Translate

piątek, 16 maja 2014

Rozdział 6

Gdy się obudziłam, w domu nie było już chyba nikogo. Zostałam tylko ja, pies cioci i wredna kotka. Chibo zapewne pałętał się gdzieś po domu, lub ogrodzie, Renee, rozłożyła się na moim łóżku, dokładniej na mnie. Skutecznie uniemożliwiając mi  tym samym jakikolwiek ruch, który by jej nie spłoszył. Westchnęłam ciężko, wyciągając ku niej dłoń, podrapałam kicie pod bródką. Zamruczała cicho, nadstawiając główkę do dalszej pieszczoty. Pogładziłam jedwabistą sierść. Renee należała do ukochanej przeze mnie rasy. Piękna, trzyletnia kotka o szaro-błękitnej sierści i białymi plamami na pyszczku, ogonie i koniuszkach łap. 
- Renee.. pora wstać, leniwe kocisko... - mruknęłam, wysuwając nogi spod kołdry. Spojrzała na mnie z wyrzutem w złocistych oczach. Ostatecznie jednak zwlekła ze mnie krępe cielsko, oddając swobodę ruchu. Teraz czekał mnie calutki dzień w domu. Bo jakiemuś idiocie zachciało się nas gnębić. Bo siłą zmusił mnie do porzucenia ludzkiej twarzy. Bo Kastiel musiał nas zobaczyć. Kurna ja wykastruje tego cholernego Taro.. Ich obu! Zacisnęłam dłonie w pięści, czując jak pazury przebijają mi skórę. No tak, uspokój się trochę... Odetchnęłam głęboko, po czym zrzuciłam kołdrę na podłogę, przeciągając się przy tym. Jedna noga, druga, ręka, druga ręka. I ogon. Wbiłam tępawy wzrok w sufit. Czemu muszę wstawać, skoro i tak nie mogę ruszyć się z domu? W sumie wypadałoby chyba coś zjeść. I się ubrać. Chociaż... Nie! Mogę chodzić w piżamie do końca dnia, a co! Jestem kotem, koty są leniwe! I nie chce mi się przebierać... Tak. Jestem cholernie leniwym kotem.Od tamtego dnia minęło już kilka dni. Wszystkie sprawdziany udało mi się pozaliczać indywidualnie. Z czapką, tysiącami szalów i tak dalej.  W szkole mnie nie ma, a moje oceny.. są nawet o wiele lepsze niż te, co miałam w Japonii. Kochana ciotunia załatwiła zwolnienie, że niby złapałam jakaś bardzo zakaźną chorobę. Ach.. żyć, nie umierać!

I'm waking up to ash and dust
I wipe my brow and I sweat my rust
I'm breathing in the chemicals

I'm breaking in, shaping up, then checking out on the prison bus
This is it, the apocalypse
Whoa

I'm waking up, I feel it in my bones
Enough to make my system blow
Welcome to the new age, to the new age
Welcome to the new age, to the new age

Whoa, oh, oh, oh, oh, whoa, oh, oh, oh
I'm radioactive, radioactive
Whoa, oh, oh, oh, oh, whoa, oh, oh, oh
I'm radioactive, radioactive

 Dlaczego wibruje mi poduszka? Ej.. Czemu ktoś do mnie dzwoni?! I czemu „Radioactive”?! Nie to mam na dzwonku. Prędko wymacałam pod poduszką telefon. Nie znam tego numeru. Może to Taro? Albo jeszcze gorzej... może to ktoś ze szkoły?! Albo Ayaki znowu robi sobie ze mnie jaja. Przecież wie, że boje się obcych. Zwłaszcza jak do mnie dzwonią, gdy siedzę tylko w bieliźnie i rozciągniętej koszulce... Podniosłam się do siadu, skrzyżowałam nogi w kostkach. Ogon latał mi z lewej na prawą, coraz szybciej.  Podciągnęłam kolana pod brodę, zerknęłam na zegarek. Dochodziła godzina 11:00. Jak nic ze szkoły... Przełknęłam głośno ślinę, po czym nacisnęłam drącym palcem zielona słuchawkę.
- Halo? – zapytałam cicho.  Początkowo odpowiedziała mi głucha cisza. Minuta, kolejna.. Czas dłużył mi się niesłychanie. Ale gdy już usłyszałam z niej znajomy głos, momentalnie się rozluźniłam.
- Halo? – usłyszałam w słuchawce. Ogon opadł lekko na prześcieradło. Ciekawe tylko skąd pewien złotooki blondyn ma mój numer. – To ty, Chierii?
- To zależy... Skąd masz mój numer, Natanielu? – spytałam bardzo poważnym tonem. Mamrotał coś chwilę pod nosem z czego zrozumiałam tylko, że dała mu go Rosalia.  – To teraz drugie pytanie, czemu dzwonisz?
- Rano była u mnie twoja siostra, dała jakąś kartkę. Niezbyt rozumiem, o co chodzi i...
- Zignoruj to. – powiedziałam szybko. Z mojego gardła wydobył się gniewny pomruk. – Cokolwiek tam pisze, zignoruj to, rozumiesz? Nic mi nie jest, tylko muszę trochę odpocząć... To wszystko... Ciocia zaniosła już usprawiedliwienie, czy tam zwolnienie do dyrektorki. Pa...
Rozłączyłam się, rzuciłam telefon w kąt, wstałam. Renee patrzyła na mnie swymi wielkimi oczkami w kształcie migdałów. Nie wiedząc czemu, jakoś od razu poczułam dziwną sympatię do Nataniela. I nie chodzi tu o zauroczenie, czy coś takiego. Hm.. Pachniał jak kot. Musi mieć jakiegoś w domu, albo często z nimi przebywać. Najwyraźniej je lubi. Zeszłam na dół, znalazłam w lodówce puszkę sardynek. Bez zastanowienia po nią sięgnęłam i chodząc po domu pochłaniałam kolejny rybki. Wyjrzałam przez okno. Taki piękny dzień... Czemu by się nie zabawić? Moje usta wykrzywiły się w leniwym uśmiechu. Pomyślmy... Bluza z kapturem, jakieś szorty, trampki, okulary przeciwsłoneczne i mogę iść. Hmm... A może spróbuje wykurzyć z miasta Taro? ... Chociaż chyba powinnam trochę odpocząć zanim zacznę serio podejmować jakieś kroki. Wróciłam na górę. Szybki prysznic, spojrzałam na zegarek. Godzina 11:15. Powiedzmy, że zdążę się ubrać i ogarnąć do 11:40. Jako kot do szkoły dotrę w niecałe dwie minuty. Czyli na 11:45 powinnam już być. Sięgnęłam po telefon, napisałam do siostry. 

** Zmiana punktu widzenia**

Szkoła, klasa.. i biologia! Dlaczego muszę siedzieć w tej głupiej szkole, kiedy jest taka słoneczna pogoda za oknem. Przez tą głupią biologię nie mam humoru, niech się ona szybciej kończy - w tym momencie usłyszałam głos pani Enmy. Tak, to moja nowa nauczycielka. Jeszcze jej dobrze nie znamy, ale wydaję się w porządku. Może wreszcie dzięki niej zrozumiem tę marną biologię.
- Ayaki, a Ty? Co o tym myślisz? - pytała mnie spokojnym głosem nauczycielka. 
- Co.. znaczy, przepraszam. Słucham? - odpowiedziałam zdezorientowana.
- Ooo.. czyżby nie słuchamy? Droga panno, na Twoim miejscu słuchałabym dokładnie o czym mówimy na lekcji, ponieważ widziałam Twoją kartę ocen i Twoja sytuacja nie jest ciekawa..
- Nie jest ciekawa mówi pani. Dobrze, więc pytanie brzmi co ja tu do cholery robię? - rzuciłam w Jej stronę.
- Może troszkę grzeczniej, nie zapominaj, że jesteś w szkole i w mojej klasie.
W tym momencie wstałam, zabrałam rzeczy i po prostu wyszłam. Nie chcę się z Nią kłócić. Mimo wszystko coś mnie do niej ciągnie. Nie wiem sama, co. Nie mam ochoty nawet nad tym się zastanawiać, ale najlepszym wyjściem było zniknięcie z pola bitwy. Pewnie poniosę za to duże konsekwencje, lecz się nad tym nie zastanawiałam w tamtym momencie. Musiałam ochłonąć, dlatego założyłam słuchawki i udałam się w stronę ogrodu szkoły. Zielono...Wszędzie dookoła zielono. A zielony ponoc uspokaja, prawda? Zielone drzewa, trawa zielona, listki, krzaki.... krzaki. Zaraz Czemu one się ruszają?! Podeszłam trochę bliżej, jeszcze kroczek. Stanęłam na palcach. Zobaczyłam białą czuprynę. I ten dziwny strój. Znam go... Lysander? Tak się chyba nazywał. Też się urwał z lekcji? Ciekawe. Zaraz... chyba nie jest sam. Ktoś z nim siedzi. Jeszcze troszkę, jeszcze wyżej. Kurde.. nie zasłaniaj mi! Celowo to robi? Chowa kogoś? Tak! Widzę. Brązowe, długie włosy z ciemnymi końcówkami. Uszy.. Uszy?! Mam złe przeczucia. Co ona tu robi w tym stanie? I to z Lysandrem?! Podeszłam bliżej. Zlustrowałam ich. Chierii siedziała skulona, ciasno owijając się kocem. Po włosach ściekały jej kropelki wody, a twarz.. Zaraz, chwila. Dlaczego ona jest czerwona? Co oni robili?! I dlaczego nie patrzy mu w oczy?! Nie patrzy nawet w jego stronę. Nagle spojrzała prosto na mnie. Uśmiechnęła się krzywo. Co... co tu się stało?
- Co Ty tutaj robisz? I to jeszcze z Lysandrem?!
- Ja…? Gdyby pewien mały pasożyt nie zapomniał śniadania, by mnie tu nie było, Amber nie oblałaby mnie wodą i Lys nie musiałby powstrzymywać mnie przed rozwaleniem jej łba… - prychnęła, strosząc ogon. Lys spojrzał na mnie chyba niezbyt rozumiejąc, co się dzieje. Nadal nie wierzy?
- Nie przyszło Ci do głowy to, że nie chciałam żadnego drugiego śniadania i raczej nie powinnaś tu przychodzić pod postacią kota? – rzuciłam w stronę siostry, wyciągając papierosa z torby.
- Ty nie miałaś rzucać? – szepnęła zdziwiona Chii. – Nos mnie jednak nie mylił…
Skrzywiła się. Nie lubi tego zapachu. Co za pech… szkoda, że jest kotem i ma silniejszy zmysł powonienia, niż ja. Jej problem.
- Twoja siostra.. ona pali? – O, kolejny zaskoczony. – Ile ona ma lat?
- Ty się nie interesuj. – warknęłam w stronę Lysa. – Chii… mogę Cie prosić na słówko?
- A jeśli nie możesz? – zmarszczyła brwi. To zły znak… Lysander siedział obok. Chyba czuł, że coś się święci.
- Powinienem wracać. Kastiel i Rosalia pewnie się już niepokoją. Miałem iść tylko po coś do picia. – mówiąc to, odwrócił się do nas plecami. – Niemniej jednak miło było was spotkać.
Chii złapała go za rękaw.
- Nie zapomnij o mojej prośbie… - uśmiechnęła się. Odwzajemnił uśmiech, po czym odszedł. Zostałyśmy same.
- No nareszcie, myślałam, że sobie nie pójdzie. – spojrzałam w stronę odchodzącego chłopaka, zaciągając się dymem papierosa. – No, więc możesz mi wyjaśnić, co tu tak naprawdę robisz? Wątpię, żebyś się  tu fatygowała tylko z powodu mojego śniadania albo raczej jego braku.
- … A jeśli to prawda? – zmrużyła oczy.
- Wątpię, ale nie będę teraz nad tym zastanawiać. Mam inne problemy. Mam do Ciebie prośbę… Nie waż się tutaj przychodzić, kiedy wystaję Ci ten głupi ogon i uszy. – warknęłam. – A teraz wybacz, ale jak mówiłam mam inne problemy, a za chwile jest dzwonek, więc muszę iść do dyrektorki.
Zaczęłam odchodzić powoli w stronę szkoły. Ciekawe, kiedy to zrobi…
- Mój głupi ogon, tak? – słyszałam jak wstaje. A po chwili dostałam czymś w twarz. Było to puchate i pachniało mokra sierścią. Jej głupi ogon. – A co do twojego popisu na biologii, spodziewałam się czegoś ciekawszego… - wyszczerzyła się wrednie, owijając mocniej kocem i zniknęła.
No tak, Jej złośliwe żarciki. Zawsze potrafi podnieść ciśnienie w nieodpowiednim momencie. Za chwilę zadzwoni dzwonek, więc lepiej pójdę już do tej głupiej, starej, różowej baby. Przyśpieszyłam kroku i po chwili znalazłam się przed drzwiami jej gabinetu. Tak w ogóle to, skąd Chii wiedziała o moim wybryku na biologii? Dziwne. Uniosłam dłoń i cicho zapukałam. Zaprosiła mnie do środka, a ja już byłam pełna niepokoju. W gabinecie byłam ostatnio z ciotką, kiedy podpisywała moje papiery. Dużo się nie zmieniło. Nadal jest pełen różowych, tandetnych dodatków. Różowe zasłony, różowe obicie fotela, różowe kwiaty w różowym wazonie, różowe segregatory, różowa Enma…. Zaraz, wróć.. Różowa co?! Co Ona tutaj robi?!
- Witam Ayaki, usiądź proszę. – powiedziała dyrektorka oglądając jakiś plik kartek. Widząc wzrok Enmy zrozumiałam, że to moja karta ocen.
- Widzę, że rozmowa poważnie się zaczyna. Mam się bać? – uśmiechnęłam się kpiąco.
- Oo, nadal Cię humor nie opuścił? Ayaki, na Twoim miejscu bym uważała na słowa moja panno, ponieważ Twoja sytuacja nie jest ciekawa jak pewnie wspominała już pani Enma.
- Hahaha, to ma być groźba? Moim zdaniem bardzo dobrze się uczę. Niech panie nie zapominają, ze jestem tu nowa i potrzebuję trochę czasu. – spojrzałam na nie.
- Trochę czasu, mówisz? – Enma uśmiechnęła się kpiąco, podpierając się pod boki. – Patrząc na oceny twojej siostry, szczerze w to wątpię. Chora, a jest jedną z najlepszych uczennic w klasie.
- ... Kurwa. – zaklęłam pod nosem spoglądając na bladoróżowe ściany.
- Jak ty się odzywasz, młoda damo?! Uczennicy Słodkiego Amorisa nie przystoi takie słownictwo! – ale bulwers jak na takie stare babsko. Zamurowało mnie normalnie na chwilę…
- Dobra.. Przyszłam tu w konkretnym celu, wiecie? Nie mam ochoty na jakiekolwiek kłótnie. Musze się przecież zająć starszą, chorowitą siostrzyczką. – spojrzałam kpiąco na kobiety. – Więc macie dla mnie jakąś karę czy nadal będziecie mi zatruwać życie?
- Masz rację. Nie tylko ty masz dziś wiele zajęć i mało czasu. – wyrównała górne krawędzie kartek, spoglądając na mnie zza nich. – Jednak widząc twoje oceny, martwię się, ze możesz nie dać rady w Słodkim Amorisie. Z tego powodu razem z panią Enma zdecydowałyśmy, że będziesz chodziła na dodatkowe lekcje biologii. Na początek dwa razy w tygodniu. W poniedziałek i czwartek kończysz po sześciu lekcjach, sprawdziłam twój plan. Na siódmej będziesz spotykać się z panią Enmą.

Spojrzała najpierw na mnie po chwili na nią, po czym wyprosiła mnie z gabinetu i kazała wracać na lekcje. Ech… cudowny dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz