Translate

środa, 7 maja 2014

Rozdział 5

Ostatnim, co widziałam, była jeszcze zszokowana mina Ayaki. To pamiętam. Teraz... Jest ciemno. I zimno. Bardzo zimno. Jestem tu sama, czuję, jak nerwowo drga mi ogon. ... Zaraz, wróć... Ogon?! Prędko uniosłam dłonie do głowy. Para pokrytych miękką sierścią uszu. Nie... Nie, nie nie! To nie może tak być! Ja... ja nie umarłam, prawda?...
- Pomóżcie mi zanieść ją do domu...
Ayaki... Ayaki? Rozejrzałam się nerwowo. Nie było jej. No tak. Objęłam się ramionami, ucisnęłam ogon między uda. Znam tylko jedną osobę, która byłaby w stanie doprowadzić mnie do takiego stanu... Mimowolnie przymknęłam powiek. Ale... czemu on miałby teraz nam to robić? Byliśmy przyjaciółmi. Ayaki nawet go kochała.
- Ale... Ayaki... kto to jest? 
Rosa. Ona też? Zaczęłam zaciskać pazury na ramieniu. Coraz mocniej, aż po jednym z przedramion pociekła stróżka krwi. Cienka, delikatna... czerwona.
- To mój stary znajomy, ale nie chcę o tym teraz rozmawiać..Trzeba zabrać ja do domu. Pomóżcie mi!
Czyli jednak. Czy choć raz nie mogę się pomylić? Choć raz wszystko nie może być dobrze, wspaniale i kolorowo? Czemu akurat teraz? Czemu, gdy nie mogę nic zrobić? czemu on... Nagle zamarłam. Zaczęło brakować mi powietrza. Czułam, jak bardzo Ayaki panikowała. Bała się, nawet jeśli tego nie pokazywała. Ba. Na 100% tego nie pokazywała. W końcu to ona... Moja siostra tam jest... On też... Kruk kontra Lis. Nie da mu rady. Będzie próbowała coś zrobić, ale nie da rady... Obie to wiemy.
- Kruczek sam nie da sobie rady? Dobra, dobra... już ci pomagam...
Poczułam lekkie szarpnięcie, a po chwili jakbym zaczęła się unosić. Podniósł mnie. A nie powinien. tylko sami sobie teraz narobią problemów... Przez nas. Przez Ayaki, bo prosi ich o pomoc. I przeze mnie. Bo dałam się mu podejść.
- Może ja też pomogę?
Zamarłam. Znam go. Znam ten głos. Moje powieki rozwarły się. Nie... Błagam, uciekajcie. Zostawcie mnie i uciekajcie! 
- Z całym szacunkiem, ale damy sobie radę sami.
Lysander? Tak. Też tam jest. Rosalia, Kastiel, Lysander i Ayaki. A za przeciwnika mają demona i to nie byle jakiego. Spuściłam wzrok. Wiem, co mogę teraz zrobić... Tylko... Czy powinnam.
Śmiech, jego śmiech w mojej głowie zabrzmiał tak... tak... ciepło? Serdecznie? Cholera, nie mogę patrzeć na niego przez pryzmat wspomnień. Nie teraz. Nie jest już tym samym Taro, co kiedyś. Zmienił się. Jak nasz ojciec. Jak każdy Lis.
- Wątpię...
Znów chłód. tym razem jeszcze zapach. Nie był sam. Jeden... Dwa... Trzy... ... Pięć... Sześć... Sześc lisich demonów. Słabszych, ale nadal demonów. Poczułam ciepło. Palące jak ogień. Był tam. Chciał mnie dotknąć. Nie... nie może. 
- Kastiel, zabierz ja do mojego domu! Spotykamy się tam, a ty, Taro, trzymaj się z daleka... Dla własnego dobra...
Głupia... sama chce się z nim zmierzyć?! Nie uda się jej. Zginie. 
- Nie rozumiem cię, moja mała Ayaki... W tym momencie starasz się być hm... ważniejsza i straszniejsza, niż w rzeczywistości jesteś. Ale co będzie, gdy siostrzyczka jednak nie przyjdzie Ci z pomocą... Hmmm?Owszem, ty nie chciałaś ze mną iść. Ale to nie znaczy, że nie mogę postarać się trochę bardziej... I kto wie. Może akurat uda mi się zdobyć pewną uroczą Kotkę... Z resztą nie uważasz, że Lis i Kot to ładniejsza para, niż Lis i Kruk? 
- Ty... Co ty?!
Czyli jednak się nie myliłam. Chciał mnie opętać. Dlatego wróciłam do demonicznej formy. Znów poczułam to samo ciepło. Tyle, że trochę delikatniejsze. uspokoił się trochę. Jeszcze jęk bólu. Musiał odepchnąć Kastiela.
- Stój! Masz w tej chwili ją zostawić!! A wy uciekajcie!
Wiatr. Gwałtowny, porywisty wiatr. I zapach kwiatów. Ayaki... Czemu to robicie? Przymknęłam powieki. Taro... Jak on wyglądał...? Jaki był? Kim był dla nas? I... czemu stał się taki?
- Chyba zależy ci na siostrze, co? Ale tu mamy właśnie problem. Widzisz.. mi też na niej zależy.
Zaczęło się. Walczyli. Nie musiałam wytężać słuchu, czy nastawiać uszu, by słyszeć to wyraźnie... A reszta? Co z nimi? Czemu nikt się nie odzywa? On chyba... Nie. Nie mógłby ich zabić. Jego też zobowiązują te same zasady co nas. Nie może zabijać ludzi. Nie może ich krzywdzić. 
- Przeszkadzacie...
To jedno słowo z jego ust sprawiło, że zmarło mi serce. Nie. Nie może... On... Cholera! Płomień. Poczułam, jak dookoła robi się gorąco. Ayaki, błagam... Nie.. Znów wiatr... Dzięki Ci, siostrzyczko. Odwdzięczę się.. Jeszcze nie wiem jak, ale to zrobię. Spętał czymś moje ciało... Nie mogę się ruszyć. Ale. Ale... Musze jakoś to zrobić. Zamknęłam oczy.
- Powiedziałam usiekajcie!
- Dobra.. spadamy stąd!
- O... czyżbym troszkę wystraszył twoich małych kolegów? Mniejsza... I tak zajmą się nimi lisy... 
Ruszyły się. Trzy... Nie. Dalej. Pobiegły w ich stronę. Nie. Nie możesz, Taro!
- Uspokój się Taro! To sprawa między nami, nie mieszaj ich do tego! Chierii! Chierii, obudź się w końcu!!
Ayaki wyjęła mi to z ust. Mogę coś zrobić. Wiem, że mogę. Muszę tylko... jakoś się przełamać... Uniosłam dłoń przed oczy. A jeśli coś pójdzie nie tak? A jeśli stracę kontrolę? zacisnąłem powieki. Nie jestem człowiekiem. nie jestem demonem. Musi mi się udać! Uniosłam nadgarstek do ust. Mogę wymusić pełną zmianę, tak? I to chyba właśnie ta pora. Ojciec byłby ze mnie dumny... Skrzywiłam się, zaciskając kły na nadgarstku. Bolało... po chwili doszła do mnie ciecz o metalicznym smaku.Krew. Moja krew. Oczy momentalnie zrobiły się jasnozłote, zamruczałam cicho. Wracam, moi drodzy... Znów. Ciemność. Głucha cisza. I więzy krępujące mi ruchy. Nagle ustąpiły...

- Z chwilą, gdy ten nędzny człowieczyna położył łapska na mojej narzeczonej, sam się w to wmieszał... - Prychnął Taro, uśmiechając się wrednie. - I co ci to da, głupi Kruku?
Poruszyłam delikatnie palcem u lewej dłoni. Tak, jak myślałam. Trzymał mnie w ramionach. Otworzyłam powieki. Błękitne niebo, zielone liście na drzewie, brązowy pień. Nade mną przystojny chłopak w wieku dwudziestu kilku lat. Jasne włosy w kolorze popielatego blondu opadały mu na karmazynowe, dzikie tęczówki. Miał parę czujnych, lisich uszu i, zapewne, puszysty lisi ogon. Ubrał się normalnie. Jak zwyczajny uczeń. Dżinsy, koszula z rękawem 3/4, trampki... Taro... Coś ty narobił. 
- Głupi Kruku mówisz... - Prychnęłam mu w odpowiedzi. Zdezorientowany spojrzał w dół. Zmarszczyłam brwi, wyciągając dłoń ku jego twarzy. Przeczesałam jego jasne włosy. Uśmiechnął się do mnie pięknie. Położyłam mu dłoń na potylicy... Chciał się delikatnie nachylić, ale... Wbiłam mu pazury w kark. Syknął z bólu, puszczając mnie. Przeorałam mu nimi znaczną część szyi. Spadłam na cztery łapki. Jak to kot. Odskoczyłam w stronę Ayaki. 
- Suka... - Wywarczał w moją stronę, trzymając się za szyję. Wyszczerzyłam kły w podłym uśmiechu. 
- Och... jaki niemiły i niepoprawny politycznie. Jestem kotem. KO - TEM! 
W mojej dłoni pojawił się metalowy, fioletowo, czarny wachlarz. Rozsunęłam go, cisnęłam w jego stronę ruchem ręki. uskoczył przed wszystkimi igłami. 
- Wynoś się stad, Taro... - Wywarczałam. - A jeszcze raz spróbuj coś kombinować, a osobiście cię zabiję..
- Jak dobrze, że wróciłaś do siebie! Chyba najwyższa pora dać nauczkę temu niegrzecznemu Taro, co? - Zapytała Ayaki, uwieszając się na moim ramieniu. Spojrzała na niego, szczerząc się wrednie. Tak. Kruk niezbyt może walczyć z Lisem. Ale Kot to co innego. Prychnęłam w odpowiedzi.
- Phee... Ja tam mam na dziś dość... Wróć jutro, a osobiście cię zabije.. Taro...
Odwróciłam się do niego plecami, złapałam za moją torbę i ruszyłam do domu. Poszperałam w niej chwilę. O, jest! Wyjęłam pomiętą, szata bluzę z kapturem. Założyłam ja, naciągnęłam kaptur na głowę. I zaczęłam odchodzić. Słyszłam jeszcze jak Ayaki coś gada pod nosem. Został sam. Nasz stary, lisi przyjaciel został sam. Zawsze tak było. To my odchodziłyśmy, znikałyśmy lub uciekłyśmy...
- WTF?! Czekaj! Idę z Tobą!! 

~~*~~

Całą drogę milczałyśmy, odwracając wzrok.  Nie rozumiałyśmy, co tak naprawdę się dzieje. Albo wolałyśmy raczej tego nie rozumieć. czemu Taro się pojawił? Dlaczego nas zaatakował w taki sposób? Atakując z zaskoczenia mógłby nas obie z łatwością zabić... Czy przysłał go nasz ojciec? ... I w końcu... Kto tak naprawdę się zmienił? On zrobił się bardziej okrutny, czy to my zmiękłyśmy od życia z ludźmi? Sięgnęłam dłonią do klamki, drzwi ustąpiły z cichym skrzypnięciem. Weszłam najpierw ja, po chwili i Ayaki. 
- Jak minął wam dzień? - Z kuchni wyłoniła się jak zawsze uśmiechnięta Annie. Wycierała dłonie o jakąś różowawą ścierkę. Nie zauważyła nawet, że jesteśmy o kilka godzin za wcześnie. Dokładnie o trzy. Powoli dochodziła godzina 12. Rzuciłam torbę w kąt, zdjęłam kaptur. Mina momentalnie jej zrzedła. 
- Kastiel, Lys i Rosa wiedzą, kim jesteśmy, pojawił się Taro i chciał mnie opętać... A poza tym to był przecudowny dzień w szkole... - Uśmiechnęłam się sztucznie. - A. I nie moge wrócić do ludzkiej formy... 
Ruszyłam schodami na górę, gdy Annie dopadła balustradę i wychylając się, krzyknęłą: 
- Że co?!!
- Ayaki, wytłumacz to... ja nie mam siły... 
I poszłam dalej. Zatrzymałam się przy skręcie do naszych pokoi. Postałam chwilę, posłuchałam opornych tłumaczeń Ayaki... Spojrzałam na jedno z okien. Pierwsze piętro... Nie z takich wysokości już skakałam. Podeszłam do niego, jednym pchnięciem je otwarłam. Stanęłam n parapecie i już mnie nie było. Musze go znaleźć, zanim narobi nam większych problemów. Nie dość, że się zjawił, to jeszcze teraz Kastiel Rosalia i Lysander mogą mieć problemy... No wiecie. Nie codziennie widuje się demona. Dlatego... 
- No proszę.. kogo ja widzę... - Usłyszałam za sobą. Prędko odwróciłam się, gotowa sparować atak... który jednak nie nadszedł... - kto by pomyślał, że sama do mnie przyjdziesz...
W cieniu korony drzewa rozjarzyły się czerwone ślepia. Dookoła zaczęły skakać srebrzyste lisy. Łasiły się. Aż dziwne... 
- Zatkaj się... - Prychnęłam, asekuracyjnie cofając się o krok. - Czego tu chcesz? 
- Czy to nie jasne...? - Zeskoczył z gałęzi, zjawił się tuż obok mnie. Złapał na nadgarstek. - W życiu każdego przychodzi taki czas, że zaczyna szukać... 
Wyrwałam dłoń. 
- Prędzej podetnę sobie żyły, niż z tobą gdziekolwiek pójdę... - Prychnęłam, krzywiąc się. Spojrzał na mnie z góry takim wzrokiem, jakbym go spoliczkowała. - Nie działa? Co za szkoda? - Uśmiechnęłam się ironicznie. - Możesz sobie czarować wszystkich dookoła... Koty też to potrafią, a co za tym idzie, jestem odporna na twoje sztuczki. 
Zmierzył mnie wzrokiem, uśmiechając się słodko. Zrobił krok w moją stronę. Cofnęłam się znów. Poczułam, że nie mam dokąd uciec. Z jednaj strony blokował mnie pień drzewa... z drugiej... Taro. 
- Heee... odporna, tak? - Zmrużył oczy, patrząc na mnie z góry. - W takim razie będę musiał bardziej się postarać, tak?
- Jeśli chcesz zachować głowę, lepiej sobie odpuść... - Wywarczałam w jego stronę. - Nie interesują mnie wasze bezsensowne tradycje... A teraz mnie puść, albo będziesz miał problem..
Zaśmiał się cicho, jeszcze bardziej zbliżając. Zmarszczyłam brwi, czując jak po moich plecach przebiegają coraz to nowe wiązki ciarek. No tak.. On nie wie. 
- Możemy się pobawić, skoro chcesz...
- Taro-kun... - Uśmiechnęłam się do niego słodko. Zaskoczyło go to. - A gdybyś miał teraz przed sobą w pełni zmienionego mieszańca? Co wtedy? 
Teraz to on zmarszczył brwi, cofnął się o krok. Mieszaniec zmienia się w pełni dopiero, gdy posmakuje krwi. A ta z kolei wzbudza w nim wszystkie demoniczne żądze i zmysły. Słowem... Człowiek staje się demonem, prawdziwym demonem, gdy pozna smak jego krwi. Ja jestem pół demonem, czyli mam w sobie oba rodzaje krwi. Wymieszane. Wyszczerzyłam wszystkie kły, łapiąc go za ramię. Zacisnęłam na nim pazury, wiedząc, że to poczuje.Spojrzał na mnie. Takiej kolei rzeczy się nie spodziewał. 
- Czemu mnie szukałaś? - Warknął. W tym momencie powinien raczej zacząć skomleć o litość, ale cóż... Jego wybór. 
- Nie masz prawa zbliżyć się do żadnego z  nich, rozumiesz? - Wywarczałam, puszczając go. Cofnął się o kilka kroków. Mówiłam dalej. - Nie muszę chyba mówić, co się stanie, jeśli jednak to zrobisz, prawda? I właśnie... Zniknij z łaski swojej z naszego życia. Śmieciu... 
- Co do pierwszego... - Zaczął ostrożnie. - Jeszcze mogę się zgodzić, moja słodka Kotko... Ale niestety drugiej prośby nie będę w stanie wykonać...
Zniknął. A ja tylko cicho westchnęłam. 
- No cześć... Jak się macie? - Usłyszałam dość blisko głos mojej siostry. 
- Jak się mamy?! Jakiś psychopata chciał nas zabić,a  ty się jeszcze pytasz, jak się mamy?! 
Ayaki... Kastiel... Ktoś jeszcze?  Rozejrzałam się. Park. Ja cały czas byłam tak blisko domu? On cały czas tu czatował?! O matko... 
- Kastiel, uspokój się. - Lysander. Mimowolnie nastawiłam uczy. - Nie masz powodu, by się tak unosić. Ayaki i Chierii są teraz w o wiele gorszej sytuacji, niż my. A właśnie... Jak on się czuje?
- Już dobrze... Nic wam nie grozi. A Chii... zniknęła i nie wiem, gdzie jej szukać. - Westchnęła ciężko. - Przeszukałam już chyba całe miasto i nic... 
- Jak to zniknęła? - głos mu lekko zadrżał. O... Lysio się o mnie martwi? Jak słodko. Pojawiłam się za nim i Kastielam. Przecisnęłam głowę między ich ramionami.
- Ale jak to zniknęłam? - Zapytałam rozbawiona, naśladując głos Lysandra. Różnooki i jego kolega odskoczyli jak oparzeni. Uśmiechnęłam się ładnie. - Ayaki... mam dwie wiadomości...
- Mam tego dość! Czemu znowu znikasz?! Gdzie byłaś i co się tu dzieje?!! - Wydarła się Ayaki. Wywróciłam teatralnie oczami, poczekałam chwilę, aż się uspokoi i powiedziałąm znów:
- mam dwie wiadomości... - Spróbowałam znów. Patrzyła na mnie pytającym wzrokiem. - Wynegocjowałam, że Taro nie zrobi nic ludziom... to ta dobra. A zła... ale nam spokoju nie da... 
- Może lepiej dajmy już spokój tym dwóm. - Wskazała głową na Kastiela i Lysa. - I tak się już dziś naoglądali i nasłuchali. A my lepiej chodźmy już do domu.. Ciotka pewnie się denerwuje.
- Taka, tak... - Westchnęłam ciężko. Ja się tu staram, a ona co? Mogłaby chociaż udawać, ze się cieszy. Mniejsza. Kątem oka zauważyłam, jak Lysander wodzi wzrokiem za moim ogonem. No tak. Kici, zapomniałam. Spojrzałam na Kastiela. Ciekawe, co teraz powie. Nastawiłam uszy, spojrzałam na niego, unosząc jedną brew.
- Co jest... Nigdy kociego demona nie widziałeś? - Mruknęłam, uśmiechając się słodko. Też się lekko uśmiechnął.
- To twarzy ci z tym ogonem... i uszami... - Odpowiedział mi, łapiąc Lysia za ramię. -  Ale my juz lepiej pójdziemy...
- T-Tak... - Powiedział Lysander, nadal zapatrzony w ogon.
- O... Przy okazji... Mógłbyś poprosić Rosalię, żeby przyniosła mi jutro lekcje? - Znowu się uśmiechnęłam, machając wesoło ogonem. Zbaraniał chyba.
- T-... Tak. - Powtórzył, na co zaśmiałam się cicho. Położyłam dłoń na ramieniu Ayaki, pomachałam kolegom. A po chwili już nas nie było.
Na dziś kryzys zażegnany... Tylko czemu coś mi mówi, że to dopiero początek problemów?

3 komentarze:

  1. Ja chcę już następny, to jest naprawdę świetne! Uwielbiam to czytać, CUDOOO! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Super piszesz, ale mam dwie uwagi co do formy dialogowej. Przykładowo:
    - Już dobrze... Nic wam nie grozi. A Chii... zniknęła i nie wiem, gdzie jej szukać. - Westchnęła ciężko.
    1) "Westchnęła" z małej litery,
    2) kropka dopiero po "ciężko"
    Raz masz poprawnie, a raz nie, staraj się pamietać o tym schemacie. Powodzenia w dalszym pisaniu!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuje za wskazanie błędów. Na pewno skorzystam z rady ;)

    OdpowiedzUsuń