęłam ciężko, robiąc krok do tyłu. Atak z góry,
z boku, spróbuje mnie podciąć. A potem w geście rozpaczy zacznie ślepo uderzać
w pierwsze lepsze miejsce. Spanikuje jak nic. Taka tam zabawa z siostrzyczką.
Jak wtedy, gdy byłyśmy małe i zabrałam jej ulubiona zabawkę. Taki szaro-biały,
sflaczały kot-przytulanka. Z bialutkimi łapkami. Słodki. Ale chyba nie skończył
za dobrze... Złapałam ja za ramię, spojrzałam na nią z góry. Kot jak to kot.
Poluje na ptaki. Na drzewach. Za gałąź robiła mi w tym momencie poręcz przy
schodach. Na jej nieszczęście była niebezpiecznie blisko kanapy. W normalnej
walce już by nie żyła... Jaka szkoda. Kąciki moich ust mimowolnie powędrowały
ku górze.
- Przegrałaś... - mruknęłam, mrużąc przy tym złociste
oczy. Odepchnęła mnie, odskoczyłam na szafę. Przyczaiłam się. Ta adrenalina...
ten szum w głowie. Czyżby jednak udało się jej mnie wtedy trafić? Ayaki
przyglądała mi się z dołu, uważnie obserwując każdy, nawet najmniejszy mój
ruch. I tak trwałyśmy dłuższą chwilę. Wpatrzone w siebie nawzajem. Nastawiłam
uszy, znowu szelesty. Kolejni goście… będzie zabawnie. Siostra prędko poszła do
drzwi, a ja przymknęłam powieki. Po zapachu… po kolei. Kto? Ayaki otworzyła je,
przywitała ich aż za miło jak na nią. Weszli po kolei. Rosalia, za nią Leo z
Lysem… Kas… Co tu robi Kastiel? Czyżbym za słabo go ostatnio wystraszyła?
- Chierii prosiła, żebym przyniosła jej lekcje… A po
drodze spotkałam Leo i … - zaczęła Rosalia. Jednak ktoś jej przerwał. Mężczyzna.
Leo.
- Słyszałem, że jest chora.. to coś poważnego?
- Nie no co wy… Kocurek dobrze się czuje… Zapraszam
was… - ton jej głosu mówi sam za siebie… zabawa! Napięłam każdy mięsień gotowa
do skoku, czułam, jak się zbliżają. Krok, jeszcze jeden… już. Teraz. Impuls,
jedna chwila… I Kotek ma nową zabawkę… Skoczyłam, jednym ruchem powalając jedną
z osób. Obym tylko trafiła w Ayaki. W końcu… nie skończyłyśmy jeszcze naszej
zabawy, tak? Usłyszałam śmiech, głośny wredny śmiech Ayaki. Chyba nie trafiłam…
Otworzyłam leniwie oczy. Tak. Nie trafiłam. Stała tam, obok zszokowanej
Rosalii, Leo i Lysandra. Czyli… O cholera. Czemu… Czemu on?! Czemu znów mam mieć
przez niego kłopoty? Spojrzałam w dół. Był tam. Czerwona czupryna, czekoladowe oczy…
i zmieszany wyraz twarzy. Zaraz.. czy on się czerwieni?!
- Hm… Czyżby mój nos mnie zawiódł? – mruknęłam bardziej
do siebie, niż do kogokolwiek z zebranych.
- Ha ha ha. Byłaś taka pewna, ze wygrałaś, a tu
jednak, nasz Kocurek nie trafił… - zaśmiała się Ayaki. Zamruczałam cicho. Aż
przeszły ją ciarki, znała ten dźwięk. I zazwyczaj nie kończył się dla niej dobrze.
Jednym susem pokonałam dzielące nas kilka metrów i wylądowałam na niej. Wyszczerzyłam
ostre kły w szerokim uśmiechu.
- Przepraszam… mówiłaś coś? – uśmiechnęłam się do
niej, mrużąc powieki. Bracia chyba dalej nie rozumieli, Rosa patrzyła tylko na
nas chwilę.
- Chii… może jednak zejdziesz z…
- O, właśnie… raz w życiu zgodzę się z Rosalią. Może
ze mnie zejdziesz? – spytała władczym tonem.
- Przepraszam, Ayaki, tak? Ty chyba nie rozumiesz do
końca w jakiej znajdujesz się sytuacji… - powiedział spokojnie Leo, lustrując
mnie wzrokiem. Zerknęłam na niego przez ramię, a włosy zasłoniły mi część
twarzy. Dokładniej zasłoniły z lekka szatański uśmiech, który moja kochana
siostrzyczka mogła podziwiać w całej okazałości.
- Ej… co ty sobie w ogóle myślisz, od tak skakać na człowieka?!
– oburzył się czerwono włosy. Odwróciłam się w jego stronę zdążył już wstać,
nawet trzymał pion.
- Łooo… - mruknęłam. – Myślałam, że jeszcze tam sobie
poleżysz, Kas… Nie każdy ot tak wstaje po ataku youkai. Nawet jeśli był to
tylko atak w zabawie…
- Co?! To nazywasz zabawą?! – krzyknął znów. Odpowiedziałam
mu uśmiechem, schodząc z Ayaki. Podeszłam kilka kroków w jego stronę.
- Wiesz… wszedłeś na mój teren. Każdy inny youkai by
cię zabił. Ja się bawię. Jestem kotem. Lubie się bawić… - omiotłam wzrokiem
wszystkich naszych gości, po czym z uśmiechem powiedziałam. – Usiądźcie, a ja przyniosę
cos do picia…
Zniknęłam na chwile w kuchni, szklanki, czy kubki?
Szklanki, czy kubki? Szklanki… czy… A chu, biore szklanki. Ja, mała zaraza, Rosa,
Leo, Lys, i czerwony oszołom. Jedno już mam. Teraz jeszcze cos do picia.
Otworzyłam lodówkę… woda, mleko, jakiś sok… drugi sok. O, jest wieloowocowy… Sięgnęłam
po butelkę wody i jeden karton. Butla pod pachę, karton w dłoń, szklanki w
drugą. Czemu choć raz Ayaki nie może mi pomóc?! Wróciłam do salonu, o dziwo
jeszcze go nie rozsadzili. Rozstawiłam szklanki, postawiłam butelkę i sok. Tak,
żeby każdy mógł mieć coś dla siebie. Spojrzałam na nich znów. Skupiłam uwagę
głównie na Rosalii i wtedy pojawił się pomysł.. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Roosaaa… - nachyliłam się w jej stronę. Nie bała się
mnie. W końcu znała mnie nie od dziś. Wiedziała, że ich nie skrzywdzę… -
pamiętasz, jak byłyśmy małe i u siebie nocowałyśmy? No.. teraz już nie jesteśmy
małe, ale nadal możemy u siebie nocować, prawda?
Wszyscy wbili we mnie zdziwione spojrzenia. Tylko nie
Rosa. Ona uśmiechnęła się szeroko. Jej chyba tez spodobał się ten pomysł…
- Oczywiście! – zawołała uradowana, też się uśmiechając.
Obie radośnie klasnęłyśmy w dłonie. Chłopcy patrzyli na nas podejrzliwie. Rosalia
spojrzała na Leo, po chwili tez na Lysandra. – Wy też zostańcie!
Spojrzeli na mnie uśmiechnęłam się ładnie, zamykając
przy tym oczy. Kompletnie ich to zszokowało.
- A-Ale, Rosalio… my… wy… tu… z dziewczynami? – zaczął
Lysander, wbijając wzrok najpierw w Rosę, a po chwili i we mnie. Nadal się
uśmiechałam, a mój ogon delikatnie unosił się i opadał. Kastiel zaśmiał się
głośno.
- No… ja nie wiem, czy to będzie dla was… - tu
spojrzał znacząco na mnie i Ayaki. – To będzie dobre rozwiązanie…
- Im nas więcej, tym weselej… -
mruknęłam, nadal się uśmiechając. – Ale spróbuj się do mnie zbliżyć, a
obiecuje, ze tak przeoram ci mordę, ze się w lustrze nie poznasz…
Pamiętam dobrze ideał
swój.
Marzeniami żyłem jak król.
Siódma rano - to dla mnie noc,
Pracować nie chciałem, włóczyłem się. ..
Dużo bym dał, by przeżyć to znów -
Wehikuł czasu - to byłby cud!
Mam jeszcze wiarę, odmieni się los,
Znów kwiatek do lufy wetknie im ktoś…
Marzeniami żyłem jak król.
Siódma rano - to dla mnie noc,
Pracować nie chciałem, włóczyłem się. ..
Dużo bym dał, by przeżyć to znów -
Wehikuł czasu - to byłby cud!
Mam jeszcze wiarę, odmieni się los,
Znów kwiatek do lufy wetknie im ktoś…
Tak... kiedyś było tak bardzo często... I wszystko było proste. Chodzenie z kolegą... nie. Z przyjacielem za rączkę było normalne, gdy byliśmy mali. Szkoda, że te czasy już nie wrócą... Zawsze ja, Rosa... Leo... i Lys.. Ayaki tez czasem z nami była. Zawsze we czwórkę, czasem w piątkę takie papużki nierozłączki. Gdy się nie widzą umierają z tęsknoty... Patrząc teraz na to, co było kiedyś, aż trudno mi uwierzyć, że Lysander mnie nie poznał. Czyżbym aż tak bardzo się zmieniła przez te kilka lat? Może... A może nie. Może nie chciał mnie pamiętać? Może nie powinnam tu wracać? Może...
- Chii... Chii..? Ej, co Ci się stało, ej Chii! - ktoś mną potrząsnął. Mocno. Ayaki? Tak.. Chyba tak... Dopiero teraz zorientowałam się, ze coś jest nie tak. Czemu pieką mnie oczy... Ja... Czy ja.. płacze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz